„Nie został.
Odszedł.
Nawet się nie pożegnał, ni liściku nie pozostawił… ni jakiegoś kwiatka, prezentu, nie wiem, okruszków, wiecie, drogi okruszkowej by go odnaleźć…
… nic…
Kompletnie.
Nie żeby coś mu powiedzieli, nawet nie mieli szansy, bo gdy przybył, to od razu zamknął się w takiej bańce, że podobno przemęczony, a może tylko tak sobie wmówili? Głodny nie był, nie chciał z nikim romawiać, nikogo nie chciał odnaleźć, nikogo nie pytał o nic, zwyczajnie przybył, a może jednak nie… może się mylili? Zbiorowa halucynacja? A może jakaś magia wysokich lotów, a może…coś więcej? Coś wszelako nieznanego jeszcze, coś… może i przerażającego?
Może?
Może się bali?
Może w rzeczywistości była to ich wina, iż wyjechał… chociaż, nie byli tego pewni, po prostu zniknął. Wraz z oną bąblową strukturą, która mieściła się w piterku przypinanym do pasa… chyba… no bo przecież. Nie no, na pewno tutaj był, przecież widzieli go, ten zapach, ta kolacja…
A może…
Nie było nikogo?”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Sticker Book” – … okay. Wiem. Nie książka, ale jednak, jak ślicznie wygląa na półce, a jeśli zdecyujecie się zużyć stickersy możecie wkleić tam swoje zdjęcia i tak dalej…
No dobra, nie książka.
Ale ładne.
Coś innego, co w przypadku onej popularności journalingu na pewno się sprzedaje, no i, jak sprawdziłam, to już chyba trzeci tom tej serii, a sama pozycja wydana jest pięknie. Twarda oprawa, twarde strony, po prostu…
Jak fantasy…
Tylko w środku stationery, a nie one opowieści. Chociaż, tak patrząc z drugiej strony, no przecież to też opowieści. Sztuka…
Dla wielbicieli.
I nagle ni z tego ni owego, temperatura zaczyna rosnąć, dociera w okolice 10 stopni i człowiek się budzi nie wiedząc co się dzieje. Nie wiedząc jak sobie z tym poradzić. Pod czaszką grają mu i wiatr i strumienie lejącej się wody, na szczęście na zewnątrz… budzisz się, chociaż nawet nie spałeś i oddychasz, dziwnie ciężko. Boisz się. Strach, to nieodłączny element stormu.
Może i pierwotny, może i…
A potem wszystko się zmienia.
Siedzisz, obrabiasz, co masz obrobić i czujesz, że jest ci zimno. Nawet rozgrzanie się przepisową gimnastyką nie do końca poranną nie pomaga, zresztą nie lubię rano, rano wolę się wyciszyć i popracować mózgiem, po południu można pomachać łapami i innymi odnóżami.
Ciepło jest…
Dziwnie ciepło i nie wiesz co z tym zrobić, plewić, sadzić, czy jednak jakoś tak odpuścić i nie wierzyć pogodzie. Bo przecież ostrzegali w prognozie, że coś się stanie, że coś się zmieni, że po prostu… nie będzie tak cały czas, że to tylko chwila, moment szaleństwa temperaturowego… i ten wiatr…
Obcy jakiś, pachnący Saharą.
Może to jednak alien jakiś… może i UFO?
Pławisz się w onym cieple w dzień i w nocy… i jakoś tak, nagle, dziwnie, po prostu w ciągu chwili robi ci się zimno, bardzo zimno, coraz bardziej. Wszystko ucicha… wiatr odchodzi, pojawia się deszcz, ale dziwnie skąpy, jakby się pomylił, jakby po prostu zaczął, ale o razu go odwołali i znika… nawet te krople na i tak wilgotnych deskach znikają. Jakby ktoś zacierał ślady. Jakby…
… to wszystko było pomyłką.
Jak ona pogoda.
Jak ta temperatura.
Ono ciepłe, dziwne, duszące powietrze znika. I to w takim tempie, że zapominasz, iż tutaj było, tylko ból głowy przypomina o tym, że jednak coś z tą aurą nie tak. Ale jednak jest zimno, noc prymrozi, rano szron pomaluje szyby samochodu, a dokładniej ino przednią, jakoś tak wybiórczo, ale wystarczy wystawić auto na wschodzące słońce i już po problemie, skrobać nie trzeba…
Nosz ekologia zachowań ludzkich!
Ale co robić, jak taka aura?
No co?
Radzić sobie trzeba i tyle. Natura oszalała, więc i człowiekowi się udziela. Nie śpi, nie wie czy oddycha, czy nie, może tylko pierdzi, może teraz tak to będzie wyglądać… może i może i morze… szumi czasem… czasem nie.