Pan Tealight i Szkielet Morski…

„Oto i był on, Szkielet Morski.

Piękny i doskonały, w całości całkowitej własnej, naprawdę oszałamiał wysokością i szerokością kości… lekko miejscami dziwnie tchnący jakimś takim zatchnieniem, mułowatością, chociaż morski, więc nie powinien… może się gdzieś szwędał, w rejonach rzek nie do końca płynących?

Może?

W końcu Szkielet nie oznaczał istoty nieżyjącej, wprost preciwnie. Żywy był bardziej niż niektórzy, którym się wydaje, iż są żywymi, miał masę pasji, kochał i owady i spady, i opady kochał wszelakie oraz kolekcjonował skamieliny i nadmiernie, oraz nadzwycajnie wybitnie, kochał sobie w ciszy żuć wapień. No wiecie, to jednak na kości dobre, więc raczej zroumiałem.

Bardzo.

Uwielbiał ten dźwięk, tę miękkość, smak a każdym razem inny bo przecież jak nie wejdzies do tej samej rzeki, chociaż po ostatnich upałach to wejdziesz jakoś i to przerażająco spokojnie wejdziesz, ale jednak… w każdej cząstce wapienia inna przeszłość, inne życie, inne kruchości i miałkość, gdy tylko połączycie z cieczą. Tak, to było coś naprawdę wyjątkowego i co zaskakujące, okazało się, że Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki Pomordowane, kiedyś wpierniczała ściany, więc jakoś tak z łatwością ją, gdy tylko powróciła ze swojej wyprawy na Wyspę, i wciąż była lekko skołowaną, nakłonił do spróbowania…

Zresztą, nie musiał jakoś zmuszać…

I połączył ich ten smak i pasja skamielinowo – narzędziowa. On jej znosił krzemienie, ona mu podawała one kamyki znalezione na plaży. Na tej jej plaży, która ostatnio dziwnie odległą się zdawała…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Wtorek!!!

Mieliśmy odpocząć, ale nam nie wyszło…

… wiecie, nie wyszło być onymi turystami, którzy są między skałami i drzewami i nic nie robią ino drzemią, no dobra, czytają, nie oszukujmy się… ja pierdziu, marna jestem w tych rejonach turyzmu.

Tych all inclusive… czy jak to się zwie.

Ale nic z tego, zmęczyła mnie już sama myśl, zresztą, no weźcie no, jak tak żyć? Domek jest prześliczny, ale przecież nie będę komuś okien myć, a jak nie okna, to wezmę się za robotę, atego chciałam uniknąć, chciałam tego tygodnia bez komputera i to mi się udało i chcę więcej… próbuję… dlatego kompletnie nam to odpoczywanie nie wyszło. Długie spanie też nie, w ogóle ostatnio nam nie wychodzi, więc spokojnie udaliśmy się, z moimi obtartymi nogami, bo se buty uszkodziłam na skałach…

Dalej…

Jednak z powodów finansowych, sorry, dzień wypłaty miał nadejść następnego dnia, dzień dnia? Ja nie mogę, gramatyka mnie po prostu dobija, Z wciąż nie działa, reszta literek wychodi kiepsko też, więc… za oknem ciemności już w okolicach dziewiętnastej już nas otulają. No cudownie jest, tam wtedy wieczorami też było całkiem chłodno. Zapowiadana descowa pogoda się nie wydarzyła…

Dziwne.

Często tak jest.

No więc…

By nie przesadzić, zwyczajnie poszliśmy do miasta, coby popatrzeć na to czego nie mogę kupić i zjeść ryby, na które nas było stać. No dobra, ja jadłam frytki i robiłam zdjęcia, Chowaniec dostał moją rybę.

I tak czasem w związkach jest.

Jedno zjada ryby drugie ziemniaki i  tyle, ważne, by się nie pomylić. No wiecie, głupio by było, nie gryźć ręki, która karmi i takie tam… więc w pewnym sensie, poza onym chodzeniem był to bardziej spokojny dzień i nawet prze chwilę siedzieliśmy w restauracji, a dokładniej pod nią, znaczy na zewnątrz, znaczy nad morzem, prawie na morzu… no wiecie jak to jest… nawodnie trochę… i ryba z frytkami była i dłuuugi spacer, choć miał być krótki, znaczy miało być bez chodzenia, bo najgorsze to usiąść z poranionymi stopami, w butach, a potem się rusyć…

Oj…

Ale… jak zwykle Fjallbacka piękna.

I już.

Cudowna. Jednak te wróble, które ma, dziwny brak wron i mew, gdzie one są? Co oni z nimi robią? Czy to była ryba czy nie? Ale te wróble i kawki… ale wróć, kawka jedna, wróble cudowne, dokarmiane prez wszystkich, kąpiące się w misce z wodą, dla psa, ale kto tam wróbelkowi, cudnemu włochatemu, puszystemu onemu kurczaczkowi zabroni? No kto? Kto będie tak okrutnym?

Nie ja.

Za fajne zdjęcia wychodzą…

A potem to miastecko, te domki, jakieś nowości, tu coś poprawili, tu skończyli, tutaj coś takie samo jak było, tam ten dom, co był za 30 milionów i szybko został kupiony, zazdrość… lekka, może większa, ale czy chciałabym mieszkać przy skale… moje lęki twierdzą, że nie… one by chciały, bardzo by się nasiliły. Ale jednak, przecież cała Fjallbacka przy skale, więc dlaczego boję się tylko jednego miejsca…

I to i tak marnie się boję.

I to morze…

… ta spokojność i cisza zachodzącego słońca, ona ludzi niewielość… taka cudowna, jak ja lubię jak jest mniej ludzi… cytując Kleopatrę? Chyba, a może to była jej służka? kto oglądał Asterixa i Kleopatrę?

Nikt?

Dotarliśmy do domku znowu późno… nie wiem jak nam się to udawało, ale zarywaliśmy noce, nie spaliśmy, wstawaliśmy wcześnie, szaleństwo… żadnego odpoczynku, a jednak, wciąż chcę więcej.

Teraz, już!!!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii i oznaczony tagami , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.