Pan Tealight i Mała Szafa…

„Wnętrza domów zawsze intrygowały Wiedźmę Wronę Pożartą Przez Książki Pomorddowane, zawsze, pewno przez brak własnego, znajomego kąta, to musiało to być, a na pewno w ten sposób opisaliby to oni wszelakich odmian i nurtów lekarze od głów… wiecie, ci szaleni.

Oni.

Interesowały ją oczywiście zewnętrza domów, bo tak.

Ona zróżnicowana czy jednolita architektura: dachy, skosy i podcięcia, fundamenty, drewniane elementy, kolory drzwi, szyby, formy okien, okiennic, jeśli były, stare rzeczy, nowoczesne… takie kochane i lekko już marniejące, obdrapane, ale i wielokrotnie farbowane, miejsca, gdzie było widać wszystkie warstwy, zmienność kolorów posesji, oną dziwną, kobiecą jakże niezdecydowalność… oną rozrzutność, tu czerwień, tam chłodne błękity, musztardowe żółcienie i szałwiowe szare zielonkawości… bo dlaczego nie? Przecież… No dobrze, tak, oczywiście, czasem zapisane w papierach mieli, iż ino earthy tones, ale czasem nie…

Dlatego…

Chodziła, głaskała ściany, robiła zdjęcia i…

Zaglądała przez okna.

To wtedy, onego dziwnie migotliwego dnia, gdy to niebo nie mogło się zdecyować czy chmurą złapać słońce, czy jednak nie, dyskotekowa kula rozpierniczała i tak bolący wiedźmi mózg co chwilę potęgując lęki… to wtedy auważyła oną szafę. W małe, niebieskie kwiatuszki Czerwoną… winnie.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Właściwie to… link na kawę…

Właściwie to cholery można dostać od onej pogody zmienności. Naprawdę. Tak po prostu. Raz zimno, potem dziwnie ciepło, słońce wciąż przypieka, no ile można? Jak to wytrzymać? Gdzie jakaś regularność, za którą zdaję się wołać, jęczliwie bardzo, głośno wołać tracąc ostatki tchu i tak dalej…

Wiecie, dramatycznie.

W przyrodzie w końcu zaczęło się ono poruszenie, ale wciąż jest ono dziwnie powolne, jakby i rewa i kwiaty, wszelkiej maści bulwy i inne tam sadzeniaki, nie do końca wierzyły sobie… bo przecież to one powinny wiedzieć i na pewno wiedzą czy wychodzić, czy jednak jeszcze nie teraz? Dlatego nie wychodzą. Niektóre zielonymi czubkami macają powietrze, pragnąć wody jakowejś, ale jednak tam nic… sucho… jak nigdy, chyba naprawdę dawno nie było tak suchego przedwiośnia.

A to kiepsko, bo przecież z wodą ogólnie kiepsko.

U tych za wiele, tym a mało…

Tam jakieś tony śniegu, bałwany może i na Wielkanoc będą, ale kogo tam Wielkanoc, wakacje, wolne i ta dalej, cała reszta to tylko otoczka. Temu ceramiczne czy innorobione jajka, tamtemu nowu, wiecie, wegańskie, z plajzdiku… Wstążeczki, króliczki, ale poza tym, to zwyczajność gwiżdże, kolejny sztorm na horyzoncie już o sobie daje znak. A tak, życie na Wyspie właśnie tak działa.

O sztormu do stormu, od sezonu do sezonu…

Ech.

I nie narzekam.

Jako osobnik urodzony w onej turnusowej zmienności i w niej chowany przez te pierwsze lata życia, jakoś tak ją rozumiem, ba, lubię nawet, ale… z czasem jeszcze mniej i mniej, i mniej toleruję ludzi, więc wiecie, tu leży pogrzebany pies, krowa i stadko kucyków, co się zbiesiły… i nad nimi 666.

Chodzi mi o to, że poprzez oną dostępną ciszę i powolność późnej jesieni, zimy i wczesnej wiosny, jakoś tak człowiek, naprawę sobie uzmysławia, i ludzie schodzą… nie no, nie napiszę, że na psy, bo psy są kochane, ludzie schodzą na jakieś dupkowate stworzenia, których nazwy nikt nie zna, ale wszyscy wiedzą, że co jak co, ale one istnieją i to one postawiają nogę byście się wywalili, skórkę od banana rzucają, słyszycie z krzaków: o jaka dupa i tak dalej… no właśnie o to mi chodzi… ludzi po prostu zmienili się w dwunogi, z którymi lepiej się nie stosunkować.

W żaden sposób.

A czasem, to najlepiej od razu uciekać… chociaż często się nie da, jak napanie na was taki kurier na przykład… ma dla was paczkę, checie paczkę, ale on niemiły taki, obślizgły glizdogonowy typ, który akurat was sobie obrał za cel… wtedy zaczynam krzyczeć. I doceniam to, że jestem legalną wariatką. Szczególnie we własnym domu, bo wiecie, tu we własnym domu, to można przecież i nago kosić trawnik. Można… ino kto to robi? Jeszcze nie widziałam, ale jakby ktoś coś…

Ludzie jednak nie reagują już na krzyk jak kiedyś…

Dobra, mrok nadchodzi, idę podlać ogródek… niech się ona wiosenność napije, przecież jej nie powstrzymam, choć bym chciała… może? Chyba? Nie wiem… często już jest tak, że nie wiem czego tak do końca chcę. Ale wiem czego nie chcę.

Wystarczy.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii i oznaczony tagami , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.