Pan Tealight i Księżniczka DSM…

„Z północy była.

To jedno zdanie winno im było wszystko wyjaśnić… i skrzynkę z jasnego, sosnowego drewna, i one gwozdki dziwnie nieistniejące, wirtualne prawie, one napisy z kropeczkami nad literkami i jeszcze nazwa… i miejsce wysyłki…

Na Północ Stąd.

Znaczy, nie że do nich. Znaczy, iż należy pchnąć dalej, ale przecież ona ciekawość musiała się pojawić ze swojego Nikąd i męcić im umysły i zmysły i wszelakie pomyślenie i jeszcze ruchy spowolnić, nagle niektórych wysłać w rejony sikalni, czy numeru dwa, a innym przypomnieć, że coś zostawili na gazie, ogniu czy innym tam prądzie… kilku poczuło nagłą potrzebę bycia gdzieś indziej, ale ci, co zostali, znaczy ci, co w rzeczywistości zostali z onej grupy pozostałych, wspominali, że była piękna. Taka wiecie, szklana. One włosy cieniutkie, ledwo pokrywające lekko różowiącą się czaszkę przy uszach, nosie i u nasady… oną rysowość twarzy, wycięcia i koloryty…

Te żyłki widoczne…

Dziwne pulsowanie, a potem… nie pamiętali więcej. Ci z Maszynowni i GeoCentrali nie mieli żadnych nagrań, no śladu po tym wszystkim nie zostało ino, to dziwne uczucie pyłu świerkowego w płucach i one cięcia… widzieli je, widzieli, że nie była cała, a jednak była… tylko taka, niezłożona, nie do końca…

Do Samodzielnego Montażu.

Śrubki, klej, nakretki i narzędzia dołączone do poprzedniego zamówienia.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Najnowsze jedzenie!

Takie wiecie, naukowe bardziej!

Z cyklu przeczytane: „Zaklęcie dla czarownika” – … trzeci tom, jak na razie, trylogii. Ostatni… ale czy to naprawdę ostatnie spotkanie z naszą Belladonną? W końcu wyjechała, poznała wielu, jakoś tam się w końcu odnalazła i zagubiła, więc, czy to koniec, czy jednak nie… Nie?

Tym razem akcja prenosi się na Wyspy Brytyjskie, no wiadomo, obiecała, a obietnicę trza wypełnić. Czarownik chce dopełnienia umowy, problem w tym, iż nie wiadomo, czy klątwa, którą ma nasza magiczna odnaleźć nie uderzy w nią… albo i w niego. Albo w obywoje, lub… pochłonie cały magiczny Londyn… który wcale nie jest Londynem? O tak, oto wyjeżdżamy z Polski, pakujcie kalosze i kapturki przeciwdeszczowe! Będzie mokro, będzie intensywnie i… nie wiem, jakoś tak nie do końca przekonywująco, przynajmniej dla mnie. Jakoś ta część mnie nie poniosła. Była zbyt niemagiczna, nazbyt napisana na siłę, a szkoda, w końcu ona cała angielskość, mgły i tak dalej, baśniowość wysp… to wszystko miało potencjał a jednak, jakoś nie pykło.

Przynajmniej dla mnie, zaznaczam… nie. A tak kurde czekałam na tę powieść! Czuję się trochę oszukana po pierwotnym zadziwieniu, zabawie środka, a teraz… jakby z autorki chęć i para trochę uszła. I nie, nie chodzi o to, że nie ma tam bohaterów, a dokładniej bohaterek naprawdę dobrze rokujących, nie… tylko autorka pozwoliła im umknąć. I jakoś tak… nie wiem, czuję się naprawdę kijowo… Główni bohaterowie mnie olali. Jakby byli już zmęczeni swoją obecnością, a przecież…

Oceńcie sami.

W one pochmurne dni cłowiek czuje się tutaj jakby nie mogły się go imać jakiekolwiek łe rzeczy. Jakby całe ło tego świata tutaj nie mogło dotrzeć, a jednak, jednak przecież dociera… odgrzebywane są nie tylko opowieści o magicznym tunelu, który miały połączyć nas ze Szwecją – w tej koniunkturze, to ja tego już kompletnie nie widzę, więc serio musicie? – oraz zbrodnie, których wyniki DNA w końcu zapipkały. Okazuje się, że mordercę można znaleźć poprzez zbrodnie jego potomstwa…

Ale czy to etyczne?

Drzewa dookoła uginają się pod wiatrem i ilością wody, ale jakoś to wszystko nie ma już znaczenia, gdy dookolność spowija ona mglistość i szarość. To wszystko nie jest ważne, nie jest ważne… ważna jest tylko miękka szarość i odcięcie. Rzeczywiście można tutaj zapomnieć o świecie… tym poza Wyspą.

Ale nie tym tutaj, on istnieje.

To miejsce nie jest rajem, ale pozwala niektórym na oną samotność, samotność, która nie boli i nie ciąży. Samotność pełną sztuki i rozwoju, swobodę gapienia się w okno, narekania na ból głowy, bo znowu wieje i jedzenia ciasta, bo przecież ktoś na pewno ma dziś urodziny, albo na wakacje jedzie, czy coś… ale też jest to miejsce, w którym zwykli ludzie mierzą się ze swoimi zwykłymi mniej lub bardziej demonami, gdzie matka choruje na depresję poporodową, a nowonarodzony jest tylko pod opieką ojca, który nie wróci już do pracy…

Zwyczajność?

Patrząc na Wyspę ludzie zapominają o tym, że tutaj mieszkańcy mają problemy. Wielkie nawet… grzeją tylko jedno pomiesczenie i tam spędzają czas, wybierają jedzenie lub rachunki, chodzą na spacery, bo przecież nic innego nie ma… spotykają się, udają, zakładają maski… opiekują się rodzinami swoimi lub innych, są pamiętani lub zapominani… są, lub ino przemijają.

Dobijające?

Taka prawda.

Albo piją… nadmiernie… kolorują swoją rzeczywistość w social mediach, bo przecież co ich różni od reszty świata? Wyspa? Ono opętanie tym miejscem? Bo przecież jeśli nie jesteś nią opętany, nie przetrwasz tutaj. Nie da się. Musisz być wyspoworeligijny…. wyspowoodpowiedni i naznacony. Musisz. Inaczej… cóż, długo tutaj nie pociągniesz, więc… tak, jest to też czas, w którym ludzie wracają tam, skąd przybyli, albo szukają innego miejsca wierząc, że Wyspa ich puści…

Ale…

Ona czasem nie puszcza.

Czasem możesz żyć tylko tutaj… jakbyś był pod wpływem jakowejś klątwy rzuconej przez skały i wody, powietrze i ogniki z gwiazd. Tylko kto i dlacego decyduje o tym kto ma tutaj zostać, a kto nie może tutaj żyć?

Kto lub co?

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii i oznaczony tagami , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.