„Spadały… mrożone.
Mikrokrajobrazy…
Zaklęte w płatki wody zmieszanej ze światami, całymi, niewielkimi, a może tylko takimi się wydającymi… och, ino odbiciami, czy też ino ułamkami, czyimiś wspomnieniami… Niby miałeś je w ręce, ale zaraz znikały, tylko kilka z nich, w całości zagubiło się we wciąż zielonej trawie, pod stokrotkami, onymi dzielnymi z najdzielniejszych, a może zwyczajnie niechcącymi odejść…
… odpocząć… pozimować.
Mogłeś poczuć się bogiem lub podglądacem.
Mogłeś…
Jeśli tylko wiedziałeś, gdzie patrzeć, jeśli miałeś świadomość istnienia świata i światów. Po prostu. Mogłeś… ale, że niewielu wiedziało, a jeszcze mniej patrzyło Pan Tealight z Wiedźmą Wroną Pożartą zbierali te trwalsze, te, które nie chciały się wtopić w trawę, ziemię i żwirek po kotku… i zwyczajnie wklejali je do klasera… znaczy tak bardziej niby znaczki niż journaling, ale jednak, trochę lizali. By nie uciekły i się nie pogubiły, w końcu, ktoś mógł z nich wyjść… I czasem ktoś pukał w brązową, niepozorną okładkę zeszytu szkolnego z przesłości.
Od środka…”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Nom nom nom…
Nowości i stare nowości, wznowienia, na które czekałam!
Dobra, skończmy najpierw opowieść wrześniową, bo wiele się działo, ale jednak, no jakoś tak… najpierw Wyspa… co miała trochę śniegu, który zaraz zniknął by na dzień następny wyrąbać z takiego żaru tropików, że aż mi zatoki tańcują. Naprawdę, te amplitudy temperaturowe skutecznie zniechęcają od jakichkolwiek radosności… niestety… taki świat, takie miejsce, wiecie, Wyspa…
Ale w Szwecji drugi tydzień wakacji to było po prostu jakoweś szaleństwo… no bo… po onym tygodniu afrykańskim nagle nadeszło ochłodzenie i ciemności dziwne, i deszcze, wiatry, wiadomo klimatu szalejum, czyste szaleństwo i we łbie – nie ino kiełbie – ale i tak udało nam się jeszcze zobaczyć spraw parę, w szczególności najnowsze ryty w okolicach Kville. No po prostu niesamowite, powalające panele pełne opowieści, które tylko cekają, by je odczytać.
I jeszcze te lasy.
No dobra, byliśmy też w IKEA, miało być, że wstąpimy po drodze, ale jakoś tak, padało, a tam wiecie, ostry spacer pod dachem, więc dobra… IKEA w poniedziałek zwyczajny zdawała się być dobrym pomysłem, ale i tak na mięsne kulki ludzi wpadło wielu. To dokładnie był chyba 9ty. I powiem jedno, niby wrzesień, ale produktów określanych jako jesienne, no właściwie brak… podobnie było, gdy pod koniec października szukaliśmy onych świątecznych… nosz kurna, co z tymi sklepami, już wystarczy że robiłam magisterkę z kasowania produktów, bo przecież teraz wszystko musisz sam.
Kurna!
Na kiego mi one studia były. LOL
Ale… poza onym dziwnym pogodowym saleństwem, sklepowymi pjustkami, zaobserwowanymi podwyżkami i innymi, dołującymi momentami, następnego nia było Gerum i jeden ze starszych paneli rytów, no po prostu bajka!!! Dzikość i wszelakie krowie szaleństwo, ale też… no tak, krowie, bo widzicie, tam masa pastwisk i ogólnie okolica taka bardziej, że zamordować kogoś możesz, teksańska piła chodzi, niekoniecznie mechaniczna… ogólnie mówiąc, niezłe odludzie…
Ogólnie powiem, iż spędzenie dwóch tygodni w nieswoim domu jakoś powinno było mnie odstresować, ale mi nie wyszło. Kompletnie. Każdego dnia, który to miał być dla odpoczynku i wyspania… a tak, kompletnie spanie mi nie wychodzi, a jednak człowiek jakoś egzystuje. I chce widzieć więcej i więcej i jeszcze więcej… jakby nie mógł się nasycić. Jakby… po prostu chciał tam zostać, a przecież nie może…
Nie może?
A może… nie wiem, z jednej strony by się chciało, a z drugiej jednak nie.
Podróż powrotna nam się szczęśliwie udała, szczęśliwie, że nie musieliśmy już do IKEAi, bo byłoby kiepsko. Autostrada zdaje się przypominać jakieś pole bitew wszelakich. Tu pomiędy osobowymi, tam nowu walki mieszane, a tu ino pas dla trucków. Serio? Ludzie, ja piernicze! Ale, onego 14go września nie pobije nic, bo nie dość, że na trawie szron był, to jeszcze musiałam szybkę skrobać i to było super. Ale jazda na początku, nim zjechaliśmy bardziej na południe, bardzo zimna.
Cudownie zimna!!! LOL
Nie ma to jak amplitudy temperaturowe, co nie?
Zdają się być tematem przewodnim tego roku, jak nic! Ale żeby skrobać w lato, i to jeszcze nad morzem, przecież zwykle tutaj cieplej… ale nie, masz, chciałaś zimniej i voila, dostałam! No i tyle… czy było fajno? Cóż, nie wiem, jakoś ostatnio nie umiem tego określić, ale wiem jedno, kocham tamto miejsce – miejsca i potrebuję ich dawki co roku, więc… więc nie wiem jak to wsystko połączyć?
Jak?!