„Był raz sobie Zwykły Dom, który postanowił umrzeć wraz z człowiekiem i była Wiedźma, która śniła cudze sny. Śniła też swoje sny, ale akurat w tej opowieści prywatne wiedźmowe śnienie lepiej żeby nie brało udziało. Mogłoby zbyt raptownie stać się głównym bohaterem i przytłumić historię… Wiedźma nie była normalna, bo właściwie w wiedźmowatości normalność jest zboczeniem, ale chciała być szczęśliwa. Problem w tym, iż szczęśliwość pojmowana wiedźmowym okiem – rzadziej dwoma, bo w końcu wiedźma w jednym momencie wiele ma na głowie – była dość osobliwa. Dziwiła innych, nawet – co zaskakujące – inne wiedźmy.
Gdy Wiedżma Wrona poznała Zwykły Dom – dzięki dyskretnemu podłożeniu nogi (prawej) przez Pana Tealighta i styku wiedźmowatości z twardym podłożem, oraz dwoma ślimakami – była sobota. Dzień tygodnia nie był ważny, ale gwoli ścisłości dobrze, że nie była to niedziela. Wiedźma nienawidziła niedziel. Ponieważ była to tylko sobota, poczuła się zaintrygowana…
Dom – cóż, zdziwił się. Po raz pierwszy od dnia, w którym zmarł Jego Człowiek, Ojciec i Matka, Pan i Stwórca, Brat i cała rodzina… Ten, który ułożył w nim każdą cegłę i każdą drewnianą belkę, tynkował ściany i delikatnie je malował, wprawił oczy – okna, oraz drzwi ze szklaną szybką, zajął się ścianami, sufitami i podłogami… Ten, który dał mu pierwszy oddech, i z którym wszystko odeszło, nawet mądrość trwania domów… Po raz pierwszy Dom pomyślał, że ludzie są zaskakująco różni i pojawiają się. I choć nie planował żyć, tylko umrzeć na wieki wieków, nie chciał być domem dla innych, postanowił pozostać w dyskretnym stanie zdziwienia.
I znowu zacząć oddychać.
Bo tak naprawdę domy są jak ludzie. Rodzą się i umierają. Są jak cierpliwi rodzice, znosząc kolejne dzieci – rodziny, mieszkańców, obsikiwanie przez psy, sranie kotów i wszelakie trutnie, oraz bolesne korniki. Ale też, o czym nasz bohater nie wiedział, zakochują się… a tamtej soboty, tego dziwnego wiosennego dnia, w którym nos Wiedżmy Wrony uśmiercił dwa ślimaki, Dom się zakochał.
A nocy poprzedzajacej ten dzień, Wiedźma śniła nie swoje sny. Śniła o oczach. O tych, które nazywają zwierciadłami dusz, dziwnych rzuconych spojrzeniach, łapczywie złapanych błyskach i wybałuszeniach; o życiu odbijającym się w matowych szybach i marzeniach o śmierci.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Recenzje: „Wiatr z północy” Susan Abulhawa
Wieje mi Wyspa, wieje. Morze postanowiło zaskoczyć wszystkich i zamienić się miejscami z tzw. ziemią. Ale ziemia się nie daje i rzuca w niego granitem… i tak w kółko. Chyba dobrze się bawią.