„Trzy siostry…
Zawsze było wiadomo, że trzy baby, jeszcze w różnym wieku, oznaczały problemy. Wielkie lub mniejsze, ale jednak, problemy… Właściwie ono powiedzenie o sześciu kucharkach wcale nie opisywało największego z nieszczęść, jakoś tak, sześć ich było czymś mniej przerażającym, niż ino połowa z tego zestawu. Się znaczy one trzy. Wiecie, trzy różne, a jednak podobne do siebie, niby rozina, a z drugiej strony, to kto to teraz wie, te genrtycne inżynieryje, one motanki z plemnikami… Znaczy wiecie, no kobiety i czasy przeszłe i dzisiejsze to wciąż to samo, ale jednak, zabawki inne… chociaż, kto to tak dokładnie wiedzieć może. To w końcu baby! Zło i radocha w jednym, nigdy ze sobą nie współgrało. Jednak o rzeczy… wielość bab… Ale nie że jakieś one w sporym od siebie oddaleniu, nie, no raczej tak na tyle blisko, jakoby na przykład w jednym domu, pod jednym dachem, jakoś tak, a jak już przy jednym stole…
… oj…
No to apokalipsa.
Ale te były chyba najgorszym onym sortem… stały, szeptały obok Rzeki i popatrywały raz na Sklepik z Niepotrzebnymi, a potem na Domek Wiedźmy. Jakby, jakby nie mogły się zdecydować, więc… lecąca w pewnym momencie, na pewno nielatająca ryba, cuchnąca na pewno, lądująca na każdej z nich, choć była ino jedna, nie zadziwiła Pana Tealighta. Z Wiedźmą Wroną Pożartą Przez Książki Pomordowane ostatnio się nie rozmawiało łatwo…
… najlepiej w ogóle…
A potem Rzeka, jakby się przebudziła, jakby otrzeźwiała, a może i mentalnie się wszystko tak dostosowało, tudzież z kimś tam się dogadała i jebnęła falą… i się babki obaliły na trawę, a ta była głodna, zielonkawa, spragniona tego, co się jej trafia za darmo… więc jakoś tak… te wielkie zębiska, cóż, właściwie z drugiej strony to i fajno, bo cebulki kwiatów wiosennych wciąż można było wsadzać, więc jak już ziemia spulchniona i na pewno azaliż nawieziona, przy rzeczce…
Krokusy?
Przebiśniegi?”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
No i pykło…
A podobno ta retrogradacja Merkurego, czy inne szaleństwa kosmiczne się uspokoiły… cóż, wiać nie nad Wyspą, bo nagle się okazało, że jeden prom do remontu, drugi nagle awaria, trzeci może pływać, ale lepiej nie, więc nagle Wyspa zostaje z jednym promem, a w poniedziałek ludzie do pracy muszą, inni na wakacje, czy coś i co teraz… tak, piszę to niedzielną nocą słuchając kolejnego wiatru, czekając na kolejną ulewę i niewiernie modląc się by jednak wszystko naprawili, bo pojutrze mam płynąć i nie widzi mi się wpław. Jakoś nie, w ogóle…
… więc i teraz nie wiadomo co i jak.
Ale o początku.
Z Wyspy wypłynąć można albo do Szwecji i to zwykle ludzie wybierają wiedząc, że potem mostem mogą do Kopenhagi i szybciej będzie – choć płacić za most trzeba, ale te i o Koge, gdzie lądujecie nie w Kopenhade, męczycie się przez noc na dziwnych łóżkach i w ogóle nie jest super, więc wiecie, lepiej na północ… Był kiedyś taki serial nawet, „Due South”? Fajny był, ale był i francuski, gdzie gość na północ jechał i koszmarnie to widział, a okazało się, że ludzie wszędzie ludzie… też super, więc pewno każdy kierunek dobry, ale jednak w tym przypadku lepiej do góry.
Szczerze.
Jest te samolot, ale wiecie, no realistycnie patrząc, kogo na to stać… i aut nie biorą.
… więc… tak siedzę, słucham wiatru, deszczu, którego jeszcze nie ma i zastanawiam się nad tym, że od tylu lat oni tunel chcą, a przecież to nigdy nie wypali. Znaczy nie no, oczywiście, że szaleńcy są, jednak, bez urazy, z takim dnem…
Szaleństwo.
Jednak chcą, więc dziwi mnie to mocno, iż ono chcenie ich jakoś jeszcze nie skłoniło do kopania, wiecie, niczym Hrabia z pewnej książki, co to z więzienia się chciał wydostać, czy też pewna autorka polska, którą w wieży zamknęli, no wiecie, na dnie piwnicznym… kocham Chmielewską!!! Ale mniejsza, won z pobocznymi wątkami, bo widzicie… u nas ludzie wkurwieni.
Znowu.
Nie, nie wkurwieni na promy, znaczy na to też, ale raczej na kraj i świat cały, że u nas za wsio więcej płacić trzeba, bo ludzi mniej… i jak coś pociągać, to wiecie, mniej się firmom opłaca i tak dalej…
No więc się ludzie wkuryli, bo precież demokrcja, wszystkim po równo i tak dalej, równy dostęp do mediów wszelakich i dóbr kultury i tak dalej, a tutaj takie dzieje… z jednej strony okay, rozumiem, monopol i tak dalej dalej, często tak jest, że tylko jedna firma zaiwania ze wszystkim na Wyspie, a jeszcze cęściej, że nie zaiwania, ale bierze kasę i znika… jak to było z tymi śmieciami, jeszcze przed pandemiami mieliśmy je segregować maksymalnie, a teraz co? No ni widu ni słychu…
Cóż.
Traktuje się nas jako zło konieczne, użyteczne w sezonie by państwu z wielkich miast dupska podcierać… widzę to coraz bardziej i wyraziściej, klapki z oczu opadły, wselaka nadzieja zniknęła, się rozmyła i… Te wszelakie zmiany, one dziwne wzrosty zainteresowań, nagrody, a potem ucieczki. Jakoś tak nikt nie zostaje… ciekawe ilu z tych przeprowadzających się zmyka…
Ilu…
Chwalą się raczej ino przybyłymi… nie tymi, co zrezygnowali.
Czasem myślę, że gdyby dano mi szansę, gdzieś indziej… na kontynencie, to bym zwiała, ale potem patrzę dookoła i jakoś tak, nie wiem, chyba nie. Może to starość jakowa, a może zwyczajnie miłość w nienawiści skąpana? Przecież wszędzie są problemy i głupota, a tutaj przynajmniej ludzi mniej.
Ale czasem potrzebuję ucieczki… nawet jednodniowej.