Pan Tealight i Konstrukcja Modna…

„Było to jedno z zagadnień, które Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki Pomordowane, oraz Pan Tealight, najczęściej ostatnio poruszali w swoich dziwnie milczących, bezdźwięcznych rozmowach… czy to na spacerach, czy po prostu czytając, siedząc, pijąc te swoje herbatki i podejrzane oraz podejrzliwe napary… zawsze rozmawiali, praca im w tym nie przeskadzała…

Nie mogli przestać.

Tym bardziej, że te czasy były takie, a nie inne. Przerażające, jednocześnie pełne tworów pięknych jak i jadowitych i nie można było odróżnić jednego od drugiego. Kiedyś było to łatwiejsze, jakoś tak… bardziej logiczne, że na przykład kolory pewne oznaczały: spierdalaj, albo wprost odwrotnie, zostań, poliż żabkę i zacznij w końcu fruwać. I to a darmo, aczkolwiek problemy z bagażem mogą być, więc może trzy żabki? No wiecie, więcej to lepiej? Mocniej…

Ona się ich bała…

On o tym wiedział.

Czuł też, że się zmieniała tak mocno, iż zaczynała tutaj nie pasować. I bardzo go to przerażało, ale jednak nie mógł nic robić. Ich życia się splotły i nie pragnął by nagle ona nić, ten dodatek do jego tkaniny, zniknął. Już nigdy… a przecież wiedział, wiedział, iż ona kiedyś zwyczajnie… odejdzie…

I co wtedy z nim?

Nie umiał z nią o tym rozmawiać, nie chciał.

Ona chyba też nie, więc rozmawiali o tym, co tak naprawdę dotykało tylko granic ich życia… w końcu mieszkali tutaj, a ona… tak naprawę chyba nigdy nie była człowiekiem. Ale się raz starała… kiedyś, dawno temu.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Wyobraźcie sobie słoneczny dzień.

Niebo niebieskie jak kurna na świętych obrazkach, słońce wali, ale nie jest gorąco, po prostu ciepło z cyklu: „ledwo ledwo letnie”… tak zwyczajnie, wiosennie. Człowiek zatrzymuje się na poboczu, niewielki parking, pierun wie gdzie, gdzieś na dole mapy, po prawej zwykle… mieliśmy tutaj połazić już wielokrotnie, plany były, ale jakoś tak, no wiecie, nie wyszło, dopiero teraz, a wszystko przez pogłoski o niebieskich polach przylaszczek. Nie no, jak są przylaszczki, to ja chcę, ale jak to? Tak nad morzem? Przecież one nie rosną na plażach…

No weźcie no!

Co roku szukam przylaszczek.

Wiadomo, iż istnieje na Wyspie kilka miejsc, gdzie są na pewno, ale ludzi tam masa, więc nowa miejscówka, nie no, na pewno nie tylko my o tym wiemy, ale jednak, kurcze, może nie będzie ludzi… tylko to takie dziwne miejsce to jest, tak bardzo dziwne… no bo, najpierw, to w ogóle jest kamieniołom, po lewej tutaj, w którym łupać nie wolno, a i tak widać bezczelne ślady łupania. Może nie jestem od skamielin, poza swoją osobą, ale jednak fajny trylobit czy coś w ten deseń,  chęcią…

No więc napierw ta malutka odkrywka…

Niby kamieniołom, a jednak kurna jak z klocków Lego.

Z jednej strony główna droga, szosa jak nic, z reszty pola, a na horyzoncie skrzy się morze… czuję rzekę, widzę nad nią kilka gospodarstw, ale serio, gdzie ten las, no dla przylaszczek las musi być, ale odkryty, nie za gęsty, więc…

Muszę zostawić kamieniołom.

Nic nie znalazłam, ale też… nie łupałam.

Kwiatki, gdzie są moje kwiatki?

No więc idziemy, po prawej żółta rzeka, serio, żółta nosz jak droga do Oz. Ino szukać lwa, drwala i stracha na wróble… chociaż ja mogę postraszyć, ale za bardzo kocham te moje wrony, więc nie… ale rzeka żółciutka, oczywiście nie woda, ale ona dziwność, ni to piasek, ni pył, ot ochra prawie… niesamowite zjawisko, popatrzeć można, pomyśleć, posłuchać jej szumu i poszumu. Bo rzeki mówią, rzeki śpiewają, naprawdę chcą nam wiele powiedzieć, wystarczy posłuchać, a nie ino morze i morze…

Ale… chcę iść dalej.

Muszę… najpierw ku morzu.

… po jednej stronie rzeka, po drugiej pole, ale już po chwili, nie nie idzie się długo, pojawiły się dziwne pagórki. Jakieś takie wsio porośnięte kwiatkami i trawkami, płotek, więc musi być jakowaś zwierzyna, jakieś takie nasadzone owocowe drzewka, na biało wszystko kwitnie, a pod nimi, poza dwiema, cieszącymi się sobą, starszymi paniami, masa owiec z małymi…

Nosz po prostu malutkie, malusieńkie, wiecie, one lambiątka takie.

Nosz po prostu cuteness overload!!!

Czarne i białe i mieszane, ale w większości czarne… nosz po prostu jak jakowyś kawałek raju owczego, oczywiście z bombami, wiadomo, ale jednak… nie ważne to, bo one takie piękne, urokliwe, urocze i w ogóle. Beczą, meczą, dźwieki wydają, matki je karmią, karmią siebie, a człek myśli, że ino szopki w tym brakuje.

No naprawdę.

Ale przylaszczek nie ma… jeszcze nie…

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii i oznaczony tagami , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.