Pan Tealight i Pacjent Chorobowy…

„Bo właściwie… to nie każdy był.

Ściema i tyle.

Jedni zwyczajnie chcieli atencji, inni znowu nie zdawali sobie sprawy z tego, iż jej pragną, a jeszcze inni, zwyczajnie nie mieli nic innego do roboty i pchani oną siłą rozpędu, naczytali się w internetach, zapytali doktora Google i wiecie… stwierdzili, że się spojawią i już. Tak po prostu. Bo przecież a nóż widelec, łyżeczka świąteczna, srebrna czy złota, niewielka czy większa… może akurat na coś się załapią?

Że śmierć?

Nie, jej się nie boją… żaden z nich.

Chozi tylko o to uczucie bycia zaopiekowanym.

Może i wynikające z jakiejś tam zaopiekowalności w nich niezaspokojonej, w onej dziecięcej przeszłości, może i ciągnącej się za nimi od lat, ale jednak nie do końca zroumiałej, nieleczonej przede wszystkim, zaskakującej, gdy ktoś tylko o tym wspomina, bo przecież mama, albo tata…

A i te wszystkie prezenty!!!

Pacjenci, tak, sami się tak zwali, gromadzili się w one dziwnie plemienne ugrupowania i z zawziętą kłótliwością w głosach określali, który to z nich jest najbardziej chory i najbardziej cierpiący, i musi w kolejce do lekarza stać na przodzie, bo jak nie, to po prostu będzie kanał i się obrazi, i już nie przyjdzie…

A wiecie, jednak jakoś tak… byli rodziną…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Dwie tylko… ale a to z jakiej tematyki!

He… i taki bardziej handmade a nie coś, co dostaniecie w zwykłej księgarni.

Szum…

Poszum i wszelaki dziwny wypełniacz cichości… wiatr i fale, albo one same. Słone, morskie, regularne, póki nie ucichną, nagle, lub rozpływając się w cichości… Człowiek się przyzwyczaja, ale… czasem go zaskakują. Czasem jakoś tak, pojawia się to wszystko nagle i nagle odchodzi.

Czasem.

A potem wraca…

Szczególnie w onej dziwnie wrzącej chłodności powietrza, którą teraz mamy, no to dopiero się onych dźwięków doświadcza. Jak już sąsiad przestanie tańcować z kosiarką… tak szczerze, czasem się zastanawiam, czy on nie tańcuje z nią ino dla tańców, bo nie ma co kosić, no bez przesady, no! Nie pada, więc nie rośnie. Kwiaty tak sobie wciąż, drzewka nie chcą wypuszczać…

Ino ci ludzie głupoty wypuszczają.

A jakby ich nie było?

Onych ludzi…

Co jest z człowieczym plemieniem, że jakoś tak, no nie wiem, zapomniało, iż jest częścią tego świata? Natury i tak dalej?

Nie wiem.

No ale…

Jeśli chodzi o dźwięki, to oczywiście, że casem się zary helikopter przed domem, wiecie, ech ten lans i tak dalej… LOL To wciąż ona działka, co ją facet kupił pod zabudowę, sąsiad ją kosi, a ten właściciel robi z niej lądowisko. I to wtedy tak wygląda, jakbyśmy mieli helikopter… zabawne. Albo i nie. Po telefonie tego kolesia od helikoptera wiemy już, że latał większymi i ma chody wszędzie, więc możemy mu skoczyć i tak dalej, tudzież nasikać na skrzydło… ale on i tak będzie robił co chce.

I tak, nie jest to legalne, ale jak masz kasę, to masz wyrąbane…

I wiecie, lepiej mieć pustą działkę od frontu domu, no i sobie takoś jakoś patrzeć na one zające na niej, hasające sobie, szalejące, ech, one to mają dopiero… wiadomo, nim wzrośnie populacja aut szalonych bardziej na drogach… ale na razie mają bajlando. Robią co chcą, czy też to, co im natura nakazuje? Nie wiem jak to z nimi jest, nasz obecny, siedzi w szałwii…

Lubi widać, ćpunek jeden.

Jelonek wpierdolił nam wszystkie kurna szafirki, więc czujcie mój ból! Moje ukochane kwiatki no!!! Najpierw zeżarły mi kurna młode drzewka, a teraz, nie no… skurczybyki rąbane no! A tak lubię je zasuszać. I ten zapach no! Po prostu kocham je w pierun no, za kolor i apach i w ogóle, a w tym roku kiszka i tyle.

Ech…

Deszczu!!!

Dajcie deszczu!!!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii i oznaczony tagami , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.