„Ale jak fajnie wyglądał!
Nosz kurcze, tak po prawdzie to nawet nie oczekiwali takiego efektu, no i faktów się trzymają, to na pewno miała być baba, ale… przecież był to pierwszy tego rodzaju, a oni dopiero się uczyli. Zresztą, jak na niewolnika się nadawał jak nic… w znaczeniu nic lepszego dotąd nie mieli. No tak, oczywiście, że nie chcieli nikogo zmuszać, niewolić, czy coś, a na pewno już nie przy świadkach, ale jednak… potrzebowali na gwałtu rety i ojtamojtam, tararara… no tych no, jak to się nazywa, no pracowników, ale płaca, cóż, w końcu to miał być wolontariat. Cech chcieli zakładać Mikołajowy Cech Ponadczasowy, ale w dzisiejszych czasach robota to się raczej nikomu w niczym nie paliła, no chyba, że piromanom, ale wiecie, to inna działka.
Oni nie chcieli taki odrąbańców, już Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki Pomordowane im ostatnio pokazywała hajc jak się hajcuje… więc nie, raczej byli pewni. Tego nie chcieli. Jej też nie, zresztą, Wiedźmę na niewolnicę? To już zakrawało na nazbyt wielką perwersję. Jeszcze by się jej spodobało i co wtedy, a ona niewolnicą, to już po prostu… wiecie, że nawet kajdany targała i ciuch miała odpowiedni? Jak jakiś aktor, który koniecznie chciał onej roli…
Ale roli nie było.
Dlatego wzięli się za lekko przyciężką frankejsztajnówkę. Znaczy oną maszynę, co to ją znaleźli w jednym z mniej dziwnych pomiesczeń w podziemiach Sklepiku z Niepotrzebnymi. Wiecie, frankejsztajnówka, to coś na prąd i na coś w kształcie wymarzonym, albo nie do końca, jak widać… no ale wiadomo, efekt za pierwszym razem nie musi być, a może i nie powinien być o razu perfekcyjny. Wiecie, lepiej jednak kombinować, uczyć się…
Chociaż… Homo Kozosapiens… akurat, czy sapiens, to nie wiedzieli do końca, niby od razu zabrał się za gazety i książki, ale Wiedźma Wrona zaczęła na niego syczeć, więc nie wiadomo o co mu chodziło, do końca, a potem z nieba opadły wrony i… no tak, mieli wiele części do poskładania z powrotem.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Gdy już przestaje wiać, nagle wszystko się uspokaja… i znowu, a raczej jak zwykle człowiek nie wie co myśleć, co zrobić. Co się stanie, czy wiatr wróci, szybko, czy nie, a może jednak… nigdy nie będzie wiać? No co? Przecież przyroda tak nam daje popalić, iż nie tylko zatoki, ale i łeb cały łomocze.
Oj tak.
Ale…
… chwilowo, jakoś tak, cicho jest. Morze przestało szumieć, każdy pogłaskany dłonią niewidzialnego szaleńca nagle oddycha spokojniej, inaczej, jakoś tak swoboniej, w końcu po swojemu. Czy tylko na moment? Nie wiadomo, ale na razie oddycha się i tyle. Nie telepie człowiekiem, nie telepie domem…
Doniczki stoją zaskoczone swoim ciężarem.
Właściwie wszyscy są nagle jacyś tacy ciężsi… więc może ten brak wiatru ma i swoje kiepskie strony? No nie wiem, ale lepiej na wagę nie wchodzić. Wiecie, w dzisiejszych czasach to szczerze lepiej nie przyjaźnić się z wagą. One potrafią człowiekowi przejechać po psyche za mocno.
Ale… nie wieje.
Cicho jest, bardzo dziwnie cicho…
A może wszystko na zewnątrz zniknęło?
Noc już przecież, człowiek zaraz myć się, paciorek i spać… więc może wyłączyli na noc? Może akurat dziś da się spać? Oj i to jeszcze mocno i długo, tak do 11tej chociaż, a może i dłużej? No co… sobota jutro, znaczy piątek, gdy to piszę, więc… dlaczego nie przespać większej części dnia.
Spojler alert!
Nie przespałam całej soboty.
Za to choinkę rozebrałam… czy raczej nasze drzewko, co za choinkę robi w Jul. Oczywiście zapewne jako ostatnia na Wyspie, gdyż tutaj zwyczajnie rozbiera się je w okolicach pierwszego dnia świąt. Większość nawet nie dotrwa do Nowego Roku. Taki klimat, no co?! Choinki rozebrane, ozdoby sprzątniete, ino czasem lampki na zewnątrz zostają, ale wiecie, to już jako oświetlenie…
Zresztą w tym roku za lampki mona oberwać, więc wiecie…
Wywiesiłam. LOL
Tia, to były jedne z najbardziej dołujących świąt, a na dodatek ostatnio słońce zaczyna się pojawiać, więc wiecie, w moim przypadku oznacza to depresję gangstera. Nic na to nie poradzę, taki mózg!!!