Bornholm wiedźmy Wrony Pożartej…

„Mam problem ze spaniem – to powinnam od razu powiedzieć. Albo w ogóle totalnie mnie sen odrzuca, nie chce utulić i traktuje jak pryszczatą trądownicę, albo wprost przeciwnie. Zasypiam… i za grzyba ze snów wyjść nie mogę. Ale moje sny to po prostu osobny rozdział. Szczególnie na Wyspie (choć problemy ze snem mam od dnia, kiedy spotkałam Admina, tak se myślę niebezpiecznie).

Bo tutaj wszystko jest jakoś inaczej.

Mój Bornholm, to cudowna, wspaniała, zalatująca Kupowymi Noskami, enklawa magiczności, morza, nieba, kamieni i drewienek… aromatu wodorostów, kolorowych domków – tyż pachną, no i gitesowych suwenirów. I koty… Tak, czasem to przede wszystkim. Koty na Wyspie są dziwne, ale im poświęcę cały wątek, dziś będzie ino o poranku.

Poranek nadszedł jak zwykle, jak to ma w zwyczaju, bardziej tak niezauważalnie, podejrzanie raptownie, wrednie wyciągając z łóżka. Tutaj noce przez większość czasu są ciemne poza dwoma miesiącami, kiedy jest jasno… ale to dygresja. Poranek nadszedł, a ja sturlałam się z pluszowego łóżka, z silnym postanowieniem odwiedzenia łazienki i Bulgota, mojego utopca z odpływu pod prysznicem, no lubimy się – uprzedzam nic nie widziałam, nic nie słyszałam, a byłam raczej tomna, niż nietomna. Zrobiłam co miałam, umyłam rączki i podczołgałam się do łóżka, coby może jeszcze chwilę stare kości wygrzać. A tu nagle łomot, podnoszę głowę – nieuczesaną w myśli – a mi ciemne coś przed oczami mignęło, przeskoczyło przez krasnala, uprzednio przewróciło Chochela – mój chochlik pisarski, znaki szczególne, nosi gacie Admina – i z łomotem plastikowego kubła, który otwarte drzwi na taras zasłaniał, pojawiło się na zewnątrz. Popatrzyło na mnie i dostojnie oddaliło się w sobie tylko znanym celu, a kierunku do morza.

I teraz tak se myślę, czy może on tak zawsze? No skrada się, coś czaruje – tak w ogóle to nie znam tego kota, czarny taki. Może on ze mnie zombie robi? Czy już jestem zombie, a może krew wypija, wąpierz jeden? Wątrobę nie tylko zębem czasu nadgryzioną do końca wysysa? Czy w ogóle ten kocur łaził po moim domu całą noc, patrzył jak śpię, bawił się moimi pluszakami, czytał moje książki… dobrał się do lodówki?

Wcale nie panikuję!!! ODDAJ MI MOJE ŻYCIE!!!

(„Słuchając Wyspy – nie słuchając ludzi” Chepcher Jones)

Trochę przełamała się klątwa listonoszowa, bo w sobotę rano donośnym w drzwi waleniem poprzedzone… dotarły do mnie książeczki z nakanapie.pl. Za konkurs i cosik do recenzji!!! Mniam!!! Chociaż z drugiej strony patrząc, to jak z nakanapie coś wysyłają, to dochodzi, a nie… (no co, niektórzy mi mówią, że wysłali i tak czekam od 2 miesięcy!!! tak o Tobie mówię!!!)

AAAAAAAAAAAAAAAAA!!! Kurde Budyń dziś doszedł – nie żebym sobie ceniła przechodzony smakołyk z mleka, ino książka najnowsza Toma Holta!!! No po prostu omal się z radości nadmiernej nie posikałam – w moim wieku to już kurcze trzeba jednak się tak nie ekscytować. Podziękowania dla Wydawnictwa Prószyński i Ska, za comiesięczne dokarmianie Ptaszydła, czyli wiecie, no  mnie 😉

Recenzje: „Królewskie Psy. Morrigan”, „Dotyk ciemności” i „Córki księżyca tom 1 i 2”.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz