Pan Tealight i Zniesmaczanica…

Zniesmaczanica miała to o siebie, że była nie tylko zniesmaczona, zochydzona, wszelako niezadowolona za wszystkiego i ze wszystkiego, ale przede wszystkim, emitowała ono uczucie dookoła siebie, na wszystkich, na wszystko widzialne i niewidzialne, będące i dopiero się rodzące, na byty i niebyty, na wszechświaty i światy równoległe… ono uczucie jakiegoś takiego niesmaku, absmaku i mglistych mdłości, jakby kurna świat i życie samo w sobie już ostatnio a nadmiernie wszystkim nie dopiekało.

Tera jesce ona.

Na szczęście decyzję podjęto szybko i dobrze się paliła, więc… więc gdy opadł pył, a pył przykrył świeży śnieg, to zaczęli o niej zapominać, jak to o wszelakim pamięci niewartym obostrzeniu i nacisku, ale… z czasem, jakoś tak, w snach i beknięciach, pierdnięciach pośród lesistości, gdy to myślałeś, że nikt nie czuje, nikt nie słyszy, a wszyscy wiedzieli co robisz odsuwając udo od uda…

… wypuszczając ten zwodniczy dech na świat…

Obumierające liście… i tak zdechłe, ale jednak…

… bardziej…

U niektórych pojawiła się zgaga, innym dokuczał rozstrój żołądka lub kilku. A jeszcze innym dziwne smaki podchodziły pod nos i zaczynali przeżuwać tapetę, czy stare wkładki do butów, uznając je za smakołyki warte ich podniebień. Sami zaczynali się stawać nią. Oną dziwacnością wewnętrzności, oddziaływującą na zewnętrzność i… musieli się przegłodzić, ale jak… zimą… za zimno, za smutno by nie jeść.

Jednak musieli zdjąć z siebie oną klątwę, bo nie mogli tak…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Tjörn… znaczy dzień trzeci… koszmarny.

Po prostu, wiecie jak to jest… czasem się trafiają takie dnie, że jakoś tak… Po pierwse miało być słońce, więc zaplanowałam, że pojediemy o Fjallbacki. No co, kocham to miejsce, wiem, że się zmienia, właśnie teraz, więc chciałam, po drugie, śnieg i światło, no ideolo na zjęcia, a tutaj jakoś prognoza zdawała się nie mylić…

Ale po trzecie, nie wiem, coś mnie męczyło od pewnego casu… no ale, wiecie, nie poddajemy się, myśli precz, pigułka na drogę i jedziemy… i właściwie od początku coś było nie tak. Te moje myśli, potem niewielki lasek, pobocze, no co, siku! Nie zdążę na miejsce dowieźć, więc… jakoś nigdy nie wywalam się w lasach, mogę się potknąć, ale tam, wtedy, jakby mnie ktoś pchnął… dopiero po godzinie się skapnęłam, że wtedy zerwał mi się też łańcuszek. Ale nie, przecież nie dopuszczam kijowych myśli do siebie, na wisiorku napisane: flower of life, nosz kurna…

Słońca oczywiście nie ma, na dodatek jest ta pogoda, co to światło zasysa i za żadne nie zrobisz zdjęć bez wspomagania sztucznego… widok onej dziury w miasteczku – budowa –  mnie dobił, w sklepie mieliśmy coś wziąć i wtedy nagle czuję jak mi się coś, nie przepraszam, po cycku zsuwa… jest i mój wisiorek, łańcuszek zerwany… ale on jest… tylko to uczucie mnie nie opuszcza. Smutek, który kumulował się od miesięcy, dziwny ciężar… próbuję udawać, coś jakoś, ratować dzień, którego nie ma, rozchodzić to, ale nie, nie w tej ciemności, nie, nie mogę…

Wróciliśmy szybko, po drodze jeszcze omal kilku rzeczy nie spieprzyłam, wsio mi z rąk leci… stwierdziłam, że włączę komputer, tym raem, apiszę coś, może adres sprawdzę, bo jeszcze mi coś do wysłania zostało i już wiem…

Wiem dlaczego.

Jest wiadomość…

Można nawiązać przez internet taką nić poroumienia, że gdy ona nić się napręża by pęknąć a kilka godzin, tak właśnie reaguję. Kiedyś wydawało mi się, że to tylko sny, że tylko tak misię wyaje, że… dość… YAYA D. Byłaś dla mnie przez prawie 20 lat połąceniem przyjaciółki i matki, dziwne to wszystko… tyle maili, tyle wiadomości… ostatnio ucichłyśmy obydwie, zagubione… wiedziałam o chorobie…

Ale miałam tę durną nadzieję.

YA YA.

Człowiek to istota skomplikowana. Wie więcej niż mu się zdaje i mniej zarazem. Zapomina, iż pierwotne umiejętności wciąż są żywe…

Zapomina… po prawdzie myślałam, że to ktoś inny…

Przepłakałam i noc i poranek dnia następnego tym okrutnym, dzikim szlochem, do którego nie zużywa się chusteczek ino papierowego ręcznika, a i tak zlizujesz gluty… jak jakiś oszołom. Jednocześnie wmawiając sobie, iż nie mam prawa się tak czuć… przecież nigdy się nie widziałyśmy nawet. Poza zdjęciami ino słowa i myśli, wspólne zaintersowania, ale i te całkiem inne…

Dziwny ten świat zaadaptował się do techniki, czy te po prostu tak było zawsze, ale to próbowaliśmy zakłamać, zagłuszyć? Powiedzmy szczerze, że następny dzień też piękny nie był… ale jednak był… bez niej, już. I wstałam, zryczana, pojechaliśmy do Valgsansby… nie wiem dlaczego, nigdy nie słyszałam o tym miejscu, a jest, takie było odpowiednie do tego, co czułam… 3 chatki  XVII wieku, morskie, rybackie, stojące, zatoka, wyspy dookoła, wysokie klify i idealne niebieskie światło…

Potem znalazłam łańcuszek… no nie cudem, w sklepie znalazłam. LOL

Ale tamto miejsce, to światło, mróz, wiatr przejmujący, ona wiekowość i wieczność zarazem, tak piękne, tak bardzo odosobnione, ukryte, prywatne wciąż, więc… można ino patrzeć, nic więcej… Za to kurna, całkiem inna inność, ale fajne sklepy mają tam na Oruście. Kurde, czy to był Orust w ogóle… potem i frytki… nie wiem… ale pomogło trochę. Niczym obiata za zmarłego.

Ofiary złożone… ogień…

Dziwna ta podróż… 5 grudnia 2023.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii i oznaczony tagami , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.