„Oj bo najpierw to się jej przysnęło…
… a potem…
Jak przysnęła, to jakoś tak, poczuła się lepiej, ale jak się obudziła, zwyczajność świata ją przytłoczyła, więc postanowiła znowu zasnąć i znowu, aż w końcu, jakoś tak… bo widzicie, tam, we śnie, wszystko było inaczej. Jakieś takie bardziej kolorowe, jakieś takie bardziej miłe, spokojne, swojskie, znajome, wszelako jej… jakieś takie znajome, a jednocześnie, choć miejscami straszne, to jednak, jakoś tak…
Nie do końca.
… więc zasypiała, a gdy się budziła, szła do Wygódki, opowiadała jej sny i wracała do łóżka potykając się o butelkę, której nikt nie odniósł do recyclingu, i tak sobie leżała niczym esperyment jakowyś, wiecie: czy ktoś się wywali, ino potknie, zatrzyma na framudze, czy jednak nie, a może miliony kroków i wszelakich otarć zrobią z niej rzeźbę, jak one szkiełka z morza wyciągane…
I zasypiała.
Z czasem zaczęła bardziej spać niż się budzić, więc nauczyli się zmieniać jej pościel, w chłodniejsze dni dodawać kocyk, a jedna z Wiedźm z Pieca zawsze przy niej siedziała dziergając skarpetki na sznurku, wiecie, takie dla wielostopych, w końcu miała i misję i czas, więc dlaczego nie… a i ktoś musiał zapisywać to, co Królewna mruczała. One wszelkie słowa i opisy, wdechnięcie i zdechnięcia.
One krzyki i mamrotania, pienia i zaśpiewywania…
Bo nigdy nie wiadomo kiedy coś się nie przyda, szczególnie teraz, gdy wszystko naprawdę zdawało się ciągnąć wszystkich ku jakiejś zmianie… czemuś nieznanemu, czemuś szalonemu i może…”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Ostatni dom na zapomnianej ulicy” – … po prostu… Chyba jestem wstrząśnięta i zmieszana i jeszcze, wybudziło się we mnie coś złego, coś z czasów dzieciństwa, o czym nie chciałam już nigdy myśleć, pamiętać… bo ta powieść to nie zwykły thriller/kryminał czy powieść psychologiczna, ona wziera się wam do serca i zwyczajnie przegląda sobie wszelakie wydarzenia, dotyka blizn, rozdrapuje rany, zdziera strupy i się nimi karmi.
Tutaj nawet nie chodzi o bohaterów, o oną obrazowość języka, chocia zachwyca, o te niepewności, one dziwne miany narracji, poplątanie, ale prede wsystkim o to, co ta książka robi nami. Nie jesnajważniejszą dziewczynka, któa aginęła lata temu ni jej siostra czy samotny człowiek… nie…
Nawet omy nie są ważne, tylko my, czytelnicy.
To my przechodzimy pranie mózgu… nagle przypominamy sobie elementy przeszłości, które wydzierają z nas samych strony i słowa, nasze opowieści. Nagle zmieniając wszystko to, co mamy teraz w coś innego…
Niesamowita, wstrząsająca, mądra i malownicza, uczta słów i… chyba jedna z najlepszych powieści jakie czytałam. Naprawdę. Onych z pogranicza gatunków… nietrzymających się reguł… tak jak życie, którego nie można być pewnym.
Nigdy.
I zło i dobro… które… cóż, czy istnieje?
Cóż, moment pomięzy: nie ma Turyścizny, a toniemy w Turyściźnie uważam za nastąpiony… i chociaż susza, gdy to piszę, trwa nadal w najlepsze – a piszę w połowie czerwca, więc nie ma to jak z wyprzedzeniem… no mniejsza, nie pada, świeci, chłodny wiaterek, spalić plecki można w sekund pięć, albo gdy jak idiotka siedzisz i sortujesz śmieci przez pięć godzin i inne tam w szopie, no i musisz zrobić wszystko od razu, bo przecież jak inaczej, w końcu Królowa przyjeżdża…
… i nie, wcale nie o mnie, zresztą, właściwie już wyjechana, wiecie, wsio już zaszło, a dokładniej zaszło mało… znaczy moje krwiste red lobster plecy są nadal, ale Królowa w czerwonym komplecie, wyglądając świetnie, niestety była krótko. Ludzie marudzą, że a krótko, że to, tamto…
No cóż, tak było…
Zresztą, Folkemodet przecież.
A to oznacza, iż jak zwykle jęczeć będą, że tutaj takie ceny, że nic wynając nie można, jedni na tym zarobią, inni stracą, a jeszcze inni zwyczajnie będą omijać północ Wyspy i już… czasem tak lepiej. Szkoda tylko, że chyba do mueum nie uda mi się dotrzeć. No wiecie, wciąż problem finansowy.
A zaraz je zamkną na kilka lat…
Ech, znowu zmiany… a wystawa taka fajna, drzewna.
Znowu coś budują, lekko bezprawnie, wycinki, ograniczanie dzikości, a przecież tyle jest domów na Wyspie goło stojących, łkających za człowiekami, ale wiadomo, każdy chce za darmo, a jeszcze najlepiej coby ze służbą było…
Wygodniccy…
I jeszcze wliczone w to mają być zimowe wakacje na jakiejś Majorce, choć spoglądając na temperatury i heatwave w UKju, to chyba innej Majorce… LOL
No cóż, ja wciąż na odwyku od komputera.
Mówię wam, kurcze, ile nagle człowiek ma czasu na zrobienie i tego i tamtego. Nagle już go nic nie goni, jakoś tak, życie się toczy, no i co z tego, e go w internetach mniej, może dobrze w nich czasem w ogóle nie być, bo to, co tam piszą, to mnie osobiście otatnio przerasta i nie, nie chcę się dzielić swymi politycznymi czy socjologicznymi przekonaniami, ale… za to napiszę wam, że chcą u nas dzieciom zabrać laptopy i telefony… ale w szkołach, no weźcie no, przecież te małe, to jak przyrośnięte…
Jakby z ładowarką wychodziły z łona matki.
A mi tak dobrze bez… pisanie znowu ino na kartkach notesów, ołówki pachną drzewami i korą i jeszcze rozgrzanymi szyszkami, sczególnie jak siedzi się w lesie… i tak, sucho, i tak, dziwnie, i morze jakieś dalekie, chociaż, ostatnio trochę powiało, więc się przeczyściło zapachowo, ale jakoś tak chyba nie na długo… jak tak się zaciągam, a nie, to chyba ta roślinka, no kościołem jedzie…
Ech!
Ale łana jest, niczym mała brzoza… z korzeniami niczym katedry… i tak, zapomniałam jak się naywa, ale wiecie, jako zboczeniec roślin architektonicznych – czyli zwykłych fikusów microcarpów czy innych żeńszeniowatych korzeni… no nie mogłam się jej oprzeć… i tak stoi od lat kilku i rośnie… i… czy dziurę robić w dachu? Może jej chociaż tam jakiś lufcik zamontować?! LOL
Ale… już słyszę wrzask tych dzieci, jak im zaczną odbierać te tablety i inne ustrojstwa… He he he… Jak to było? „Obyś cudze dzieci uczył”? Cytując mądrzejszych… jakoś to rozumiem, no i jeszcze „obyś w ciekawych czasach, na psa urok, żył”… największe dwa przekleństwa… no nic, wracam się analogować.