„Taka wróciła z tamtej wyspy… jakaś inna, dziwna i z kimś, jakby już trzy osobowości całkowicie pokręcone już tam nie siedziały. Nie umiał tego nazwać inaczej jak opętaniem, do tego, wsio jej z rąk leciało, ale nie zawsze się biło, łańcuszki i sreberka się plątały, jakby jakowyś demoniak ciągle nie mógł łap upilnować, ADHD jakoweś, tudzież nadgorliwość, a poza tym wszystkim…
No po prostu był zazdrosny, że mu się jego miejsce zajmuje.
On, Pan Przedwieczny.
Jeden z Pierwszych. Zazdrosny o Wiedźmę Wronę Pożartą Przez Książki Pomordowane… on, zgroza. Zgroza to była ogromna jak to sobie w końcu uświadomił i jakoś tak się z tego otrząsnął. Jest od niej zależny. Nie może be niej żyć, a na dodatek jego życie jest oparte na niej… a niegdyś było inaczej. O wiele bardziej nudno i zwyczajnie może, ale jednak…
… inaczej no!
I jak wyjeżdżała, wolał z nią… ale tym razem miał zajęcie i jakoś tak nie wyszło po jego myśli, a potem Czas go omotał i już wróciła, nagle i z nienacka, a on tak się nie przygotował. Ale nie taka, jakaś znowu inna, jakby kurcze nie mogła pozostać w onej jednej postaci, jakby ta zmienność, podejrzana i podejrzliwa zarazem, po prostu go prześladowała. Nie pozwalała ni zaplanować urlopu ni nawet zabukować sobie miejsca w jakiejś knajpie, na innej planecie, w kompletnie innym, prostszym wszechświecie, może bez balonów… i rukoli.
Niecierpiał rukoli.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Sekret pacjentki” – … okay… Po pierwsze okładka… nie przypomina wam czasem innej opowieści o pacjentce? Oj założę się, że przypomina. Durny zabieg wydawniczy, przez chwilę zastanawiałam się, czy już to czytałam, czy nie… w końcu ta okładka, ale jednak nie…
Dwa: fabuła…
Ona i on, małżeństwo z dwójką dzieci i ta trzecia… chociaż do końca nie wiadomo czy tak, czy nie. Czy on zdradza, zdradzał? Wydaje się, iż w takiej pięknej, bogatej dzielnicy ino czekać na smaczki w stylu: zdrada, majątek, śmierć w dziwnych okolicznościach, zboczone poglądy czy czyny… nosz przecież nikt się chyba już nie nabiera na one czyste trawniki i białe płoty… a może, jednak?
… no i sekrety z przeszłości.
Wszystko jest, ale jednak nie bangla. Nic się ze sobą nie łączy, nie skleja, jakoś tak nie łączy. Niby każdy jest, obecny, ale tak kiepsko opisany, iż właściwie wszyscy są podejrzani i każdy mógł zabić łącznie z noworodkami w becikach… do tego podtekst psychologiczno-terapeutyczny… to już było. Za często było i za bardzo, nadto jest wyeksploatowane. Na dodatek te postacie, jakieś takie mdłe i mało zaczepne, właściwie co mnie obchodzi czy on czy ona… nie nawiązuję jakiejś linii porozumienia z jakimkolwiek z bohaterów. Mam ich gdzieś. Niech giną. Czy to będzie ten Zabójca Biegaczek, który tam podobno działa w okolicy, czy nie… I to jest problem tej powieści. Ma potencjał, dałoby się z nią coś zrobić, ale jest kiepsko napisana, nie do końca przemyślana, za mało w mniej mroku, opisów, jakiejś artystycznej mienności, czegoś…
… za mało.
Warto… jak nie macie co robić… na szybkie przeczytanie.
Coś, co znalazłam w Malmoe… widziałam na obcojęzycznych stronach, ale nie w Empiku. Zresztą, wiecie gdzie mi bliżej… Piękna książka. Naprawdę cudowne wydanie, idealne na prezent! Na przykład dla siebie!
I coś innego…
Dla lubiących temat.
Miało być o wyprawie na północ, ale nie będzie, znaczy nie będzie teraz…
Nie w tej chwili.
To na potem, teraz będzie o przyjaźni… bo tak właśnie się stało, iż jedna mi się zakończyła, wiecie, na zawsze… jak to mówią, na ten ostatni dech i to mi coś uświadomiło, że ta cała definicja przyjaźni się zmieniła. Przez social media, telefony, wszelkie monitory i takie tam, nagle listy odeszły do lamusa, chociaż akurat w moim przypadku nie do końca, wciąż je piszę i wysyłam kartki… i jakoś tak, ze śmiercią przyjaźni, jednej z moich takich pierwszych dorosłych, doszłam do wniosku, że definicja nie oznacza już kontaktu cielesnego. Patrzenia drugiej osobie w oczy…
Nie.
Ta przyjaźń zaczęła się od mejla. Od mejla, który przyszedł od obcej kobiety. Prawie dwadzieścia lat temu, a może i ponad… wtedy jescze czytało się je wszystkie, nie było zasypu spamu, człowiek robił w Wirtualnej Polsce, pisał recenzje dla wydawnictw wciąż w szoku, że z młodszego krytyka stał się jakimś tam recenzentem… i pisali do niego. Tak poznałam wielu autorów, pamiętam, iż jedna z pierwszysch takich wiadomości nie była miła. Oj nie, a wtedy recenzję napisałam jako całkiem zwykły człek… prawdziwą, niezgadzającą się z opisem na książce… oj, ale się autorka wkurzyła. Tak myśląc teraz, to jakoś tak, no weźcie no, pisać o kogoś opierniczając go za poglądy, predstawione ładnie, z naciskiem na dobre strony…
… wot to durna baba to była. Spojler, kariery nie zrobiła.
Inne wiadomości, wciąż je czasem dostaję… są inne… i taka była ta wiadomość. Od trochę starszej oe mnie babki, która też pokochała książki, które ja kochałam… od kobiety, która przez lata słów, bitów, bajtów, stała się dla mnie i przyjaciółką i obrazem matki, o jakim marzyłam… nigdy nie zobaczyłyśmy się twarzą w twarz…
I już się nie zobaczymy.
Czy oznacza to gorszą przyjaźń?
Nie. Bo to była przyjaźń, mam dowody na plikach… sarkastyczny LOL. Widzicie, dochodzę do wniosku, iż trzeba zmienić definicję przyjaźni, bo czasem jest ona mocniejsza i łatwiejsza, gdy wcale się nie widzicie, gdy wymieniacie między sobą ino ono jestestwo, a nie twarze… gdy to jak wyglądacie nie ma znaczenia, co macie na sobie… gdy tylko znaczenie ma wnętrze.
Czasem zewnętrze rozprasza.
I nie, nie twierdzę, iż nagle przyjaźnie internetowe są lepsze czy gorsze, nie, chodzi tylko o to, że to też przyjaźnie i gdy dostajecie wiadomość, że ta druga osoba znika z tego świata, wymiaru, cierpicie… prawdziwie.
To boli…
Śmierć przyjaciela.
Takiego, którego nigdy nie widzieliście… bo czasem można nie widzieć, a wciąż ufać i darzyć kogoś uczuciem. Można. Najpierw ludzi zmienił język, potem pismo, pamięć zaczęła szaleć, zmieniać się, ubożeć, a teraz idziemy dalej. Uczymy się kochać bez ciał, czuć bez nich, nagle nie potrzebujemy widzieć fizycznych podobieństw w innych, by… nagle… wszystko jest inne i chociaż długo trzymaliśmy się tego, iż przyjaźń to tylko to, co namacalne, to nagle…
One nienamacalne stają się dziwnie prawdziwsze.
Może i łatwiejsze?
Odejście przyjaciela boli… tego internetowego też.