„Pan Tealight poczuł jakieś dziwne rewelacje z początkiem marca, gdzieś tam w okolicach żołądka, tudzież miejsca, w którym takowy organ winien był się znajdować… poczuł je i już wiedział, iż tam, gdzie kiedyś mieszkał, jeszcze nim nastała Wiedźma Wrona Poarta Prze Ksiąki Pomordowne…
… coś się zadziało.
I to coś wielkiego, może nawet przez wielkie COŚ?
Ale z drugiej strony ostatnio ogarniało go tak wielkie zmęczenie, iż najchętniej siedział całkiem nieruchomo, niczym rzeźba, w fotelu, albo przysypiał w którymś z kątów Białego Domostwa, niewidzialny, wtapiający się w szarości i chromy ścian, które nie chciały się podać beżowej dominacji współczesnych trendów, pośród miękkości cieni… razem z Wiedźmą Wroną Pożartą Przez Książki Pomordowane, która też nie chciała widzieć onej wiosny, czuć pędu ku działaniom, jakoś tak… mimo oczywiście tańców w diale ogódkowym i zjęcioróbstwu, wolała siedzieć i pożerać kolejne powieści, by one mogły skonsumować ją…
Tak be pracy, bez aktywności, bez onego bycia KIMŚ i GDZIEŚ, nader ISTOTNYM, nader dorosłym i użytecznym dla społeczeństwa… oj tak, co do społeczeństwa, to obydwoje mieli takiego focha, że lepiej im było nie przypominać, że poza drzewami, skałami i morzem, są jacyś tam ludzie… więc Witosz nie musiał się ich obawiać, a jednak, naprawdę wolał być barzo ostrożnym.
Bardzo.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Noc, w której zniknęła” – … okay. Nie do końca rozumiem tę powieść. W znaczeniu ogólnego układu, jakiegoś takiego braku tempa, wszelakiej… hmmm, zwyczajności dnia, codzienności? Nie wiem, jakaś taka ona zwyczajna, ludzka, prosta, bez wyskoków, ale też i takie życie jest najczęściej…
… chyba?
Najpierw mamy diewcynę. Zachodi w ciążę, rodi dziecko, samotna matka, która na szcęście posiada rodiców. Może nie mieszkają razem, ale gdy chłopak, który stchórzył, wraca do niej, daje się, i moe wsystko. Skończyć skołę, przy pomocy matki wychować dziecko… może i mieć rodzinę, tylko… czy to prawda? Ten związek, miłość matki, dziecięcość… wszystko oczywiście się sypie, gdy młoda matka poznaje dziewczynę całkiem inną, tajemniczą, pozbawioną onej odpowiedzialności… i znika. Znika w sposób, w który właściwie nie powinno się móc nawet niknąć.
Mija rok…
Do szkoły w pobliżu miejsca, w którym zniknęła wprowadza się młoda kobieta z partnerem, który tam będzie pracował, ze swoimi problemami, pragnieniami… To ona ponownie odkopuje oną historię i to dosłownie. Sama magając się niepewnością, ciekawska, wpycha się w miejsca, w których jej nie chcą, a może jednak, może kogoś rusyło sumienie? Tylko, czy policja jej uwierzy? W końcu nastolatki często uciekają i mają tajemnice… w końcu wszystko zdaje się być tak bardzo…
… zwyczajne.
Powieść przeraża… zwyczajnością. Oną klątwą milczenia, którą często przyjmujemy, jako kobiety, by uszczęśliwić innych. Bo przecież się starają, bo inni, bo jego miłość, jej pragnienia, inni… tak często staramy się uszczęśliwić wszystkich dookoła, poza sobą… zbyt często może? A może to tylko opowieść o tym, iż zbyt rzadko rozmawiamy i prynajemy się do własnych uczuć? Może… dla dobra dziecka. Dla dobra spokoju… braku kolejnego siniaka, czy też…
… więcej…
Interesująca opowieść, w którą warto się wczytać, przemyśleć postępowania kolejnych postaci. Bo chociaż tak pobieżnie zdaje się być prostą historią, to jednak głębiej krzyczy, błaga o zrozumienie…
Jak nic kosmici… LOL
Trzeba przynać, iż ktokolwiek onego świątka ustawił, trudu sobie zadał, ale i zniszczył sławetne wały Królowej, więc trochę nie teges, ale z drugiej strony tutaj skała, więc poszli na łatwiznę…
Oczywiście figura spojawiła się z nienacka, lub i Nienackiego, Pan Samochoik go przytargał, czy coś, ale przy okazji wyszło na jaw, czy też raczej niektórym się przypomniało, iż niektórzy wcześni władcy Danii wyznawali jego potęgę, więc… no nic, pewno wykopali i gdzieś schowali. Jak na razie się uśmiałam, że do odcyfrowania runów wezwali jakąś wielką w nich znawczynię, a to przecież widać od razu…
No już nic nie rozumiem.
Co z naszymi muzealnikami?
Z drugiej strony patrząc, to miło, iż sezon tak spokojny że to robi nam sławę i wszelakie zamieszanie… pogoda w końcu skacze temperaturowo, sucho, do tego jakoś tak dziwnie i niepewnie, ceny rąbią w górę i niepewność wszystko otacza… już nawet morze nie pachnie tak, jak powinno… smutno jakoś…
Ale może to tylko wiatr, który znowu łopocze wszystkim…
Może?
Wiosna…
Nie łopoczę radości, no ale… krokusy wyłażą, żonkile, te najodważniejsze, przekopać trzeba to i tamto, podziękować sobie, iż jednak człowiek nie zdecydował się na więcej roślin, bo serio, jakoś tak wszystko łatwiejsze jest, gdy jest ino trawą i stokrotkami w niej… no wiecie, trawą dla tych biednych… LOL
Nadmiar jasności i słońca mnie dobija… i jeszcze to ciepło…
Nie, to nie dla mnie.
Jakoś ostatnio kompletnie nie nadaję się do niczego, naprawdę. Szczególnie, gdy poooglądam sobie one YuTubowe wyskoki amerykańskich osobników. Wiecie, te Stanleye, konsumpcjonizm? Co ja robię ze swoim życiem? Nie mam zestawu szafek z kosmetykami, czy żelów pod prysznic i takich tam… czasem wydaje mi się, że mam rację, i to w pełni, że poza Wyspą istnieje jakiś kompletnie inny świat. Kompletnie… taki, w którym nie rozpoznaję ni dobra ni zła, czy też tego, w jaki sposób powinnam się tam poruszać. Po prostu nie wiem…
… co się tam dzieje…
Już nie pozwalajcie mi się odpalać w rejonach współczesnej filmografii… Nosz, czy wszystkich… nie, ja podziękuję za „woke” i inne szaleństwa. Niech mi tylko ktoś wytłumaczy jedno, dlaczego nagle nie ma potrzeby formowania definicji słowa mężczyzna, a jakoś KOBIETA znika ze słowników?
A może lepiej nie?
Dla spokojności…