„Wieczornik, Nocnik, Północnik, Południk i jeszcze ten Popołunik… ale co do niego, to mieli pewne obawy, że wiecie podszywał się pod oną Armię Braci Czasu Nietamowanego. Znaczy, wiadomo, byli jeszcze inni… ale, czy wymienie wszystkich coś da? Tak naprawdę? Nie… więc po co to komu. Jak przyjdą do was i odgryzą palec u nogi, ucha kawałek, albo wyrwą włoski, to będziecie wiedzieli jaki to. Wiecie, w wyszukiwarce można, po prostu. No trza sobie radzić no, a nie, że ciągle pytania i pytania, no ile można… bandażować ratować się, a potem…
Potem jakoś będzie.
Albo nie.
Od rau zarućmy tutaj mądrością ludów wszelakich, brzmiącą: będzie lepiej, albo nie i to ono nie jest najczęściej boleśnie najbardziej prawdopowodbne. Niestety i stety. Wszelako. Ale wiecie, nie jęczymy… niezależnie od tego kim jesteśmy i dla kogo robimy, z którego łona wyszliśmy i takie tam.
Ale Porannik… miał przepierdzielone.
W pełni.
Jemu już nic nie mogło pomóc i wiedział o tym, więc jakby co, to raczej nie spadło wszystko na niobeznanego z prawami i wszelakimi obowiązkami. Wiedział. Wiedział dokłanie co go ceka i co go może czeka i jeszcze, czy w ogóle cokolwiek się z nim stanie, więc… nie, nie wyglądał nawet na zadziwionego, gdy stary, skórzany kapeć z wyleniałą Wyściółką, wredną babą, o której mówiono, iż kompletuje w sobie zapachy wszystkich stóp, w ramach takiego hobby, wiecie, by na starość mieć się jak rozrywać i potem każdemu po równo… no co?
Byle nie zgnuśnieć!!!
… więc gdy złapał go zębami, to po prostu, przyjął to… a oną codzienność. Poranną. Nikt jakoś nie rozumiał jego ekscytacji onymi wczesnymi godzinami i usypiania w okolicach południa. Nikt!”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
A gdyby tak wszystko opisać wiatrem…
Spokojność domowego zacisza oną bryzą lekką, dodającą ochłody i wytchnienia. Znajomą dziwnie, oczekiwaną, za którą się tęskni, jak jej nie ma. Po prostu. Codziennością, jak one wschody i zachody słońca. Pewno, że nie zawsze je widać, nie zawsze są spektakularne, ale jednak, jakoś tak… no wiemy, że są.
Podobnie z oną bryzą.
Morska, lekko słona, powiewna, osuszająca czoło, przewiewająca myśli. Zwyczajnie, będąca częścią życia. Oczywista. A raczej taką powinna być. Wiecie, ona spokojność domowego ogniska, wnętrza, ścian, dachu, okien, przez które niekoniecznie musisz być widziany, w końcu od czegoś są zasłony i żaluzje wszelakich maści. Możesz się schować, jak bryza zwinąć dookoła drew, nie chcieć do ludzi…
Albo to właśnie do nich się przyczepić.
A potem nadchodzi wiatr.
Taki, który przewróci pustą, plastikową butelkę, pogoni ją w dół drogi, której niedogonisz, zły na siebie wrócisz… oto jest takie podenerwowanie. Codzienne też, bo przecież codzienność często nam kłody po nogi rzuca. Otacza cię ono podenerwowanie. Napada. Jest nagłe, powiew, trząśnięcie. Możesz przejść bez niego przez cały dzień, a potem, gdzieś w okolicach wieczornego mycia zębów cię łapie…
I ma.
A myślałeś, że nie, nie dopadnie cię dzisiaj…
I w końcu nadchodzą burze i wichury.
Niektóre przeczuwasz, niektóre cię zaskakują.
Niby ktoś ostrzega, a nic nie ma, potem nie ostrzegają i nagle z niebios spadają i wody i powietrza masy i jeszcze… więcej. To jest życie. Ono wszelakie niespodziewanie, trząsące tobą, mieszające w codzienności, odbierające i bryzę i wiaterek zwykły… po prostu. Odbierający wszystko. Mogący zwyczajnie odebrać ci czy życie, czy tylko przedmioty… ale za przedmiotami też możesz tęsknić przecież.
Te nagłe sztormy, które zmieniają statkom kursy, które odwołują promy, które po prostu odcinają nas od świata, w dawnych casach pewno te zabierając prąd, ale teraz tutaj wiecie, wszystko pod ziemią, więc… jak i nikt nam w kabel kotwicą nie walnie, to będzie dobrze… może będzie dobrze? Sztormy przynoszące mgły, miotające krzakami i gałęziami, zrywające dachówki, bawiące się światem małej Wyspy, niczym jakaś… piłeczką wypustkami. Niczym czymś nieważnym…
… nieistotnym.
Tak się czujesz…
Małoistotny.
Wiatr, niby tylko powietrze, a jednak, takie prerażające. Niczym pięści tlenu i innych gazów, a w rzeczywistości siła natury, z którą trzeba się liczyć. I z którą nikt nie wygra. Przychodzi i zmienia powierzchnię piłeczki jak jej się pooba. Bo może… bo taką jest, bo nie ma jakiś tam… wartości.
Albo ma, ale inne…