„Właściwie, to wcale nie chodziło o porządki wiosenne, w końcu to już koniec maja. Raczej witać winni byli już lato, ale jakoś tak… nikomu się nie chciało, sił nikt nie miał wcześniej, niektórzy, to właściwie z tej suszy postanowili schłodzić się i zapaść z powrotem w sen zimowy, który, przyznajmy, w tym roku, zaraz, w tym i zeszłym, był marny… w końcu zima była ciepła, bezśniegowa, a cała reszta, no cóż…
Szkoda wspominać.
Ale…
Śiwat nie czekał, pory roku jakie były takie były, ale jednak i tak się zmieniały. Czy też raczej, jakoś tak, kalendarz o tym świadczył… w końcu cała reszta, udręczona, wysuszona, oni ludzie tacy wszyscy wściekli, co tutaj podziwiać, co oglądać, właściwie, czy wciąż jest wglenie bezpiecnzie?
Nawet Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki Pomordowane ostatnio nie wychodziła w ogóle. Raz polazła gdzieś, bo kamieni się jej zachciało i żałowała, za drugim razem mniej żałowała, bo i kamienie się okazały intrygujace, choć tamte też były fajne, ale tym razem odkryła coś nowego, a nowe oznaczało zawsze, że głowa będzie zajęta przez czas dłuższy, więc… wyższy score! Ale jednak, no po prostu, ni żółte pola jej nie wzywały, ni one listki… kwiatki przekwitły szybko, teraz ino czosnek w lesie i Turyścizny masy nagle obrodziły, więc…
Czas Chowaniasię… nadszedł.
A może po prostu już raczej jej się nie chciało, już jej nie zależało, już zaczęła tak odpuszczać i tak wiele, że po prostu… wypalała się, od środka i nawet ona nowa miotła, co ją Pan Tealight uplótł z pierwszych witek, przyozdobił sznurkami, kwiatami lodowymi, co nigdy nie miały się stopić, koralikami z kości wyplówek… sam rzeźbił, a malusieńkie były, bo i miotła niewielka, wiadomo, symboliczna, miniaturowa… ale śliczniusia i szurająca rytmicznie samodzielnie…
Nawet to jej ostatnio jakoś tak nie rozbawiało.
Jakby częściowo już jej nie było…”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Jestem otchłanią” – … zryła mi… Serio, żadna książka, aż tak, ostatnio, dość dawno… nie zryła mi tak bańki!
Szczerze!
Ta książka jest mocna, masa w niej niedopowiedzeń, szokuje, porusza… jeśli macie traumy dieciństwa, świadome, czytajcie ją w jakimś lepszym momencie swojego życia, ale jeśli one traumy często wciąż biorą nad wami górę, może jednak nie? Bo po przeczytaniu tej powieści naprawdę inaczej będziecie patrzeć na świat. Na swoją przeszłość, na to, co w codzienności was otacza…
Po raz kolejny bohaterem jest chłpiec. Syn pięknej matki, rozchwytywanej, ale też syn, który wciąż nie rozumie jej samej, jej życia, w ogóle życia. Dziecko, które potrzebuje opieki, a otrzymuje… świadomość. Inną, dziwną, zbyt szybką… otrzymuje przesłanie, mocne, niszczące go, a potem poskładanego byle jak puszczanego w świat, w którym rodzina i ciepło rodzinne są jakimś UFO. Osobnika w pełni niewidzialnego. Idealnego świadka, opiekuna, ratownika, a może jednak mordercy? Tego, który jest wszystkim, ale jednocześnie wie tak mało. Szybko adaptuje się do codzienności, umie zmieniać się w pełni, być innym, inaczej patrzeć na świat, ale tak naprawdę…
Wciąż jest… dzieckiem.
Tylko dzieckiem.
Niesamowity thriller. Opowieść o tym, jak ważne jest wychowanie, jak istotne są osoby, z którymi spotykamy się jako dopiero uczący się świata… jak wpływa na nas krzywda… a jednocześnie, jak możemy przełamać pewnego rodzaju pętlę… dziwnie niedokończona, pozostawiająca masę pytań. Jak można mieć wszystko i nie mieć niczego, jak można mieć nic, a jednocześnie… cóż… piękna…
Maj, to miesiąc długich weekendów i wselakich uroczystości kulturalnych, no i wiadomo, corocne spotkanie nadchodzi, i pewno będzie coroczne narzekanie, więc jakby co, to nie, nie idę. Dlaczego? A po co? Polityka to coś, co bawi się samo ze sobą, a udawanie, że komukolwiek zależy na czymś poza sobą… bez urazy, ja już nie udaję, walę prawdę między oczy i tyle. I tak nikt w prawdę nie wierzy, ludzie tacy ostatnio są. Jakoś tak… może to przez te social media?
A może zawsze tacy byli ino mniej, inaczej?
Folkemodet to taka impreza, co ma mydlić oczy…
… mnie nie stać już na mydło, więc sobie oszczędze tego mycia gałek. Wolę poczytać coś, coś innego… tym bardziej, iż maj się kończy, czerwiec już puka, susza nas dojeżdża i w ogóle jest źle. Deszczu nam trzeba i kasy, jakby co, ktoś chce wziąć udział w mocniejszej magii?
No jak?
Czasem się zastanawiam jak inni jeszcze mogą jakkolwiek w cokolwiek wierzyć. Że nie wiedzą, jakoś tak od razu, intuicyjnie… nie wsłuchują się w śpiew ptaków, nie wpatrują godzinami w szklaną kulkę z dziwnymi galaktykami w środku… wiecie, taką kryształową, szlifowaną, ale w środku zamknął ktoś i snestorm i wyspy i ptaki i motyle i jesce jakieś robiny, które dopiero opowiedzą swoją historię…
Lepse to niż telewizja.
Wierzcie mi, próbowałam ostatnio coś obejrzeć, nie umiem.
Wiosenność się zmienia.
Coraz więcej zieleni, jabłonie przekwitają…
… ale na owoce coś raczej nadziei nie będzie nawet. Nie że nie ma, po prostu jakoś tak człowiek czuł już wcześniej, zwyczajnie. Wrony wrzeszczą, mewy srają, a dopiero co człowiekk wyczyścił kurna taras. Znaczy Chowaniec czyścił, wiecie, duża maszyna, chłopa trzeba, no co… jestem w tych rejonach, w swoim domku raczej taka męsko/damska. Znaczy, bez urazy, lubię gwoździe i zabawy wszelakie w przybijanie, ale jednak wiem, że taka kosiarka to zaczęłaby mnie gonić, a nie ja ją pchać, więc… jeśli chodzi o słoiki, to czasem też przegrywam.
Nie pcham się tam, gdzie mnie mogą zjeść.
PS. Plaga kleszczowa nadal jest ON.
Trawa skoszona po raz pierwszy, pszczółki nakarmione, pierwsze muchy wytłuczone… normalność. Po jednej stronie Wyspy ponad 20 stopni, a po drugiej naście i tyle… taki tu mamy klimat, szalony, zmiennny i nie do końca przewidywalny. Chociaż czasem ma ten koniec i jak łeb łupie znaczy – będzie wiać.
A chyba coś mnie zaczyna łupać, ale ostatnio nabawiłam się uczulenia na słońce, cuownie, na starość człowiek zaczyna mieć dziwne wysypki i jakieś anomalie, a miało być spokojniej… kłamali!!! Nos zatkany, ślepia ledwo radę dają, masz już dość wszystkiego, ale chcesz czegoś i tak plączesz się sam przed sobą w zeznaniach, nie wiesz co zrobić, czego nie… po prostu, szaleństwo.
Za sucho jest!!!