Pan Tealight i Morowy Pan…

Morowy Pan na wywczas na Wyspę chciał przyjechać.

Wiecie, jakby co, to miał wszelkie badania!!! Naprawdę, szczepionki wszelakie, zresztą podobno dla wielu sam był źródłem, taki z niego miły pan, szczodry i w ogóle… nie, Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki Pomordowane wcale nie była sarkstyczna, gdy klepnęła go długim kijkiem w plecy i wrzasnęła donośnie, ale z dziwnym zająknięciem na końcu: Szczodry pan!

Że kijkiem?

No sorry, ale nawet na Wyspie pandemicznie.

Wiecie, wszystko pozamykane, nawet nie ma gdzie woich comiesięcznych szaleństw odyć, nie żeby miała za co szaleć, ale kilka koron mogłaby wydać. Z 10? No bo na ten słodki czajniczek za 200 DKK to ją stać nie będzie, oj nie… już ją Chowaniec zmierzył wzrokiem, więc się schowała…

Ale, to na razie.

Siedziała w swoim nowym wciąż, Wiedźmim Domku Misiu i naprawdę zastanawiała się jak tutaj zrobić coś, cokolwiek, by mieć i na to i na to i nie czuć się winną za to, że się oddycha, czy coś w ten deseń.

Bo się czuła…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Spacer.

No obiecuję, to już to!!!

To tak, wciąż jesteśmy w tej dolinie i tak po prawdzie, to wiem, że się zgubiłam, bo przecież nie wiem, gdzie jestem, ale wiem na pewno, że cofajac się wróciłabym do drogi, więc nie ma boja. Zresztą tu las, człowieka człek raz spotkał i tyle… na szczęście z daleko. Ino z onym rzuconym HI… i już.

Po wszystkiemu, kowidowo.

Wciąż po prawej skała, po lewej mokradłowatość.

Miło jest, mokro jest.

Jakoś tak powietrze tutaj jest chłodniejsze, lekko tak jakoś, wiecie… pachnie śniegiem, którego jakieś zamarznięte szzątki leżą na onych zielonkawościach. I piękne to takie wszystko. Cudowne i jeszcze niesamowite i mógłby człek zostać tutaj na zawsze, ale jakoś takoś, no wiecie, ciemnieje wsio dookoła. I choć już dni się robią dłuższe, to wciąż, ona ukochana przeze mnie ciemność, wciąż jeszcze szybko opada, wciąż potrafi jakoś tak zaskoczyć…

Jakoś…

I nagle, ni z tego ni owego, w oddali widać jezioro.

I nagle człek już wyżej, już wspina się po omszałych kamieniach…

Już jest ponad wodą, ale przecież, w jaki sposób, nie pamięta tego. I onego rozgałęzienia dróg w odddali, nie pamięta. A przecież był tu, ale tak, to było przed stworzeniem nowej, wypasionej ścieżki, dla niektórych jednodniowej, dla innych kilku, bo po drodze wszelakie miejsca do zatrzymania są. Ale wiecie, spanie na ziemi, albo w drewnianych namiocikach, lekko klaustrofobicznych… chociaż i to przygoda sama w sobie, to jednak…

Nie na tę porę roku.

Nie na ten czas.

Oj nie… dlatego dobrze, że przed nami ostatnia prosta, lekko zakrzywiona, na drzewie ponad drogą rosną sobie spokojnie szczawiki dzikie. Cudowne i koniczynkowe w liściach. No wiecie jak wyglądają, czy nie? U nas zwykle na ziemi, ale drzewo dorosłe raczej, więc pewno ziarenka ptaszki przysniosły, ziemi zawiało, mchu, wilgotność…

I rosną sobie…

A co do ścieżki – to jest sobie ona fajna, taka nowa i przez prawie całą Wyspę, wiecie, tak wzdłuż. Oczywiście, istnieje masa takich ścieżek, dla różnych zaawansowań i tak dalej, ale ta, jak ktoś chce, to tak wygląda.

Moim zdaniem spokojnie można po kawałku, a że większość kawałków znam…

Hihiihi…

Ta żółta za to, to po prostu moc. Zrobiłam ją po kawałku i serio, jest niesamowita, bo takie widoki, miejsca i niespodzianki…

Nie ma to jak brzeżkiem. LOL

PS. Dolinka, którą szliśmy, to Puggekullekær… Pykkekulle Kiæret

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.