Pan Tealight i Bezpiecznik…

„Najpierw Wiedźmy z Pieca uszyły mu powłokę cielesną…

Wykorzystując tylko te wszelkie ścinki i skrawki materiału, które pozostały na plaży po Turyściźnie. One gacioszki, koszulinki, staniczki i ino jakieś kawałki, trójkąciki na sznurkach, ręczniczki, te paseczki z klapków, a nawet buty mu, chyba całkiem nowe i całkiem modne, doczepiły i włosy z traw utkały… I jeszcze pelerynkę z parasolek plażowych i muszelkami ją obkleiły i torbę na ramię, którą w cichości zachodu słońca zajumały jakiejś parze, co to na słońce ni na torby swe nie patrzyła, zajęta bezczelnie ino sobą, nazbyt głośna dodatkowo… psuła wszystkim nastrój, więc o… niech cierpią teraz i tęsknią za tymi rzeczami, które teraz są czymś innym… a moe i nie tęsknią i wciąż tam tkwią, skamieniali, bo się jednej z Wiedźm język opsnął, więc kanapki też zabrali i wino, no co się miało zmarnować, a jedna kupa kamieni w te czy wewte?

No… nie ważne…

Poza samą torbą oczywiście.

Porządną, skórzaną, która połyskiwała woskowaniem w świetle, a w ciemności majaczyła na rogach dziwnymi notatkami uczynionymi jakowąś fluorescensyjną substancją, która może i powodowała choroby, ale kurcze, dwa zdania i słoń stał na trawniku, pół innego i wszyscy byli w balonie, pod chmurami, które zrobione były z waty cukrowej… więc nie, nie oddadzą jej a nic, ani za kogoś.

No i jak tak bez torby być miał?

Do tego dodatki ze skóry, świeżutkie, miał na nie jeszcze poczekać, ale jakoś tak, całkiem zapewnie dla siebie niebezpiecnie, no im się gdzieś schował, zawieruszył, czymś zasłonił, wyjść nie mógł, może i zagubił nawet. I szukali go tak już od tygodnia niby ibranego, a jednak nie o końca, niby znajomego… i tyko ona torba majtała się na klamce drzwi łyskając nocą słowamia…

Szepcząc… ale, kto by tam, może i niestarej, jednak torby, słuchał…

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Śmierć w głowie” – … koniec? Ale jak to?

Dopiero się wciągnęłam, polubiłam ich wszystkich, przeraziłam się, a teraz koniec? Już nic więcej, nie będzie niczego… z drugiej strony idealne miejsce by zawiesić czytelnika w onym wypełnieniu, z którym sam sobie już poradzi, by wiecie, no dopowiedzieć sobie inne zakończenia, ciągi dalsze czy bliższe…

… wciąż i wciąż…

Chociaż, może lepiej nie… to wszystko jednak jest aż za bardzo przerażające. Takie nieludzkie. Takie… z jednej strony legendarne, rytulane, najbardziej krwawe obrzędy ze wszystkich stron świata. Bogowie, zapomnieni, którzy wracają do tej rzeczywistości, w której wiara, to coś poniżej obniżki w supermarkecie.

Nasi bohaterowie są razem, ale czy im się uda?

Niby mają powodów by im się udało, ale obydwoje są a bardzo specyficzni… chociaż, tak naprawdę, może właśnie dlatego im się może udać. Widzą prawie to samo, czują, są… Tylko… czy przebywanie dwóch takich osobowości razem będzie dobre dla świata? Może jednak… ale przecież każdy lubi jakieś takie miłe zakończenie… dla tych, którzy go prowadzili przez historię.

Okay, to pisanie, które do nie każdego przemówi. Mieszanka teraźniejszości i krwi, magii, psychologii, thrillera, terenów niesamowitych… cóż, to nie jest łatwe gdy zapominamy, iż zło, to tylko to, co w telewizji… Gy pojmujemy makabrę wyłącznie poprez dziwactwo, a nie codzienność niektórych… i że są tacy, którzy są w stanie takie kreatury zatrzymać… tylko, czy są to kreatury? W końcu punkt widzenia w tych trzech tomach zdaje się być niesamowicie plastyczny…

… przerażająco plastyczny.

Wydaje mi się…

Nie, jestem tego pewna, że sąsiad widzi zamiast nieistniejącej trawy armię mikrych orków, których należy ściąć kosiarką, co najmniej co drugi tydzień, najlepiej bardzo wcześnie, w sobotę na przykład, gdy człowiek zwyczajowo pracujący zaplanował sobie wyspanie się… wiecie, tak w końcu, na maksa… ale nie, nie z nim… jego obsesja ma wkońcu wyższy priorytet. Najwyższy…

Bo tak, wciąż sucho…

… lipiec nie rozpieszcza opadami, za to robale mają używanie. Ale nic to, wkońcu co można zrobić, poza próbą przetrwania tego wszystkiego? Tylko, czy tak powinno wyglądać życie? Być ino przetrwaniem?

Nie.

Mewy kąpią się w zachodzącym słońcu nie nad brzegiem morza, ale na dachach i kominach, tak po prostu. Tak, jakoś zwyczajnie i normalnie. Ale tylko rzućcie coś, wyleźcie na zewnątrz próbując zeżreć kolację, a już tu są.

Wrony też… i wróbelki…

W końcu trzeba się dzielić z braćmi mniejszymi… tylko już nie wiem kto tu wielki, a kto malutki?!

Na ulicach ludzie…

Każdy z nich wydaje się mieć tutaj coś do zrobienia, ale czy zajrzą do małego sklepiku starszej pani, która zarabia wyłącznie w trakcie seonu? Może i zajrzą, jak zabłądzą, ale czy coś kupią? Nie, raczej nie… Dlaczego ludzie tego nie robią? Przecież to są rzeczy jedyne w swoim rodzaju, sztuka, nie ma dwóch takich samych, a jednak… jednak to ich nie przekouje, wolą to, co mają inni…

Nie chcą się wyróżniać?

Czy jednak chodzi o to, iż nie widać ceny?

Roże kwitną, lawenda wygląda w tym roku dziwnie, ale wiadomo, sucho… na polach cora marniej, nie wiem jak to będzie, ale podobno palić już można, tylko jak długo? A może już zakazali, ale o niczym nie wiem? Możliwe… w końcu to wciąż lato… wciąż. Lipiec się końcy, rozpoczyna się kolejna fala sezonu, przewidywalność…

Hmmm…

Czy wciąż istnieje?

Powątpiewam, ale może w onej wymianie ludzi rodzinnych, dzieciaków, na starszych i głównie z Niemiec, może jednak i w tym roku się sprawdzi… zobaczymy? Kurcze, głowa znowu mnie boli, czy będzie wiało?

Zobaczymy, czy raczej, poczujemy?

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii i oznaczony tagami , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.