„Na rzezanym papierze, wycinanym w ząbki, wyduszanym, wybrzuszanym, tłoczonym i w płatkach fiołków maczanym… kilka się nawet przylepiło. Cukrane takie, smacne… małe Zaczątki Kornikowate już przeżuwały mikrskopijne naleśniki z ogryzka, które Pan Tealight im ofiarował, bo one bez poprosę i dania to same nie brały. TTakie były sprytne. I choć Wiedźmie Wronie Pożartej Przez Książki Pomordowane zdawała się ona ich uprzejmość wysoce podejrzaną, to jednak… no cóż, na razie milczała. Miała własne inne problemy. Jak kontakty z ludźmi w wielkim mieście, którym musiała się poddać, niechętnie, ale i chętnie, bo się okazało, że może dostanie misia, a ona na misie chciwa bardzo, więc z takową zanętą dała się przewieźć na drugą stronę wody i nie marudzić za bardzo w sobie, znaczy w wiedźmie, a potem w misiu…
Bo miś na nią czekał, łapki wyciągał, strasznie biedak wyczekany, jesienny jeszcze taki z dynią i liściem, się okazało czekał na nią tylko, a w domu, w dziwnie opajęcznionej mimo zimy skrzynce na listy czekało Zaproszenie… i to na Bal… ale jeszcze o nim nie wiedziała, albo wiedziała i zwyczajnie omijała temat?
Pewno tak.
Wolała nie wiedzieć.
Zresztą, póki nie otworzy koperty nie będzie wiedziała, że to jest zaproszenie, a nie patrząc na nią nawet nie będzie wiedziała, iż jest to coś dla niej, w końcu… czas przeminie, ktoś inny otworzy skrzynkę, przez przypadek koperta się zawieruszy, pantofelek nie będzie uciskał, ludzkich ciuchów nosić nie będzie trzeba…
Zwyczajnie.
Wyminąć da się Przyszłość?
Da się?”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
A i jest druga część zamówienia.
Powinno starczyć na jakiś czas, co nie? Chociaż, kogo ja oszukuję, już widziałam coś, co bym chciała, listę wciąż mam sporą… LOL
Siedzę i patrzę na mrok…
… ubywa go tak szybko, jakby się rozmywał, traci na intensywności. Coraz więcej słońca, coraz mniej ciemności, już za nią tęsknię. Tak, wiem, tylko ja. Tylko ja czekam aż będzie jej wiele i tylko ja łkam, gdy nagle zaczyna jej ubywać. Miękkiej ciemności i powiązanej z nią ciszy, onej spokojności zimy niezimowej.
Nie rozumiem ludzi…
Nie rozumiem pogoni za wiosną, onej chęci przyśpieszenia wsystkiego, onej niechęci by odpocząć, zwolnić, zaszyć się gdzięś z książkami i świeczkami, otulić się oną mrocznością, wybaczyć sobie wszelakie nieaprasowania, zmarszczki, wady ciała, serca i ducha… po prostu, dać sobie luzu, na wstrzymanie…
Nie rozumiem.
A już kompletnie nie pojmuję pędu ku kolejnym świętom. Mi się o nich kompletnie, ale to w ogóle i wcale nie spieszy… i tak, ja Jul zaczynam już we wrześniu, ale nikogo do tego nie zmuszam. Za to ciągłe reklamy siłowni i cebulek kwiatowych, serio? Uspokójcie się chociaż na chwilę! Czy jest ktoś, kto nie chce mi czegoś sprzedać? Jakby co, to sama mam zdjęcia i obrazy na sprzedaż! MAM! Ktoś, coś? W końcu musę jakoś zarobić na nowy aparat i na laptopa. Ten…
Już potracił litery!
Wpadam w szał wyrzucania rzeczy, które składowałam z niewiadomych/wiadomych lecz już teraz dla mnie nie ważnych chyba… przyczyn. Bo przecież można je reusnąć, można znowu użyć, można coś robić z tym pojemnikiem, to w końcu szkło, ceramika… ale ile można. Szuflada, potężna, się wypełniła i zwyczajnie mam dość, więc najpierw to, potem kubki, przecież ich nie używam, tych nawet nie lubię, nie chcę, te nie pasują o niczego, a te są mikroskopowe…
Po co mi to, i tyle… robię miejsce, na nowe.
A może tylko robię miejsce?
Nie mam w sobie noworoczności, chęci zmian z powodu przeskakujących cyferek. Mam swoje celebracje i mam swoje zwyczaje oraz wszelkie reguły, czy też kanony, których się trymam. Ćwiczyć pięć razy w tygodniu, ruszać się, dbać o ducha, mózga i ciała stan, i jeszcze o to, co dookoła. Drzewa kochać, misie wielbić i Chowańca też… i mieć marzenia, dążyć uparcie i przeciwko wszystkim i wszystkiemu do celu… nie potrzebuję noworoczności, by wiedzieć co chcę zmienić.
I wsystko chcę od razu!!!
Wyrzucam, co skumulowałam przez okres mienia nic… nie chcę już tego, nie chcę by przypominało mi o smutku, o godzeniu się na brak wyboru.
Nie chcę…
Chcę… spełnienia swoich własnych marzeń i już…