Pan Tealight i Wrona Wodniczka…

„Chodziło o wodę.

I oczywiście o Wiedźmę Wroną Pożartą Przez Książki Pomordowane.

No i te jej wrony!!!

Właściwie, gdzie były wrony, to była i ona, gdzie ona była, przynajmniej jedna z nich stała na straży, jedna się z niej nabijała a jeszcze jedna kołowała nad nią by obsrać wroga, jakby jakiś był na widoku, a wzrok wrony miały perfekcyjny. Pamiętały tych, co dawali jedzenie i tych, co odganiali od swojego śniadania, onych kelnerów, co gardzili nimi i tych, którzy oddawali resztki…. w końcu były szybkie. Naprawdę szybkie. Okruszki, strzępki czy padlina znikały w mgnieniu oka.

Były Wielkimi Sprzątaczkamia, Wrzaskunami Przestworzy, Zwiastunami Czegotamseżyczyłeś… były wszystkim, ale przede wszystkim wciąż były onymi niezrozumiałymi. Onymi odganianymi, niechcianymi, uznawanymi a złe omeny, a już czarne, oj, te to miały przerąbane…

Kruków nie było.

Na razie.

Ale była Wrona Wodniczka… ta jedyna, która po prostu wolała plażę, na śniadanie wpierniczała wodorosty i karmiła się duszami, które przyciągał sztorm, tymi mniej ruchliwymi, bo leniwą była. Ta z szarymi skrzydłami, dziobem nasolonymi i dziwnie nastroszonymi piórkami na nim… wiecie, nie depilowała, uważała tę modę a totalnie idiotyczną i niepotrzebną.

W końcu…

Była jedyną w swoim rozaju, więc… mogła mieć wszystko gdzieś, a że inne tego nie rozumiały, że są jak ona, jedyne, wolały stadność, cóż, to był ich wybór, ona wolała przynosić Wiedźmie Wronie najczerwieńsze z wodorostów, najzieleniejsze i kamyczki, które szeptały… rozumiały się.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

I listopad.

Jak zwykle, nie, nie jak zwykle, bo przecież lato się człowiekowi tak dłużyło… ten żar tropików i takie tam, ale jednak… wciąż jest czasem ciepło, aż nadmiernie ciepło. Powiedziałabym, iż nawet wrze wszystko, nagle w mrugnięcie okiem wszystko się czerwieni i żółci. A potem opada. I nie, nie było w tym żadnych seksualnych podtekstów. PROMISE! No dobra, może i miałam jakieś, ale mi padły.

LOL

Jesień jest dziwna w tym roku.

Niby jest, a jej nie ma… niby w końcu mamy te nagie gałęzie, trochę powiało, ale jednak wszystko tak jakoś tak, no wiecie, nie tak jak zwykle. Pamięta ktoś jak na 1 listopada od razu wszyscy w kożuchy? No tak było. I w znicze. To pewno w Polsce wciąż jest… tutaj też, ale wiecie, spokojniej, w końcu bycie na cmentarzu jednak kosztuje. I to bardzo dużo, w szczególności ateistów… się muszą do kościoła zapisać coby leżeć potem w onej poświęconej ziemi…

Hmmm…

Hmmmmpokryzja?

A pewno tak.

Ale te mgły…

Jest coś w onych wyspowych mgłach innego niż w reszcie świata, bo przecież wszędzie są mgły, czyż nie? Zwyczajne zjawisko atmosferyczne, tudzież przez człowieka spowite z onych wszelakich wyziewów i palenia czymkolwiek. Oj wiecie jak to jest… wystarczy poczekać na sezon grzewczy.

U nas jednak ona tak zwana „czysta ekologia” zmusiła jakieś 10 lat temu prawie wszystkich do założenia varmepumpe i tak, uważam, że to super sprawa, jak się czyści i tym zajmuje, ale jednak, no właśnie… to jest podłączone do kontaktu, więc wymaga prądu. Nie gazu, nie pierdów trolla, a właśnie onego prądu… i myślałby ktoś, i w miejscu obwarowanym turbinami prąd jest… no właśnie…

To długa historia i skomplikowana.

Ale…

Podobno wszystko przez jakąś rzekę w Norwegii… to ona to zaczęła, bo opadów mniej i wiecie co, no jakoś to logicznie by pyknęło, ale… mam dość onego pykania. Po prostu. Mi też już woda nie płynie.

LOL #sarcasm

Wszystko ma takie ceny, że… no dobra, rozumiem, iż bogaci się cieszą bo konsumpcjonizm mniejszy, ale ja bym chciała się pokonsumpcjonizować. No co. Jakoś mi nie było dane. Nie wiem nawet czy byłabym w tym dobra? Nie lubię śmieci, zbyt wiele rzeczy mnie prytłacza, ale nawet nie daliście mi spróbować, więc jakoś będę się pocieszać oną mgłą… bo co mi innego zostało. Może to i dusze potępione, a może nie.

Może jednak tak… to w końcu listopad…

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii i oznaczony tagami , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.