„Ło Bożątka Wszelakie jaki on był Dżen Zi i Łołk.
A jaką miał garderobę, nie większą niż pretensja i wszelkie rządania. I czepiał się wszystkiego co się dało i co nie dało, to i tak się czepiał. Jakby tylko o niego chodziło, ino jego osoba, jakkolwiek by ktoś nazywał one kości i dziwne ubranie masywnie geometryczne i sferyczne, pstrokate ale strukturalne, niby to sztuka, niby spotkanie z maszyną do rwania, trącania i mielenia… a może, może jednak było w nim coś ludzkiego? W końcu był dla ludzi.
Oni… w jakiś tam sposób… chociaż nie, raczej nie… ostatnimi czasy czas wszelako jakoś tak żył i biegł przed siebie dla samego siebie i nikogo więcej. Jakby wiedział już tak wiele i tak wiele przeżył, iż naprawdę nie miał na to wszystko czasu. Sam będąc czasem nie miał… siebie samego…
Nowy Rok.
Niby nowy, a jednak, jakoś ostatnio każdy z nich wiązał się z tym samym. Wysyłanymi prez innych luzi, na pewno siezących na kanapach i wpierdalających żarcia niedostępne w tej serokości geograficnej, cudowne i niespotykanie smaczne, no i one napitki… oj tak, ostatnimi czasy Pan Tealight był tak głodny, jak Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki Pomordowane głodna nie była… znaczy jedzenia, bo jeśli chodziło o książki, to apetycik miała nieskromny… ale co do Nowego Roku, to miała Przeczucia, a to nie był racej dobry omen. Nomen omen…
Pan Tealight nie wiedział o co chodziło z tym jego głodem i trochę się niepokoił brzuszkiem, który zaczął się u niego pojawiać, lekko rysować pod rękawiczkami… Zasłaniał brzuch od dawna… może bardzo dawna nawet. Ciuchami, pozami, opozycjami i jeszcze przemowami o miłości do siebie samego, ciałopozytywnością i oczywiście szarym, grubym włochato szlafrokiem i rękawiczkami, które umocował sobie na środku brzucha, by udawać, iż tak zwyczajnie ma być… ale ten nowy smarkaty, nie no, przecież tak być nie może. Nie tak!!!”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
No pięknie… Nie dość, że trzęsienie ziemi, wulkany, to jeszcze w lutym Królowa abdykuje! Nie no, ja tak nie mogę żyć! Zaraz, nie w lutym, a już, teraz… nosz kurna te wiadomości!!! Pierniczę to!
Jak żyć…
Niby logiczne, na pewno po operacji kręgosłupa i śmierci królowej Elżbiety miała wiele przemyśleń, ale to Moja Królowa! Smutno tak, epoki się kończą, ono bycie na załamaniu się czasów, etapów, historii, wydarzeń, wieków… ech, to by się dobić, przypomnę tylko, że u nas to się choinki sprząta od rau rano 27ego. Serio. A niektórzy to drugiego dnia świąt i posprzątane mają. Niby to rozumiem, każdy po swojemu, ale… jakoś tak, może to ta pogoda, ciągle deszcz, te strzelanki w Sylwestra dobjające, choć podobno w ogóle mają to znieść… no ale, czy tak będzie?
Może…
I tak okroili czas wybuchów… ale to, co działo się 31go, to było straszne, ja pierdziele, i to jedna rodzina, no pojeby no! Ale teraz, wracamy do codzienności tak zwanej. Znaczy 2024. I tyle, pamiętać przy podpisywaniu dokumentów.
Właściwie, co to zmienia…
Wróćmy o Tjörna!
A co! W końcu nie skończyłam opowieści. A mamy siedem dni, więc teraz dzień drugi, kiedy to wstałam nazbyt wcześnie, boleśnie, ale dziwnie radośnie. Na zewnątrz i śnieg i mroźno i słońce, nosz czas na zdjęcia, ale człek zmęczony po wczorajszej jeździe, więc ino do Skärhamn. A czemu nie, połazić. Po prostu, tak w ogóle, w końcu obaczyć ten uśmiechnięty kościół i jeszcze domki i morze…
I jeszcze…
Trzeba przyznać, iż miasteczko jest ciche i spokojne. Oczywiście o tej porze roku, nie oszukujmy się. Zima, drogi śliskie, na schodach prowadzących do kościoła napis, że nie sypią, więc sami uważajcie na siebie, albo nie wiem, módlcie się czy coś… człek zatrzymał się pod kościołem, hotelem, przy ścieżce rozgwiadowej… jakoś mnie śledzą one rozgwiazdy… wszędzie.
I wielkie zdziwko, bo uśmiechu na kościele nie ma.
Dlaczego?
Przecież w grudniu rok temu był, więc nie mogą zdejmować na zimę, może to sztormy, nie wiem… trudno znaleźć wiadomości… Co się stało? Nie wiem, pogrebię w necie, ale to na potem, za to widok z onego wniesienia, no bajka po prostu, na one wszelakie skały wystające ze spokojnej wody, do tego słońce, mocne, zimowo prawdziwe i jeszcze te omy i wselakie, portowe czary mary…
Kolorowe to takie, a jednocześnie, normalnie monochromatyczne.
Pizga, oczywiście, że pizga, no weźcie, tosz to jednak zima tutaj już… północ i tak dalej, ale jednak człek by chciał po onych skałach połazić, ale słońca i dnia tyle, by potuptać po mieście, kręte uliczki, potem nagła płaskość, tutaj wszędie kiedyś były ino góry, skały, spiczastości, a teraz, modyfikacje…
Ludzkie.
Niedziela, a pod kościołem pustki… i ono słońce błogosławiące wszystko i wiatr i słoność wody i jeszcze, coś kamienistego… obietnica, ostrzeżenie.
PS. A tak w ogóle znowu były kartki świąteczne PostNordu za darmo, więc obłowiłam się na przyszły rok, chociaż przy tych cenach znaczków to ja nie wiem czy się uda wysłać cokolwiek kiedykolwiek…