„Wiosna, tak, to znaczyło, że będą się pojawiali… oni… wszelacy…
Ale że aż tylu?!
No weźcie no, można rozumieć normy i prawa, zakazy i nakazy, przyjmować to wszystko, akceptować i uznawać nawet za drogę swojego życia, za ono wszelakie jej unormowanie, wiecie, po prostu jest tak, a nie inaczej, sądy i te sprawy, policje i inne… no wiadomo, wiemy o tym wszyscy. Tak nas wychowano, więc… ale jednak, z czasem zaczynamy się buntować. Tak po prostu… najpierw próbujemy, najpierw leciutko liżemy przez szybkę, wdychamy zapach, a potem…
Potem skaczemy.
Pożeramy, wchłaniamy…
Jesteśmy częścią tego… albo… albo wydarza się coś innego. I znowu się zmieniamy, jesteśmy okrutni, grzeczni, ale według jakich norm jeśli odrzuciliśmy wszystkie? Jakich? A może jednak… może jednak nie wszystkie? Bo przecież nie muszą być wszystkie, szwedzki stół się przyda.
Zawsze.
Każdemu.
Ale w końcu, w końcu do każdego dociera, iż prawa i obowiązki są nie tylko dla wszystkich, że pieniądz sprawia iż zamaują się paragrafy, albo też, jeśli chodzi o one mniejsze, wiecie, wszelakie powinieneś i nie wypada… cóż, z casem po prostu ma się to w upie, a jeśli chodzi o Wiedźmę Wronę Pożartą Przez Książki Pomordowane, to wychowana przez liście, gałęzie i pnie oraz psy bezpańskie, jakoś nigdy nie umiała odnaleźć się pośród onych dorosłości i jej zobowiązań.
Zwyczajnie, nikt jej chyba nie nauczył…
Uświadomił… a teraz przybył on.
I wszystko miało się zmienić, ale dla kogo?”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Wiedżmy z Dechowic” – … okay. Po pierwsze nic nie wiedziałam o tym, że ta książka ma się pojawić, po drugie, oj, z taką niepewnością po nią sięgnęłam, jak kiedyś reklamy buczały… o czym to było? Dezodorant czy tampony? Pamięta ktoś… no więc ona niepewność po raz drugi, a po raz trzeci, to… kurde no, starsze panie i magia, tosz to przecież o mnie.
LOL
A co!
I wiadomość z wydawnictwa, kolejny tom zaraz na półkach, więc… powiem wam o czym to jest. No jest o wiedźmach. I tyle. LOL O starszych paniach, które już nie mają przed kim się kłaniać, mają gdzieś i tak dalej, klątwy im się może i czasem mieszają, no ale, komu się nie mieszają, rzeczy przydarzają… wiadomo… Niby powinny być trzy, ale wiecie jak to jest, niektóre stowarzyszenia magiczne i tego się nie trzymają, zresztą, najważniejsze, że im razem dobrze i dla swojej społeczności pomocną dłonią czy tam miotłą służą. Tutaj kulka, tam z zioła, no wiadomo… ekologia, te sprawy.
Co jak co, ale panie są intrygująco barwne. Początkowo wydaje się, że to ta jedna dowodzi, ale tak po prawdzie są jednością. Jena za wszystkie, i wszystkie, z dodatkami, za jedną, jak bęzie treba, a potem naleweczka, no co?
Tosz nalewka prozdrowotnie, a że komuś coś tam się zapomni…
Albo prypomni…
No więc mała mieścina, wielkie wiedźmy! humorem i przytupem oraz sabatem na koniec. Dobrze napisana, swojska jakoś tak, przyjemna, zabawna i pouczająca miejscami, czytać ze słownikiem młodego zielarza, albo skrytobójcy. Oczywiście jest czarny charakter i będzie im chciał pogruchotać to i tamto, ale wiecie, w kupie siła. Czasem dosłownie. No co? Też przecież ekologia…
Książka pozielona na rozdziały, nie ciągnie się ciurkiem, nie ma w niej jednej historii, ale jakoś i tak tworzy jedną… Bardzo przyjemna!
Czekam na więcej!
Na promie…
Siedząc na promie tam – doceńcie to, że piszę prosto z mostu, czasu i zarazem przestrzeni – aczkolwiek będąc na 3 awio, tak, tyle na mnie działa, więc, no ale… jednak siedząc w fotelu, może i średnio wygodnym, ale jednak, fotel jest, stolik jest, moje ulubione miejsce, w końcu, okno, i to jeszcze taki prom, wiecie, nie sprzyjający spacerom, bujający, zresztą, bez urazy, te nasze promy to raczej, no gdzie iść…
Do zwierzęcego?
Ech…
No ale, siedząc tak, kątem oka człowiek obserwuje sobie ludzi, zachowania homo sapiens nie do końca sapiens tudzież homo sapiens novinkus, wiecie, moja definicja… mało mam takich okazji, by pogapić się, nie bezczelnie, normalnie, oka kątem… nikt nie widzi, nikt nie wie. Nikt… należy mi się za ten stres badania ubogadzić. W końcu ile to jaj mam doczynienia z żywymi, no weźcie.
Mamy więc parę, ona gapi się w telefon, on przysypia przy stoliku, okno a nimi, a w oknie widoczny ten horyzont, który nagle robi hopsa… Nie widzę jeszcze wielkich grzywaczy, które wkrótce zmienią się w coś większego…
I rozumiem, nie każdy musi to lubić, no ale jednak, jest to fascynujące dla tych bez choroby morskiej. Na pewno… Tych, co wybrali ten świat, ono życie, słone, nieprewidywalne całkowicie, ten sposób podróżowania… wróć, my raczej nie mamy wyjścia, samolot auta nie weźmie, więc… wiecie, chorobę morską, lokomocyjną, czy jak tam zwał mam, więc z jednej strony jest to dla mnie fascynujące, ale z drugiej, o wiele większej, przytłaczającej, mam w sobie strach i ziwne uczucie w mózgu.
Już nawet nie mówię o żołądku, zresztą tam ino woda… a i tak niepewność…
Problem z tak zwaną chorobą morską jest taki, iż twój organizm pamięta co robić jak buja, jak w głowie, znaczy w uchu dokładnie, będnikowi coś napierdala… no wiecie, było te parę razy, gdy przekonaliście się, że macie ono schorzenie…
To najpierw musiało się zdarzyć… potem odkryliście leki…
Już nie torebka gdy wracamy jest najważniejsze, nie niejedzenie, ale ono przysypianie, genialne dla tych, co nie prowadzą. Po prostu mega, a dla tych, co chcą zostać przytomni, pamiętajcie, że wrażenie można zajeść, wychodzić i tak dalej… może nie teraz, ale wróćmy na prom… W ogóle nie mieliśmy na nim być, no ale ogłosili dość nagle te fale, że promów nie będzie, więc szybko człowiek zmieniał plany. Co miał zrobić. Lepsze mniejsze fale niż koszmar… wiadomix logiczności.
Tudzież doświadczenie…
Buja…
Facet ze stolika już nie udaje, że to go nie chwyta, pojawiają się białe torebki, ludzie przemieszczają się do tyłu, a dokładniej na środek, to tam podobno najmniej buja, ale też jest ciasno. Suche powietrze uderza, jakoś tak nie można oddychać, jakby wyłączyli wentylację, ale zara zmiana? Dziwnie… strach już wie, że może się rozsiąść. Patrzę mu w te przekrwione oczy i wiem, że są moje…
Ale zaraz, przecież to Poul Anker… tutaj nie ma środka, tutaj jest inne bujanie, inny świat, inne wszystko, jest koleś który nagle sięga po coś, znika… był, gdy patrzyłam, a teraz siedzi przy stoliku inna, nawet nie mężczyzna, ale jakaś taka mocno nieznajoma kobieta. Ale zaraz, gdzie on jest, z tą walizką, a może go nie było… a może porwali go kosmici, albo… nie wiem, ale ten prom jest inny, starszy, tutaj można spacerować, no nie teraz, można się rozłożyć… lubię go, chociaż płynie się o wiele dłużej, wolniej, ciężej… jest stabilny. Dziwnie staroświecki z oną prawie ywanową wykładziną, krzesełkami, stoliczkami, okienkami z zasłonkami… ech, taki nostalgiczny… nostalgiczna podróż do domu… inny facet, inni ludzie, inne ułożenia.
Łazienki są co prawda niezbyt, no ale… trochę trąci rosyjskim okrętem i to podwodnym… skąd ta woda? Ale czysta, więc nie marudzę. Mam kocyk, jakoś to przemyślałam. Przysypiam, chyba… przymruone oczy, ale ich widzę, yskutujcą parę, małżeństwo, ale kulturka, choć coś się psuje… i dziwny mężczyzna wyglądający jak morderca, to ten co zniknie zaraz, a może już zniknął?
Jak to już jesteśmy?
Ale… ja jeszcze nie dopłynęłam, a może odpłynełam?