„Morski Odmęt Połowiczny miał na głowie nielada problem. A właściwie, jakieś takie wyzwanie, czy coś w ten deseń… Może i był to już ułożony plan, ale jednak, jakoś tak, nie wiedział jak to ugryźć. Szczególnie takimi wodnistymi dziąsłami. To jednak problem w dziale mastykacji. Wiecie, ruszające się ząbki, całkowicie mobilne, więc jak się nudzicie, przekładacie sobie jedne tam inne gdzie indziej, ino pilnować trzeba, coby ich nie pogubić, bo przecież… jak by to było nie mieć takiej darmowej zabawki… no jak? I też jakowegoś pokazu własnej siły i inności. Wiecie jak to innych kręci – sarkazm – jak wyciągacie z mlaskiem trzonowce i gracie nimi w kości. W końcu powiedzieli coby przynieść swoje, więc… przynieśliście….
… a tu taki rejwach…
Że niby ohyda?
Przecież opiero myte!!!
No ale, jeśli chodzi o jedzenie, szczególnie jak się lubi mrożone kostki lodu z miętą i melisą, na uspokojenie takie, albo wielkie cukrzane głowy… niby można lizać, ale co to za zabawa? No bez przesady, ino te dziąsła. Może i je by zamroić jakoś? A może decydować się na one klatki nazębne…
Ale tak, iść z duchem czasu, jakiego czasu?
A co jak ten czas ma spóźnienie czy coś?
Zresztą, w morzu wszystko aje się być ciągle tak zmienne, że może zara wymyślą coś innego, może wystarczy poczekać do obiadu, kolacji, a może jednak się zgodzić, a potem odkarżać innych, że cię do tego przymusilli, a ty się tak źle z tym czujesz? No przecież, zawsze to jakaś… rozrywka…
A rozrywka dla Odmętu była wszystkim.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Pożoga” – … trzeci. Tom trzeci cyklu o niesamowitej agencji detektywistycznej, mieszczącej się w świecie, w którym magia ma swoje nieprawa i nieobowiązki, zbuntowanych i tych uległych, a na dodatek ma też i Nevadę. Kobietę, która chyba właśnie, chyba w końcu uświadamia sobie jak głęboko tkwi we wszystkim. Jak bardzo ma przerąbane, ale też, jak niesamowitą ma rodzinę…
I JEGO.
No co? Przecież nie napiszę z małej litery… LOL
No więc… jeśli czytaliście tom poprzedni, a nie widzę innego porządku jak ino zaczynać od pierwszego, to wiecie, że babcia się spojawiła. Że wie aż nazbyt wiele i zrobi wszystko, by podporządkować sobie rodzinę Baylorów, ale… no właśnie, rodzina ma siebie i takiego ciernia im nie potrzeba… tym bardziej, iż spisek magicznych wciąż istnieje i nigdy nie wiadomo skąd padnie cios…
I tak wpadamy w kontynuację poprzednich zdarzeń, w kórej mamy intrygującą rodzinkę, narzeczoną, bylą oczywiście, obecnego chłopaka naszej bohaterki, pannę kurna w opałach, wiecie, to jednak kurna dziki kurna problem tak być miłą i nie wydrapać dziumdzi gał, przecież ma dzieci i tak dalej… na dodatek porwano jej męża, do tego jest jeszcze ród, ród własny i jeszcze więcej… na przykład może zaręczyny? No przecież chyba się w końcu oświadczy, a co jak nie? No i jest Sierżant Miś, dziwne stwory z Niewiadomokądowa i jeszcze Babcie!
Ech… dzieje się, książkę pożera się w dzień… a teraz tęskni…
I łka.
Nom nom nom… jak to mówią, w końcu jakieś pożywienie dla onej wyobraźni i onej wszelkiej namyśleniowej posarpaności. Znaczy się książki. W sporej większości, co zaskakujące, nówki tudzież wnowienia, albo…
Coś starego…
Antyki wprost. LOL
No więc tak, Sol over Gudhjem się odbyło i było… dziwnie.
Przede wszystkim, bo byłam tam ja.
Osobnik, który panicznie boi się tłumów, ale wiecie, postanawia się zmobiliować, narazić na te wszelakie ataki paniki i tak dalej…. i jednak zobaczyć, w końcu ostatnio widział chyba w 2018? A może i wcześniej… no mniejsza, leie człowiek na one gotowania, lezie, patrzy dookoła, a tam pustki. Nie no, oczywiście, że jedna z uliczek zablokowana, ale poza tym, gdzie są ci no… no ludzie?
LUDZIE!
Ludzi była garstka, a cała reszta wyglądała prawie tak jak kiedyś, tylko bardziej ubogo jakoś, bardziej dziwnie smutno… wygrał kto wygrał… właściwie, czy to ważne?? Artur Kazaritski zapewne się cieszył, no ale… i patrzcie, nawet kobieta była nosz kurce, co za zmiany!!! WOW!!!
Kto by pomyślał, że baby mogą gotować…
#sarcasm
Jak było, tak było, ale jednak one pustki, ta jakaś obojętność… nie wiem, czy to już się ludziom „przejadło”, czy co? A może zwyczajnie wszyscy mają to gdzieś? No bo ile można? Be urazy… to w końcu tylko żarcie, na dodatek skąpe w obfitości, na wielkim talerzu z nieodłączną paćką sosu, czy tam innego ustrojstwa. Ma być niczym obraz, ale tak poza tym… poza tym wszystkim?
To właściwie o co chodzi?
Wykarmić ludzi gdy susza… oto wyzwanie!!!
Ech…
No ale… trzeba było znowu na kontynent pojechać, się znaczy popłynąć i pojechać, ale to już wiecie, semantyka. Na szczęście tym razem i nie bujało i miejsce ulubione człek jakoś ułapił… w ogóle, dziwnie mało ludzi było, a przecież to już sezon, nosz lipiec no! Czyżby naczyło to, iż ten wielki prom się nie przyda?
Nie no, na pewno się przyda, ale jednak…
… może ludzie postanowili po onym czasie pandemii polecieć tym razem gdzieś indziej, indziej gdzieś pojechać i tak dalej? Nie wiem, ale na szczęście nam się udało spokojnie dotrzeć tam, gdzie trzeba było, załatwic sprawy, pobyć w stolycy stolycy i wrócić… wiecie, Kopenhaga… niby połączone wioski, dziwny klimat, ludzie oglądają ino rynek i okoliczne zakamarki, kilka slotów i tyle… może park, Tivoli, ale poza tym, to łażą i starają się nie dać pożreć rowerom. A te stoją wszędzie i gryzą, i niczym one młode źrebaki kopią i plują… jak wielbłądy, czy coś…
Bezzębne staruszki? LOL
Co jak co, ale spoglądając na ulice, na one piękne fasady kamieniczek, na one dziwności tych pozarynkowych części Kopenhagi, trza powiedzieć, iż można tu znaleźć skarby, ale też ostatnimi czasy bałagan straszny. Papierki na ulicy, śmieci nie tylko w kątach… co się dzieje? Ale też i te sklepiki malutkie, czarowne…
I one ogródeczki miniaturowe…
Taki to dziwny świat ta Kopenhaga, jak patrzy się poza zdjęcia dostępne w internecie. Jak się człowiek odważy…