„Nie był nowy, nie był stary, był recyclingowany…
Najgorszy sort.
Wiadomo, że recycling rzecz wspaniała, ale czasem… pewne rzeczy, sprawy, idee były naprawdę tylko jednorazowego użycia. Jak papier toaletowy, czy pomysł na to by zjeść kilo muchomorów, czy też poślubić tę dziewczynę, co wygląda jak kochana mamusia, a potem odkryć, że nie tylko wygląda i…
Nie wszystko winno się przetworzyć na coś nowego.
Coś… tak, coś może być pokarmem dla nowego, nawozem czy też jakąś pożywką, ale takie krojenie, mieszania i lepienie od nowa. Nie… takie się świństwa w procesie przetwarzania wydzielają, że aż strach! Nawdychać się można nieswoich pomysłów, opryskać jakimiś odchodami, czy też zwyczajnie, ześwirować.
Albo odparzyć tyłek czy inną, istotną część ciała…
Próbowaliście kiedyś stać przez cały dzień… na początku jest niby normalnie, ale po kilku godzinach chcecie przykucnąć, jednak się nie daje… potem się opieracie o coś i zawsze, zawsze dotknięcie bolącego miejsca, więc dalej stoicie, dziwnie, niczym na warcie własnego… pokrzywdzenia.
Rok też jest jednorazowy.
A przynajmniej powinien być.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Najczęściej najpierw jest ból głowy, dzinwie abarwione niebo, pocucie jakiejś miany budujące się w powietrzu, kąsśliwość w słowach i czynach i jeszcze, może jakieś zapomnienie się… może…
Właściwie nigdy nie jest tak samo, a jednak, zawsze wiesz…
Zawsze wiesz, że wiać będzie.
Chociaż czasem nie, ale jenak, zawsze… tak, wiem, paradoks. Ważny paradoks. Istotny i wszelako pulsujący w żyłach… bo z wiatrem już tak jest, jest przez cały czas, a jednak go nie ma, widzicie uginające się gałęzie, ale nie rękę czy kamień, sznur czy łapę dinozaura na nią stąpającą… nie…
… a jednak tak.
Bo ta siła powietrza w czasie stormu staje się dziwnie namacalna. Formuje się w twór człekokształtny i dotyka cię. Tyka nie tylko twoje myśli i wspomnienia, przynosi nowe, zabiera te nieużywane i wszelako bawi się wszystkim tym, co myślałeś, iż ukryte. Że mocno niewidzialne. Nie… on wyrywa je i pokazuje światu, na szczęście, podczas sztormu tylko wariaci wychodzą, wiedźmy i fotografowie… no i wiecie, ci, którym się wydaje, iż dadzą radę na morzu, albo ci, co nie mają wyjścia…
Innego.
Ale to, co robi z ciałem… to już trochę okrutne, bo czasem je nadmuchuje, przynosi bóle dziwne, tego łokieć, tamtego kolano na zmianę pogoy, temu coś puchnie, tamtemu maleje, staje, nie staje, no wiecie… biologia wietrzna.
Istnieje taka… a może nie?
Wiatr ma to do siebie, że męczy lub przynosi wytchnienie.
Niszczy lub buduje.
Wyłącza czy też włącza… zwyczajnie i nadzwyczajnie ma moc.
Pierwsze wiatry się pamięta… przynajmniej mi się wydawało, że to drzewa, przez pierwsze noce na Wyspie, pod namiotem, na trawie, w lesie, pod sosnami, byłam pewna, że to one, a jednak, nie… spojrzenie w górę pokazało nieruchome właściwie drzewa. Niespadające szyszki czy igły. Niebujające się konary. To mnie zaskoczyło, bo przecież taki szum, wiatr, zawsze łączył się drzewami… ale tutaj nie. Tutaj to fale. To wody wzburzaone bijące w skały i drące piaszczyste połacie… czy też ziemskie, czy w ogóle ogólnie pojęty brzeg bliższy lub dalszy.
Byłam… zaskoczona.
Bardzo, ale też niesamowicie zauroczona tym dźwiękiem, tak znanym, a jednak pochodzącym z innego miejsca. Ale jak to? Można tak? Jak? Kto? Po co? Czy da się to okiełznać, czy też to okiełznało mnie?
Okazało się, że wiatr powoli, właściwie niewidocznie…
Zmienia cię.
Mieszkając tutaj dłużej przeczuwasz sztorm, ale nigy nie jesteś tego pewny, nie, nie w tych wymiarach zmieniającej się szybciej niż zwykle natury. Nagle już kolory nieba nie zwiastują wiatrów, takie, a nie inne wschody deszczów, krzyki ptaków, no z tymi to już w ogóle tutaj jest inaczej… naprawdę.
Ale wiatr… ten zwykle się zapowiada…
Zwykle.
Ten sztorm teraz, ech, zaskakujący chyba jest trochę… tylko między Ystad i Gudhjem dziwnie… nie do końca, ale jednak, jakby skłóceni kochankowie…