„Ostrza…
… dwa ostrza złączone, a kluczyk od nich, się w znaczeniu ten no, wiecie, śrubotręk, ćpnięty w morze, ale jednak… działają, więc, jakby co, chyba raczej nie chcą się rozstać ze sobą, więc… po co on w ogóle…
Ale żeby mieć kolekcję nożyczek i brzytew?
Pan Tealight miał ich wiele… kolekcji.
Międy innymi kolekcjonował ostrza wszelakie z onej zaprzeszłej przeszłości i onej przyszłej i jeszcze wszelako onych wizji świata, które wtedy mieli, wtedy, gdy to wszystko się zaczynało i tworzyli na tyle, na ile mogli, a mogli bardzo, więc wiecie, dali upust wszelkim swym wizjom i jeszcze tam onym, które nagle im przyszły do głowy, czy narząu innego, którym myśleli, wiadomo…
Bo myśleli.
Ale te nożyczki.
Tak, były jego ulubionymi.
Fikuśne i pieruńsko ostre, ze sporymi oczkami, na każdy paluch, ale ostrzem niewielkim i onymi zdobieniami, które każdemu się wbijały w skórę. I pozostawiały one wielkie ślady, które nie znikały… a czasem wiadomo, znowu te zwyczajowa lekcja mocy, nożyczki to nożyczki, więc tną…
Ciach.
I jeśli nie jesteś uwany, a one nie są w gablotce zamknięte, onej metalowej z okienkami dziwnie zamglonymi, skrzypiące drewnem, łańcuchami potrząsające… bo trzeba je było trzymać na uwięzi. Nie mogło być inaczej. Nie z nimi, ale… nawet Pan Tealight nie pamiętał dlaczego i dla kogo je stworzyli.
I czy to był on…”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Fałszywy pieśniarz” – … olalala. Po pierwsze, oczywiście, że miałam dwa tomy w mojej umarłej biblioteczce. Oj, pamiętam ono pierwsze wydanie,człowiek był wtey jeszcze młodszym krytykiem… a tak, blogów nie było, a raczej opiero się rodziły… ale już były internety i wszelakie opinie…
„Szamanka od umarlaków” jest dla mnie obecnie nie do zdobycia, ale udało mi się dostać dwa kolejne tomy serii… No właśnie, serii czy trylogii?
Nie wiem…
Ale jak psycholog/kryminolog/neurobiolog bierze się za książkę wiadomo, iż będzie dopracowana. Wiecie, to jednak świadczy o jakichś obsesjach. Wspaniałych obsesjach i pragnieniu wiedzy, więc od razu się skusiłam. Pamiętam, że pierwszy tom był dla mnie okryciem, podobnie drugi, ale trzeci… trzeci czyta już inna ja. Ja, która zapomniała co było w poprzednich częściach, więc…
Co czuję?
Czuję…
… lekkie zmęczenie materiału, lekkie pomieszanie i nie do końca wszystko rozumiem, ale to nie znaczy, iż się nie bawię. Bo obiektem wszystkiego nagle jest nasza bohaterka i wydaje się, że przecież jako wiodąca postać, to tak być powinno, ale jednak, jednak… kurde no, tak nie lubię jak bohater, którego się polubiło, jakoś tak, cierpi. No wiecie… jednak się człowiek przywiązuje do onych postaci. Mocniej czy słabiej, ale nie chce by cierpiały… ale… poprzednia sprawa, wiecie, lustra, jak najbardziej wciąż jest na topie, a dokładniej jej odbicia… ajacki rucone, a może raczej korzenie?
Bo przecież wszystko zaczyna się od trupa…
I snów.
Dobra powieść, ale trzeba się i wczytać i znać poprzednie tomy. I dać sobie czas na przemyślenie, co się tak właściwie dzieje… od początku. I nie ma nic złego pokochaniu onych postaci pobocznych.
Bo piękne są!!!
Jasno…
Słońce wyłazi często po to, by człowieka wkurzyć wczesną pojebanie radosną jasnością i oną późną… ale nie ma zachodu słońca, kolorków i tak dalej, nie ma… jest tylko i wyłącznie ona jasność… i już noc nadchodzi dziwnie późno i już mi jakoś tak źle, bo to wiosna, ale… podobno ma śnieg padać.
Podobno…
Tak właściwie to ino onej jasności człek może być pewny. Ona już z nami zostanie. Nadchodzą jasne noce i nic z tym nie zrobisz. Wróć, mam zamiar nabyć ciemne żaluzje, przynajmniej od onej wschodniej strony… no bo nie da się inaczej. Wrzątek oczywiście w zimowe dni ładnie tnie rachunki za prąd, ale jednak, bez przesady. Nie da się tak żyć z nadmiarem światła i gorąca.
Tak wiem, wybrałam sobie najbardziej nasłonecznione miejsca na Bałtyku do mieszkania i marudzę… ale prawda jest taka, iż w ciągu mego dziwnego życia wszystko naprawdę czuć bardziej jak się zmienia. Bardziej, mocniej, gorzej… nie można tego wytrzymać, szczególnie, jeśli jest się właściwie wystawionym wciąż na jego działanie. A tutaj, chcąc niechcąc się jest…
No bo jak tak w domu…
A może jednak zostać w domu?
Ale…
Nie bójmy się już lata, jak jeszce wiosny nie przeżyliśmy.
Spokojnie dni moje nieutracone jeszcze, urodziny wpierw musę jakoś pretrwać. Znaczy, nie żebym cierpiała, wcale… ostatnio oszłam do wniosku iż obchodzę wszystkie dni, mamy, taty, babci, dziadka, choroby psychiczne w scególności, no wiecie, ogronika, cichodajki, wielodajki, jak i co tam jest… obchodzę oczywiście oczekując prezentów. A co. W końcu, po onych 40 latach życia dotarłam do miejsca, iż domagam się płacenia za usługi… znaczy, zawsze musiałam się domagać, nawet o wypłaty wykłe walczyć, opraszać się umów, no wiecie, zwyczajność… nie wiem dlaczego ludzie patrzą na mnie i wydaje im się, iż wszystko będzie za darmo…
A ni uja więcej. #buymeacoffee
Pierniczę to, nie robię za darmo, a to co za darmo robię, robię dla siebie!!!
Exterminate!!!
A nie, to nie ta bajka… a może ta? W końcu wraz ze wzmocnioną siłą słońca, popandemiowym popierniczeniem i tak alej, z oną wściekłością wselaką codzienności, jakoś tak, może i Doctor Who się znajdzie? No bo dlaczego nie? Co to ja gorsza? Nie dostanę swojego?
A dlaczego nie…
Ha! Dyskryminanci!!! Ci tam… no, przemocowcy…
Nie, mi się powinno odebrać nawet ten nikły dostęp do mediów, za wiele na mnie przechodzi onych nowych idei. A już to, co w UK się dzieje. Nie, nie dla mnie te części świata, które aż tak oszalały i one poprawności… chcę lasów, morza, skał i wszelakiego odlunienia. I już… i więcej książek, notesów, naklejek, taśmy, ołówków i jeszcze może trochę herbaty i… misia.
I…