Pan Tealight i Duch Miasta…

„No przypałętał się za nią…

A mówili żeby nie sprowadzała nowych!

Mówili jej to wielokrotnie. No dobrze, może nie sprawdzili, czy słuchała, tudzież przynajmniej sobie zanotowała to gdzieś, ale mówili… Pamiętali o tym, że mówili i to wielokrotnie. W końcu Sklepik z Niepotrzebnymi od dawna domagał się, i to donośnie, nowych przestrzeni. Rozkopali, czy raczej podkopali pod nim, już tyle, że czasem zdawało się, iż w końcu wszystko runie w dół i jądro ziemi zrobi z nimi ostateczny wielce porządek… ale na razie stali, a Podziemia wszelakie i Tunelowie miały się super. Nawet te budynki nadziemne, mniej, lub bardziej widoczne, wciąż sobie dzielnie stały, ale jednak tyle było niepotrzebnego na ziemi, tej ziemi, że wiedzieli, iż już teraz, od razu, lub na wczoraj, potrzebują więcej miejsca…

A ona nie słuchała chyba…

Chyba nie…

A może zwyczajnie nie chciała słyszeć… ostatnio zdawała się od nich uciekać. Jakoś tak, niby przypadkiem, niby bez przypaku unikała ich towarzystwa, unikała liścików, dymnych znaków, czy też przesyłanych prezentów… dziwnych oczywiście… bo w końcu to byli oni, to była ona, więc nie mogło być inaczej.

Nie mogło…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Początkujący złoczyńca” – … oj tak.

Zakochałam się!

Serio… dawno nie było takiej powieści by mnie usadziła i wyłączyła na kilka godzin z życia. Po prostu… I to mnie, osobnika, tóry nie lubi kotów. Tak, nie mam na ich punkcie fisia, uznaję je za przydatne jeśli chodzi o gryzonie, ale tyle… niech sobie żyją dziko, niech sobie inni w stodołach je mają, ale nie u mnie… Te kupy w niektórych ogórdkach! Bleee!!! Nie no, ja dziękuję, zrestą, nie ufam im…

A i tak wciąż do mnie przyłażą.

Ale… książka.

Niewielka, ale szybka, piękne wydanie, dobre tłumacenie, świetny bohater gówny, cudowne poboczne dodatki… no po prostu… wiecie, wszystko to, czego chcemy by spadkiem się stało. Chociaż może nie do końca, nie wiem, czy sama bym mogła tak… wiecie, z dnia na dzień stać się kimś innym?

Jednak, gdy czas nadchodzi, czasem trzeba po prostu stawić czoła wsystkie. Ludziom, kotom, delfinom, wielorybom… dziwnym listom, rodzinnym tajemnicom, no wiecie, parkingom… też. I marzeniom, o które warto walczyć, chociaż nie ma się właściwie nic. Naprawdę nic… A nasz bohater ma marzenia, lecz poza tym kiepską pracę, której nie lubi, przeszłość, która naznaczyła go smutkiem i podobno jakiegoś krewnego, który jednak właśnie kopnął w kalenarz i chce by ten… pomógł mu  pogrzebem. Wiecie, taka pośmiertna prośba wujka… nieznanego…

… jak można odmówić?

W starych butach, wytartym garniturze… nie można… a to, co potem, to akcja, komiczność wielka i wszelakie nieprzewidywane… Miodzio!

Okay… miasto.

Na szczęście nie bujało, znaczy w jedną stronę nie bujało, bo w drugą już tak… ale tak względnie nieciężko, więc dało się przetrwać. Nie ważne. I one ciemności, dziwne i ta mgła, gęste mleko, któe nagle zacęło za mostem się rozwieważ… oj tak, czasem jeden most – ten nad Sundem LOL – oznacza nie tylko dwa kraje, ale i dwie aury pogodowe… i mnie, oną dziwną istotę nagle wrzuconą w ramiona miasta…

Kurna, przecież to wygląda jak Wrocław, dlaczego jest aż tak przerażające? I tak… brudne, no bez urazy, ale te pomazane ściany i drzwi, śmieci zwykłe… wstyd! I te korki, wiem… ludzie, samochody, cały ten jaz oznacza miasto, ale jednak, szczerze, było to przerażające doznanie. Zlokalizowaliśmy kolejny polski sklep… Hurra! Wiadomo, twaróg! I nie tylko, ale wiecie, handlowa tajemnica! Potem kilka dziwnych sklepów, w których tak szczere siedzą jakieś zombie…

Potem dziwna, szokująca odmienność…

Dzielnica, w której znajduje się polski konsulat…

Ekhm, powiem tyko, że Dior i Chanel… Hermes i takie tam. Białe pałacyki nad wodą, z przystaniami, do tego zielone jaskrawo chodniczki, dywaniki, trawników. Oczywiście też płoty, Bentleye czy inne tam Mozarty samochodów, sorry, nie znam się i tyle. Tak mi powiedziano, że to drogie, nie stać mnie, kosztuje tyle co dom. Wybieram dom… nie mieszkanie na prawie depresji… jak oni się nie boją? Jak walczą z wilgocią, bo na pewno ją mają? I jakie mają widoki?

Ech…

Nie wpuszczą człowieka by sobie popatrzył… obsługa też niezbyt. Wiecie, tak dziwna, ale może i człowiek niezwyczajny?

Na pewno… wmawiaj sobie!

Gdy czekałam w samochodzie a Chowaniec załatwi swoje sprawy, widziałam, jak dwie Dunki atrzymały się na przeciwko konsulatu i pokazywały go sobie palcami. Przywlokły oczywiście dzieciaki w rowerowych więzieniach… Widać nie tylko mnie za każdym razem zaskakuje ta dzielnica.

Tak w ogóle, to Kopenhaga, pewno jak każde miasto, zwykła tęcza okoliczności finansowych. Od uliczek zasyfionych, po one dzielnice willowe… A tak to wszyscy mieli mieć po równo… ha ha ha!

No ale… architektura tutaj jest prima sort. Warto przespacerować się onymi uliczkami i podejrzeć onych bogatych i wszelako miejących innych gdzieś. Tak wiem, jestem stronnicza… a może ino prawdziwa? Cóż… nie dowiemy się. W końcu wszystko to wizja jednej osoby, każdy może mieć inną. Prawda jest jedna. Tu człek czuje się dziwnie nie na miejscu… i obserwowany.

Oj tak.

Sprawę udało się załatwić, ale jeśli ktoś chce wyrabiać sobie paszport w Kopenhadze, to mogę powiedzieć, że już nie wysyłają. Trza po niego przyjechać, co oznacza, że kurna będzie tam się trza doczłapać jakoś… bolesna myśl. Bardzo… szczególnie dla kieszeni, bo bilety na prom zdrożały tak, że łeb mały! Można jeszcze zdobyć one tanie, ale wyprzedzenie musicie mieć niezłe i nie w sezonie! A teraz… Tosz to ceny sprzed 10 lat, gdy niewielu mogło sobie w ogóle na nie pozwolić!!!

Powaliło ich?

A gdzie one obietnice? W zadku, co nie? Jak zwykle…

No ale… wiem jedno. Tłok tutaj o tej porze roku mniejszy niż w sezonie, pogoa dziwnie była ciepła, a ludzie, dziwnie ponurzy… Powrót do Szwecji był zaskakująco odświeżająy. Mgła na nas czekała… Wiecie, że nawet IKEA w Kopenhadze przeraża cenami!!!? A już brakiem towarów! Ja pierdziu!!!

20 godzin na nogach… część na wpół przytomnie…

… ale szczęśliwie przeżyte!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii i oznaczony tagami , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.