Pan Tealight i Pospolit Morowiec Profesor…

Pospolit Morowiec Profesor ogólnie mówiąc miał w życiu szczęście… szczęście do nieszczęścia. Nie tylko spotykało go na każdej drodze, ale i zerkało na niego na bezdrożach, podczas podróży powietrznych czy podwodnych, jakoś tak zawsze coś kątem oka wyłapywał, no było tam… albo na wodzie, niby syrenka, nby kraken, a jednak… nie, to on, wiedział o tym. Mógł się ten Nieszczęść przebierać i płcie zmieniać, ale nic nie zmieniało tego, iż sam Profesor miał już tego dość.

Uznawał to za klątwę i miał na to dowody, ale… cóż, grono naukowe sceptyczne bardzo i podejrzliwe, nie chciało przyjąć jego kolejnej dysertacji w tym temacie, więc by uszanować godność swą i nigy się już tym nie zajmować, zwyczajnie usunęli go z Uniwersytetu Szczątkowoego i od tego czasu się błąkał, a ten jego Nieszczęść za nim… niczym rąbany cień nawet jak źródła świała nie było…

Z czasem się przyzwyczaił, oczywiście, ale za dzieciaka, za dzieciaka przecież jakoś tak było inaczej…

Byli przyjaciółmi i chyba, chyba wtedy udawało się mu z nim jakoś tak romawiać, a nawet odczyniać go i obracać na swą korzyść, jakoś tak, może i szczątkowo, to pamiętał, jakoś tak… ale miał już prawie sto wieków, więc… gdy siadał z Panem Tealightem na stopniach Białego Domostwa, siorbał cuchnącą kawę z żołędzi, zboczeniec ekolog jeden, to jakoś tak, poparzonym językiem i starając się nie urąbać sobie palca uszkiem od filiżanki, które widocznie było uszczerione, choć nowe…

Miał to gdzieś.

A może… nie, może jednak chciał powrócić do czasów dzieciństwa, może to był już jego – ich czas?”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Okay…

No więc wraca sobie człowiek po podróżowniu po Szwecji, po dziesięciu dniach tym razem, ciągłych skał, jezior i rzek i jeszcze stawów, i wszelakiej zieloności, której tutaj tak mało było, bo wiadomo, susza i wiecie co… no morze nam zasrali, a weekend ma być najgorętszy tego lata… nosz chyba…

Nie wiem już co myśleć.

Wróć, wim, wkurwionam, ale i tak ruszyć mi się nie chce, do tego Achillesa źle potraktowałam, więc wiecie, należy mi się odpoczynek, ale jesień idzie, choć pewno dziwna będzie jak lato, wciąż trochę suchawo, a raczej bardzo suchawo i tak dalej, więc… więc zostanę w domu i popodziwiam sobie figi, co to urosły takie wielkie i takie sugerujące elementy anatomii LOL, jednocześnie czytając, że komuś się chciało się płynąć z Kołobrzegu do Dueodde…

Hmmm…

Dobrze, że nie pozgało.

… więc… chyba się zacinam. Nawet w piśmie. No to już serio kiepsko ze mną, ale… powiem wam jedno, że zaskoczyło mnie życie, znowu. Tym razem remotenością, że pozwolę sobie na spolszczenie angielskiego słowa. Bo, jak to przetłumaczyć? Odległe? Odosobnione? Jakoś tak REMOTE ma inne brzmienie, jakieś takie, ostateczne… niedostępne, chociaż, biorąc pod uwagę, iż piękna piątka, znaczy prom, znowu w naprawie, to wiecie, może i jest to słowo opisujące miejsce, w którym żyję…

Może?

Ale, ten koleś, co płynął kraulem, dopłynął, więc… za ciepło…

… a, że za ciepło, więc wspomnę, iż tam też było ciepło, ale bez przesady, choć słońce zdaje się palić wszędzie po równo, jednak jak wejdziesz mięzy drzewa, chmury spłyną nad ciebie, siądziesz sobie nad jeiorem, to nagle czujesz się… cudownie samotnie i odosobnionie… Jest takie słowo?

Mniejsza, jak nie ma, to już jest…

Tak się czuję w Szwecji, w tych jej rejonach tak nikło zaludnionych i łosia widziałam, na szczęście za oną siatką przy drodze bo matka z młodym, więc wiecie, lepiej tak, jakoś tak… nie chcę nawet myśleć o tym starciu maska w maskę. Bo… dla nich to może i codzienność, chociaż są i tacy, co łosia nie widzieli, ale jednak… dla mnie to ważny element mego świata i wolę go w formie żywej.

Bardzo żywej.

Ale… ono odosobnienie…

… zaczęłam się na tym zastanawiać, może to przez te kadzidełka, bo taki fajowy sklep ezoteryczny odkryliśmy, chyba tak to nazywają, wiecie, zbiorczo, wszelakie religie i kryształy, zbyt wiele kadzidełek, symbole przemieszanych kultur, które winny i może niekoniecznie powinny się tutaj znaleźć… kurde, gdzie to było, Borås? Jakoś tak dziwnie się nazywało ono miasteczko na boku góry, intrygujące, ale wspomnę o nim jeszcze, o onym wszystkim… o podróżowaniu i kroczącym deszczu, i o skałach zrzucających drzewa jak liście, i jeszcze o inności świata…

Który znowu się zmienia.

Ale on tak ma.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii i oznaczony tagami , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.