Pan Tealight i Podszczypywacz Wiedźm…

Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki stała przed małym, białym kościółkiem i drżała.

Drżenie objawiało się nie tylko wszelaką ruchliwością samej Wiedżmy, ale też nazbyt szalonem torem lotu ptaków na niebie, dziwną zastygłością ździebeł trawy – jakby nazbyt niemożliwym stało się dla nich zsynchronizowanie z jej krótką postacią, nieobecnością ludzi i ucieczką turystów z miejsca drżenia, oraz zwyczajnym rozsypywaniem się. Bo drżąca Wiedźma oznaczała śmiecenie. Drżąc gubiła literki, a nawet słowa. Gdy nabierała tempa i zaczynała przypominać coś, co wsadziło język do kontaktu, pojawiały się w powietrzu całe zdania, a gdy zaczynała zanikać… na pylistą ścieżkę opadała kartka. To dlatego Pan Tealight stał w dyskretnym od niej oddaleniu, a tym razem dziwnie spokojny i kompletnie goły, coby się nie rozpraszać, Chochel – chochlik pisarski Wiedźmy miał przy sobie teczkę. Bo każdą kartkę należało zebrać i umieścić na powrót w wiedźmowatej cielesności. Inaczej świat mógłby upaść na głowę, albo co gorsza zmądrzeć i zacząć głowy i głów nadmiernie użytkować.

A wszystko to przez Podszczypywacza Wiedźm. Spojawiał się taki na Wyspie w sezonie i męczył. Aj macał o dotykał, głaskał nadmiernie i przytulał – bez zaproszenia – każdą napotkaną wiedźmę. Bo choć Wiedźma Wyspy była tylko jedna, to przecież nie można było wiedźmowatości wypleniać w chętnych. Cóż, zwykle po kursie takiego gościa natężenie wiedźmowatości leciało na łeb i szyję, a furkot mioteł w powietrzu wzbudzał sztorm, ale… nic nie można było na to poradzić. Bo Podszczypywacza chronił Pewien Bóg. Dziwny Bóg i pełen sprzeczności, ale też spryciarz cholerny, coto niegdyś z Wyspą zawarł kontrakt… i nie można było się go pozbyć.

Ale tym razem Wiedźma Wrona miała powiedzieć: dość! Znaczy obiecała sobie, że dosyć tych zuchwałych macanek, ona w końcu nic nie podpisywała, no i że gościa, który tym sposobem wszelaką wiedźmowość chce ze świata wyplenić, należy się pozbyć i to raz a dobrze.

Ino że… Wiedżma Wrona bała się ludzi, więc nawet jak dotarła na miejsce… tylko drżała.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)


Książki… wiecie nie, to nie jest uzależnienie, ale wcale a wcale, po prostu nie może być. Książki, to po prostu czysta biologia organizmu. Może i organizm Wiedźmy Wrony Pożartej Przez Książki dziwny i już tam wiekowo obwisa miejscami, ale wiecie, nadmiar wiedzy czasem szkodzi. Lepiej nie włazić w takie tematy jak namacalna anatomia wiedźmowata…

Recenzja: „Zaginione wrota”.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz