Pan Tealight i Ofiarność Ofiary…

„Legendarna ofiarność tej, która miała zostać złożona w ofierze, lub tego, w końcu równouprawnienie nakazywało składać płcie obydwie ku onym Bogom, którzy wciąż jeszce lubili zapach pieczonej ludzizny… wciąż kochali i krzyki i rozczłonkowania. No wiecie, jak to drzewiej bywało. Dziwnym byłoby się im dziwić, że lubili wsystko tak, jak było po staremu, no ale…

Ofiary były często mało chętne.

Już nie chowano dzieci ku chwale bycia ofiarowanymi…

Zapominano…

Kapłani wymierali, młodych nie uczyli. Wszelako nikt się nie bał, iż to jemu się przytrafi, ani nikt sobie tego nie chwalił, nie żył ponad wszystko wiedząc, że stos dla niego już przygotowano, no i krokusiki i żonkile, nie wiadomo dlaczego, ale te żonkile zawsze musiały być… i tulipanki… papuzie.

A Bogowie…

… cóż, z Nimi było inaczej…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Nom nom nom…

Trochę nowości, trochę starości, trochę… no nie wiem, czegoś takiego, na co bardzo czekałam, ale też i spore zaskoczenie… Wiadomo. Książki… one już tak mają, po prostu. Bardzo tak TAK tak mają.

Invictus i całowanie…

… więc… prawda jest taka, i sławetne Invictus Games, stworzone na podstawie podobnych amerykańskich przez ówczesnego księcia Walii i jego najstarszego syna… dotowane przez Williama, też i z pewnych wygranych/ugodowych spraw sądowych, później dane temu, który miał być „just Harry” rozpalają media interesujące się koronowanymi głowami, czy też nową Wallis. No wiecie… historia się powtarza. Problem w tym, iż zbędny UKejowski syn zwrócił się do podobnego w pozycji koronowanej naszego księciunia i… zaprosił jego, oraz jego małżonkę Marie, o Kanady…

Ci oczywiście pojechali…

Bo widzicie… prawa jest taka, i jak podobni byli ich dziadkowie/rodzice… sławetne spotkania byłego księcia Danii – AKA Filipa i nasego małonka królewskiego, kłótnie o nazwiska i tym poobne fochy, tak i podobnie postępują oni zbędni synowie. Zbędni tylko z punktu widzenia niektórych, lub ich samych, bo przecież wciąż mogący tak wiele, a jednak… ślepi na to, co mogą…

… chciwi…

Cóż, sytuacja sytuacją, bęni się spotykają, a Harry byt długo obłapia Marie… trochę to dziwne, no ale, jak żona wyjechała, widać brało się co jest. Może to i zabawne miało być, może i tak zwyczajnie wyszło, ale zawsze można się pośmiać… z onych dziwnych podobieństw. Z królewskich, bogatych problemów… czy też problemów bogatych zbyt ludzi, co to nie wiedzą już na co narzekać…

A w tle byli wojskowi.

Niepełnosprawni, o których tak niewiele się mówi… zbyt niewiele…

Czasem mi się wydaje, że tworzące dziwne i wciąż nowe „problemy” social media to dla wielu sposób na życie poza teraźniejszością, zwyczajnością, wiecie, touch the grass itp. Ale, z drugiej strony, obnażanie tych, co to kiedyś byli chronieni, czy to przez służby, czy plotki… teraz, przy wszędobylskich kamerach i telefonach, gdy o wiele więcej w świat ten wycieka… ale też pewno wiele wciąż jest dobrze ukryte. Może lepiej nie grzebać? W końcu ostatnimi czasy, spoglądając na UK czy Niemcy, już niczego nie wolno powiedzieć, czy przyznać się do swych uczuć na Facebooku… wszystko karalne, wolność słowa ma mieć granice…

Nie wiem… za stara jestem.

Zbyt dobrze pamiętam one GRANICE wolności…

Mało nas!!! LOL

Ojojojojjj…

… znowu nas mało… Tak czasem się zastanawiam… kto decyduje o tym jaka ma być populacja ograniczonego ekosystemu, bo nie oszukujmy się, przecież my jesteśmy ekosystemem ograniczonym, przeładowani w sezonie, poza nim wolni, cieszący się ciszą i przestrzenią, no chyba… chyba że zaczyna się gylle sezon, a wąchając zewnętrzność przyznam, iż wraz z ociepleniem zimowym pojawiło się i gówno na polach… No wiem, nawóz, ekologia, zakrzykniecie, ale to coś nie pachnie jak gówno. To cuchnie jak śmierć, chemia i zło wszelakie. A wierzcie mi, albo nie, wiem jak cuchnie normalne gówno na polu. Zwyczajnie, znam ten smród.

I to jak zmieniał się przez wieki…

A to oznacza, że ktoś próbował wylać ono złe COŚ na pola pod osłoną prymroku, zimy i ciemności… oczywiście, że sąsidzi już donieśli na policję. Uwielbiam to, iż od razu ktoś gdzieś zadzwoni i robi się imba. I bardzo dobrze! Bo gówno to gówno, wiadomo, cuchnie, ale cuchnie normalnie, a to… waliło starymi nawozami, których, z czego pamiętam, przynajmniej częściowo mocno zakazano… ale… wróćmy o problemu depopulacji… Bo okazuje się, iż o 120 lat, kiey to badania zaczęto robić na ostro i z przytupem, zamiast zwykle około 40 tysięcy jest nas niecało 39…

Ktoś powie, że mało, inny, iż styknie, a reszta przypomni tylko, że ceny znowu lecą w górę, ludzie zostają tutaj maks sezon lub cztery i uciekają… wycinają wszędzie zieleń, niszczą, zezwalają na durne inwestycje i dziwią się, że tym, którzy kochają to miejsce zaczyna być źle? Że nazywa się nas idiotami i nieukami, gdzie spora część to naukowcy, artyści, albo ludzie mieszkający tutaj od zawsze, z dziada pradziada…

Co ja tutaj wciąż robię?

Kocham tę Wyspę… zwyczajnie. Jednak, szczerze, czasem myślę jakby to było uciec od niej na dłużej… miesiąc, czy dwa… Bo Wyspa często boli. Jenak uciecka stąd oznaca prom, a tam ceny, ja pierdziu, jakby człowiek nagle musiał coś zaplanować na lato, to ceny na niektóre dni poszybowały już ponad 1000 DKK… Przecież to jest szaleństwo. Jakieś prawdziwe i mocno popierdzielone!

… więc… czy uciekać na północ?

Kiedy… czy raczej, za co? Pomijając subtelny fakt, że przemoc na Północy rośnie… mocno… jak jakoweś indukowane szaleństwo…

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii i oznaczony tagami , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.