„Miał notes, nadzwyczaj gruby, w którym kartki rosły bujniej niż wiosenne nowalijki… kartki różnokstłatne, grubości różnej i kroju, gęstości papieru, a i koloru, z wtopionymi kwiatami, pyłkami, beztroskie i mordercze dla alergicznie dodatnich, każda była inna, ale wszystkie, bez wyjątku, z nadzmierną wprost chłepliwością połykały to, co na nich pisano, zostawiając jedynie odbicie onych słów…
… ich tchnienie, dech ostatni…
… niczym ona ziemia łkająca o wodę pustymi łzami…
Tusz azaliż miał jednak i swą mąrość i wiedział, że najpierw musi się stronom dać napić, a dopiero wtedy postawić litery… Prowadzące go, ostro zaostrzone pióro, lekko zacinało powierzchnię i poiło stronę dopóty, dopóki ona sama nie miała już dość… by została ona granatowa, czerwonawa czy też purpurowa strużka, czasem lekko niebieska, nigdy jednak czysto błętkitna, taka byłaby zbyt niepewną, niewinną nawet, niczym żyłki na umierającym spojrzeniu.
Nie mógł ryzykować…
… więc gdy strony myślały, iż to one władają notesem, tak naprawę na wszystkim panowało pióro dozujące atrament, oraz on sam. I lata badań ręki, która je prowadziła, która tworzyła tusz i do niego nuciła.
Ręki, której jednak nie widział nikt… prawie nikt.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Przeminęło z wiedźmą” – … oj… ale mnie zaskoczyła ta osłona Kubasiewicz. Jakoś przypomniała mi powieści Wita Szostaka z oną lekką, poetycką narracją, oną opowieścią dla opowiadania, piękną mieszanką słów, wrażeniami, wprost kosmicznymi… z przyrodą tak bardzo…
… logiczną…
Będącą częścią ciebie…
I tak, to nie cała książka, ale jej połowa, potem nagle wpadamy w szpony magii, mocy, demonów i wszystko się zmienia, ale narracja wciąż pozostaje piękną. Może przez samą bohaterkę – Sarę… a może przez latawca? A może jakąś część autorki, która postawnowiła się pokazać… dlatego… przejście o jej kolejnej powieści było dla mnie lekkim zawodem. Bo tutaj, to jest sztuka… tam, poniżej, będzie po prostu kryminał.
Dla młodszych…
Ale ta powieść, to jest naprawdę odskocznia!!!
Z cyklu przeczytane: „Cienie z Donlonu” – … Donlon już znamy… no trochę… jednak włażenie w ten klimaty detektywistycny, nie o końca opisany, nie do końca zarysowany po onej poetyckości emonów i latawca jakoś tak mnie… nie ujęło.
Tak, ocywiście, powieść jest poprawna, a sam Donlon mogliście poznać w poprzedniej serii tej autorki, gdy to sobie wielka Jagoda Wilczek podróżowała w „Zaklęciu dla czarownika” po Wielkej Brytanii… nie takiej jaką namy z wiadomości, na szczęście… niestety też taką, w której dziwnie braknie onego klimatu. Jakoś tak. Pamiętam, że w tamtym tomie te miałam jakieś takie opory. Z jednej strony wsio poprawnie, z drugiej, słów za mało, nie umiałam się tam odnaleźć i teraz… było tak samo.
Ten świat trzeba doszlifować, dopracować… jakoś tak… a może zwyczajnie teraz, po tym jak przeczytałam więcej tej autorki wiem, iż potrafi zaskoczyć i chcę być zaskakiwana… oną muzycznością słowną… a nie powtarzającymi się osobowościami magów, czarodziei, wiedźm… zaklęć…
Może… warto? Popracować nad tym światem? Bo ma potencjał i dobrego gawędziarza… naprawdę!
Nexoe…
Oj tak, tutaj się wiele zmieniło, podobno już wszystko rozebrane. Czekanie na to, co bęie… jedno wiadomo, promu z Polski nie będzie. Wiem, i wielu was coś tam przebąkuje o powrocie Żygolotu, no co, tak go nazywaliśmy, sorry, mała jednostka, dodatkowo atłoczona, Bałtyk to naprawdę mocarz w zaskakiwaniu pogodą, więc… do tego napoje wyskokowe… ech!
Paw obligatoryjny…
Ale…
Do brzegu, nie będzie promu. No nie. Po pierwsze nie ma kasy, po drugie nie ma kasy, a po trzecie nie ma i kasy i promu i w ogóle… dodatkowo Polska to raczej niezbyt target dla Wyspy. I nie pytajcie się dlaczego, tak po prostu jest. Nie widzą już Polaków jako onych z Turyścizny, co to zostawiają kasę i czycą… czego nie rozumiem, bo patrząc na Niemców, to jakoś tak też i ich wydających mamonę nie widzę, no ale, oni są tutaj raczej na innych, o wiele lepszych papierach…
… więc promu nie będzie… cała ta rozmowa, ciągnąca się od czasów panemii, raz się rozpala, już coś ma być, a potem zaraz się studzi i tyle. Człowiek się przyzwyczaja, zresztą, przecież z Niemiec można i z Ystad można też… ale z drugiej strony to trochę mocno dziwne. Kiedyś ze Szczecina się pływało luksusowo…
… ech!
Memories!
Szkielet w Svaneke, sąsiedzi…
No właśnie… szkielet. Oczywiście chodzi o szkielet statku, pomnik wielkiej porażki, ale dla wielu to jakaś dziwna konstrukcja, jedni uważali to za wykopalisko, inni za szaleństwo, mniejsza… nie będzie więcej. Ma wszystko zostać rozebrane i wyczyszczone jeszcze przed sezonem. W końcu, tak powiem.
Jakoś tak w końcu…
Będzie tam, no nie wiem, będzie co będzie… nie mam pojęcia, co tam będzie, ale jednak na pewno więcej miejsc parkingowych… tudzież może by mogło być!
A co do sąsiadów, to badania wskazują, iż na Wyspie ludzie kochają swoich sąsiadów. Naprawdę. Wszystko jest pokojowo i wszelako miłośnie… ale… ale musi być spełniony jeden warunek. Ważny warunek. Czyli, bez gadania. Bez smalltalków i tak dalej. Żadnych zaczepek i cisza. Wszelaka… wtedy można kochać swoich sąsiadów, z łatwością nieziemską. Ha ha ha!!
Scególnie jak się czas gylle zaczął i w powietrzu unosi się smród, który sprawia, że oczy ławią, skóra zaczyna się rozpuszcać, smród przenika człowieka na wskroś i wiesz dobrze, iż co jak co, ale to nie jest zwykłe kurna gówno!!!
O nie!!!
„Chemia” straszna… i tak nie wyjdziesz w las, nie wyjdziesz nad morze, prania nie wywiesisz, domu nie wywietrzysz… czujesz się źle. I to trwa… dzień, noc, dzień kolejny… objeżdżając Wyspę możesz trafić na takie zony, w których naprawdę potrzebna co jest i maseczka i kombinezon ochronny! Gówno to gówno, ale to, to jakieś Puławy za dawnych czasów. Znaczy Zakłady Azotowe, tudzież… pamiętacie jak się robiło te eksperymenty na chemii w podstawówce, masłowy?