Pan Tealight i Czas Nadchodzenia…

„Byli w tym dziwnym miejscu…

… w miejscu, w którym na coś czekali, ale cokolwiek, co pukało do drzwi, jakoś tak, nie było tym, co miało być. Jakoś tak dziwnie wciąż się nie składało by pragnienia stukały do ich drwi, by marzenia się spełniały, by wszelako wszystko to dookoła stawało się czymś bardziej znośnym, fascynującym może nawet?

Ale wciąż czekali…

Tak, to było znajome miejsce, znajome od tylu lat, a jednak, czuli się w nim wszyscy jakby trochę obco, jakby od nowa, jakby… nie do końca właściwie? Nie było źle, nie wychodziło najgorzej, ale nie było tego czegoś… CZEGOŚ!!! Może nie do końca magicznego, ale nadmierna ciepłość tej jesieni i jej niewystarcająca barwność, jakoś tak… i jeszcze te mgły? No ile można?

Wilgoć wszędzie…

Jakby plaga znowu nadchodziła.

Zmora wszelakich zmór, mór i pomór, czarne szmaty na wietrze powiewające, ostrzegające, by nie wchodzić do miast i wiosek, by trzymać się z daleka, nie pić wody, nie jeść niczego, jakoś tak… jakby nie mieli już dość? Wszystkiego. Bo może i bogowie pomagali tym, co sobie potrafili pomóc, ale jednak, kurcze, przecież to takie mocno i bogato popierniczone?

A co z cudami?

Gdzie one?

W Sklepiku z Niepotrzebnymi było ostatnio dziwnie cicho… niektórzy mogliby uznać, że cicho to dobrze, ale niektóre wymiary CICHO stawały się wręcz nie do zniesienia, albo więcej… przerażające… bardziej niż krzyki.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Biały żar” – … ojojojjj… Oj no, po postu lubię ten duet autorski. Po prostu. Tak, jest ten seksualny żar i tak, pomijam pewne sceny – są dwie, więc bez bólu – dlaczego, no bo kurcze, nie wiem, nie potrzebuję ich, chcę więcej magii, mordobicia, tajemnic i tak dalej…

A onych tajemnic jest w drugiej cześci tej serii, moc.

Oj jest… moc też jest.

I tak, autorzy powielają pewne schematy, nie da się od tego uciec. Po prostu, jest dziewczyna, ma moc, odkrywa jej więcej, potem pojawiają się sekrety, nowe, więcej i więcej i miłość, oczywiście nie do końca taka chciana, wyczekiwana, zawsze w konflikcie z lubianą pracą… i rodzina…

Tak, rodzina jest dla tego duetu ważna.

Bardzo ważna.

Tym razem, co nie zaskakuje, wszystko jest konsekwencją wypadków z pierwsego tomu. Onej sprawy z kochającym ogień mężczyzną, sekretami, które nagle spadają i na naszą główną bohaterkę, Nevadę, zdolną każdego przesłuchać, oraz na Magnusa prawie wyjętego spod prawa. I ich bliskich. Bo obydwoje mają swoje rodziny. Mniej lub bardziej łączone więzami krwi, mniej lub bardziej ukochane, ale jednak, dla których zrobią wszystko… tylko, czy będą mieli siebie?

A może jednak nie mogą, nie powinni…

A może…

Tak, oto kolejna prygoda, wybuchy, pierdolnięcia mocą i tak dalej. Do tego żar tropików jeśli chodzi o uczucia i pewien mag z małą córeczką, który pełen jest tajemnic. Oj jest… można by powiedzieć, iż nadmiernie jest podejrzany, ale pomóc trzeba. Tylko, czy na onym pomaganiu Nevada nie wyjdzie jak Zabłocki?

Przeczytajcie.

Od początku!!!

I zimno, pierwsze przymrozki…

I zaskoczenie?

Oj oczywiście!

Nie oszukujmy się. Temperatura w domu spada do 17 stopni, miejscami nawet 16tu, no i co teraz? Jakoś trzeba zagrzać chociaż łazienkę. Jakoś tak. No przecież to wszystko to drewno i tak dalej… ale… czy nas na to stać?

Szczerze?

Nie.

Sąsiedzi w oknach już nie zapalają lampek. Najtańsze świeczki znikają z Lidla. Cała ta normalność świata, który się znało, jakoś zniknęła. Już nikt się nie wita na ścieżce, wprost przeciwnie, patrzą na ciebie jak na jakiegoś dziwoląga. Nikt się nie uśmiecha… okay, tak, to był proces, coraz mniej ludzi, coraz mniej zachowuje się jakoś tak, no znajomo. Miło i sympatycznie. Jakoś tak…

Za oknem liście w końcu zmieniają kolory, a cudowny chłodek sprawia, że możnaby spać dzień cały, ale przecież jak tak… przecież te kolory, przecież ta jesień tutaj, to jest tylko chwila. To tylko moment, więc…

… jak nie wyjść na zewnątrz, chociaż ludzie, Turyścizna

Ale te kolory.

To światło!

Wyspa czeka na ten moment, w którym w końcu będzie mogła przyciąć komara.

Tak się to wszystko odczuwa.

Tak jakoś…

Wielu wyjeżdża za granicę, walą kolejne szoty sczepionek byle tylko do słońca, czy jakoś tam. Nawet szef w robocie u Chowańca. Czy zazdroszczę? Stanu konta zapewne, ale wyjau, oj nigdy w życiu. byt wielu wraca z wiadomym, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, więc nie… zresztą, nie oszukujmy się, gdzie ja do słońca… ja chcę na północ, na północ stąd i jeszcze bardziej.

A już marzą mi się święta na północy…

Oj, tak mocno.

Ale kto tam wie jak to będzie w grudniu? Z drugiej strony to już końcówka października i wciąż żyjemy, nie wiem w jaki sposób, bo cięcia budżetowe oczywiście sięgnęły żarcia, a życie wyłącznie na mące czy paluszkach rybnych z Lidla raczej nie wpłynie dobrze na moje wszelkie flory bakteryjne mniej lub bardziej.

W mediach pocieszają, że zima ma być ciepła…

Eeeee… naczy będzie w uj zimno.

No pięknie.

Ale… kto tam dziś nie ma problemów… no dobra, może ten szef, czy inni, których konta napchane są boską mamoną i nie muszą się dogrzewać w nocy stertą starych koców, może oni nie mają ich? Albo mają inne, które mi wydawałyby się kosmiczne? Nie wiem… wiecie co, jakoś chyba już nic nie wiem.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii i oznaczony tagami , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.