Pan Tealight i Zboczek…

„… tak, oczywiście, że wszyscy myśleli, że on teges, a on wcale nie. Ni płaszczyk, ni upodobania inne, ni masturbacyjne, ni powiewające… ni seksy w dziwnych miejscach. Oj tak jakoś tylko z drogi zboczył, ale etykietkę od razu mu przyczepili. I było po ptakach. Nie no, ptaka miał, serio.

Chociaż z drugiej strony…

Czyż człek może być pewnym wszystkiego, jeśli niczego nie widział? Nie był przy danej osobie przez cały czas, przez każdą chwilę: miłą czy niemiłą. Przez każdy moment, sekundę, mgnienie oka, więc może? Ale on? W życiu. Przecież to taki zahukany osobnik z dużą, grubą, blond żonką, która kocha go, ale czasem człek myśli, że w łóżku to musi go podduszać jak nic. Naprawdę. Ale może on ją tak kocha. Wiecie na zabój… no głównie na swój zabój, no ale…

Mniejsza z tym.

Został nazwany, werbalnie oskarżony.

Obrażony.

Niezrozumiały.

Wszelako opisany słowem, którego nikt nie chciał kijem nawet tykać. I nikt go nie wysłuchał. Wiecie, po prostu uznali, że będzie rozrywka, że lepiej jego niż kogoś innego, że przecież każdy ma na swoim koncie demony i szkielety po szafach i szufladach, a niektórzy i w obcasach – no do koturnów naprawdę wiele się zmieści – wszelkiego rodzaju kłamstwa, wyminięcia prawdy i to z wymuszonym wyprzedzaniem… więc łatwiej było pozwolić tłumowi krzyczeć.

I do niego się przyłączyć.

Tłum krzyczał, on stał, za nim małżonka z wałkiem w ręku, a tuż obok Pan Tealight i lekko purpurująca się Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki. On coś notował, ona paliła raka i wszelako mocno się zaczęła pocić… ogólnie nerwy wyłaziły jej porami i plotły takie androny, że nie chciało się słuchać. No jak nic, dziwnie widocznie, wiadomo było od kogo się to wszystko zaczęło.

Serio!!!”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Dziecko ognia” – … jak post wcześniej. Gość jest monotematyczny. Nawet teraz. Szybki ślub, bidulka w wielkim zamku z wątpliwymi tajemnicami i duchami oraz małym chłopcem… Zapowiada się źle, ale jednak jest dość przewidywalne. Dość… bo przecież to musi być znowu wina baby, co nie?

U tego autora baba zawsze jest psychiczna, więc nie miejsce złudzeń. Sorry. Nie, to nie jest spojler. Domyślicie się od razu. Niestety… ale te okoliczności przyrody, lekka Agatha Christie w tle, kopalnie, zwłoki poprzedniej żony i chłopiec widzący duchy…

Problem? Ta książka nie ma sensu. Albo smarkacz jest cholernym kłamczuchem i ktoś powinien się nim zająć, albo u skopać dupę. No i sam ślub… ekhm, serio? Ale po co? I te opisy… autor czasem się gubi, choć może to wina tłumaczenia, bo już nie wiem. Wiem jedno, chciałam Anglii i tej fascynującej wutheringheighstowości, ale chyba słabo mi wyszło.

Nadal chcę zamek. Ale chyba raczej nie chce w nim mieszkać. Za to te kopalnie. Kurcze, ludzie od zawsze byli świniami, ale bogatym zawsze oczywiście wszystko uchodziło na sucho!!! Ech, ta mądrość się nie zmieniła, co? Zaraz stanę się marksistą, czy czymś innym w ten deseń.

Zakończenie? Przewidywalne, ale… nie wiem, jakieś takie dołujące.

Więcej pływania.

Nad kamieniami omszonymi, gdzie ryby żerują, gdzie świat ogólnie jest bardziej zielony. Człowiek się unosi, słoność jakoś go wypycha, zaprzeczając badaniom dowodzącym, że Morze Bałtyckie z roku na rok robi się słodsze. Co oznacza, że rybcie nam się zmieniają. No i parzące cholerstwa się pojawiają i łodzie podwodne – nadal w temacie – może i rekiny?

Widzicie, kurcze… jak pływam, za każdym razem mam gdzieś w podświadomości wszystkie sceny ze wszystkich Szczęk. Ale nie z Sharknado. Oj nie. I nie zmieniam się w robotową kobietę. Oj nie też nie!!! Tylko te stare filmy. Te czasy, które sprawiały, że ludzie musieli się napracować nad filmem, namoknąć, no i dodatkowo napływać. No i jeszcze kurcze, dodatkowo, wiecie… robić te wszystkie maszyny, te głowy rekinowe. Do tego łączyć masę zdjęć i pracować z rekinami i badać je i w ogóle. A teraz nic ino komputer. I wiecie co? To wszystko komputerowo wygląda o wiele bardziej mniej strasznie. Serio. O wiele. Komputery są straszne i wkurzające, no ale nie umieją jakoś tak naprawdę straszyć.

Nie!!!

Ale miało być o pływaniu.

Trzeba przyznać, że kurcze jest super. Nie rozumiem dlaczego ludzie muszą mieć wrzącą wodę, no ale każdy ma swoje, ja wolę tą naszą letnią i ogólnie mówiąc czystą, nieprzepełnioną. Cudownie gładką, słoną… i taką wiecie, bezludziową. Serio. Bo tutaj żadnych parawanów ludzie nadal przebierają się nie robiąc cyrków i naprawdę czując się frywolnie wolnie. No wiecie, tak jakoś naturalnie.

Beznałogowo i oczywiście totalnie zen.

Tak, ofiara zidentyfikowana.

Tak, wciąż nie wiadomo dlaczego on to zrobił…

Tak, naukowcom często odbija, czyż nie? Nie tylko takim od dinozaurów. Tym nie odbija. Ale temu mogło. Pamiętam jak we Wrocławiu bliźniaki matematycy latali na gołego po mieście i w końcu trafili, gdzie inni im podobni. Choć niekoniecznie tak inteligentni. Temu, ponieważ wciąż zmienia zeznania, wciąż czuje się winny, ale wciąż uznaje to za wypadek… choć co za wypadek obcina i głowę i wszystkie członki? I to jeszcze w miejscu, gdzie nie ma żadnych pił.

No serio?

Tak właściwie, to ostatnimi dniami sprawa cichnie, jakby chcieli ją zaklepać, zasypać i totalnie ukryć, ale… może też chodzi o nadpływającą Królową? No wiecie, głupio by było, gdyby Jej Koronowana Mość zobaczyła pod swym trapem kadłubek, co nie? No pod trapem, bo ona kocha pływać. Uwielbia swój statek, podobno mogłaby spędzić na nim dni i miesiące, ale wiecie, wciąż jest królową, z obrażonym chłopem księciem, więc raczej nie może. No i jeszcze jej syn. Przyszły król, którego ostatnio nie chcieli wpuścić do jakiegoś baru, bo nie miał dowodu osobistego. Tak, facet ma czwórkę dzieci, żonę i ogólnie mówiąc dawno jest po czterdziestce, ale wciąż wygląda tak młodo, że to przeraża. Przypomina mi tych wszystkich bohaterów, którzy mieli w wieżach swoje wiedźmy, które im płodziły wszelakie mikstury i inne nalewki.

No wiecie.

Kurcze, a może ma?

Może tak naprawdę jest Złym Czarnoksiężnikiem? Wiecie, ale się oczywiście ukrywa i woli wysługiwać kobietami. A one to robią, bo ma ładną buźkę. Hmm… wiecie co, we łbie już mam kolejne dwie historie. Jedną o właśnie Księciu o Dziecięcej Buzi i drugą – kryminał jak sto pięćdziesiąt!!! Z ubotem!!!

I pomyśleć, że Wyspa miała być miejscem ciszy, natury i spokoju. Zenów wszelakich i braku nerwowości, może nadmiaru depresantów i procentów, no ale…

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.