„Ale churchlał.
Jak jakiś astmatyk, wszelaki zaprzeszły suchotyk spod pełzającej w powietrznych wirach wierzby nader zaryczanej, niczym grajek jakowyś, biedny od zawsze, w pełni literacki, wykorzystany przez wielu, niepytających się o zdanie i nie mający wizji swej przysłości, tak w ogóle… palacz, azaliż wżdy lub i po prostu gruźliczny gruźlik, tudzież ktoś, kto w ten sposób słowa z siebie raczył wydobywać, mowę swą wybrzmiewać… No wiecie, z językami jest tak, iż różne są. Naprawę wszelako skomplikowane, splątane, pełne mokrych parsknięć, dźwięków bardziej, nie słów opisywalnych, rąbanych onomatopei i takich tam, wiecie, aleksandrynów.
Ale on to już naprawdę soczyście… choć sucho…
Może i by go zrozumieli o co chodzi, gdyby nagle nie upadł, a w plecach nie sterczała mu strzała z zielonkawą lotką, mieniącą się pozłotkiem, mazana w czymś, widać było, że ktoś na pewno chciał załatwić kolesia… do końca. I raczej gdzieś miał grupy dochodzeniowe, albo wiedział, że w skarbcu pusto, więc… ułatwiał im pracę, czy coś? W końcu i mordercy mają jakoweś kodeksy…
… chyba.
Albo mieli?
Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki Pomordowane kochała niebieski. Kobaltowy, oczywiście… ale były takie, które wolały zielenie, one morskie, one turkusowe, one liściaste… ale to nie one…”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Havgus…
Przyszedł nagle, nie no, oczywiście, że ostrzegali, że będzie mleko, zero widoczności właściwie, ale miało się rowiąć, a tutaj co… znowu kawałek Wyspy ma słońce, a resta otoczona bielą. Niczym panna młoda welonem. Jakby chcieli ją zakryć prze onymi wszystkimi złymi duchami, co to dziewicę… ekhm, chcą nadpsuć. No co? Kiedyś to były dziewice… teraz podobno też może się trawić, ale najczęściej: to state of mind. I tyle. Inaczej tego się nie da raczej opisać.
I tak, kiedyś druchny robiły za zmyłkę, lub odganiać miały one duchy, żeby nie było sama niedawno oną wiedzę dziwną posiadłam… w ogóle to ciekawy temat, wiecie: śluby, zaklęcia, przesądy z tym związane, wszelkie prawdy pradawne, rodzinne, plemienne, części świata, odmienne tu, inne tam, szokujące mniej lub bardziej, a ja co, prawie uciekłam i tyle… ale miałam stare… kości…
… LOL… ze sobą na ślubie.
A może to był pył z popielnicy?
Niebiesko w głowie… i tyle. Wystarczyło? Nie wiem. W końcu kiedy się to wie, że wystarczyło, a kiedy się nie wie? A może niczego się nie wie, bo czasem pewne rzeczy muszą się stać, chociaż mogłyby bólu oszczędzić, ale ten havgus, oj, ależ piękny on, zmienny… prawie mleko, a potem coś wiać, znowu zmienia się, buzuje, nagle one mglistości zbierają się, kulkują w ogromne kule, jakby chciały bałwwana postawić, no i otaczają cię, przesuwają się obok, między tobą, a onym welonem świata innego… a może i wnikają w ciebie? Może?
Havgus… siła i moc.
Niby wilgoć, a jednak nie wiem, nie do końca. Raczej dziwnie rozproszone zimno… maskujące to, czego nie chcesz widzieć, czyli właściwie wszystko i gdyby nie ci psychopaci zabijający w niedzielę czereśnię, to może i byłoby milej, ale wiecie, nie jest… oni zabijają drewo, więc nie da się ciesyć takim odcięciem.
Nie jestem wiedźmą w onej wypełnionej mgłą kuli.
Nie…
A że w niedzielę? A no widzicie, podobno tyle jest ostatnio zajęć dla tych pracujących rękowama, że muszą. Nie ma innego wyjścia. Znaczy, oczywiście iż sobie liczą za to, no weźcie no, to Dania. Tu płaci się za wszystko. Jeśli nie od razu, to rozliczą was a chwilę, lub ich kilka… i okay. Okay, jeśli to się wie i jest się na to gootwym, bo jeśli nie, no to mogiła. Sorry, ale takim oczywiście, że często płaci się do kieszeni. Znaczy do łapy. Wiecie, takie i to czasy… znaczy te czasy z pracownikami tak zwanymi fizycznymi, jakby inni byli nienamacalni, to zawse takie były. Układy, układziki. W końcu nikt nikogo nie podkabluje, ale wróć, to Dania…
Tu kablują!
I kablują dosłownie i w przenośni.
A kable dosłowne, jakby co, to mamy w ziemi, bo się ktoś kiedyś mnie pytał, gdzie kable od prądu, no to wkopane. Wiecie jak mnie słupy w Szwecji stojące, szokują. No po prostu kulturowy mózgopierd jak nic!