Pan Tealight i Brudniejsze Okno…

„Lubiła je.

Białe… znaczy może niegdyś białe, teraz poznaczone kanionami i wądołami, kraterami i odpryskami. Drewniane, o czterech, osobnych szybkach i lekko zardzewiałych, biało niegdyś łyskających zawiasach.

Szybkach…

Lubiła je.

Brudne, poznaczone każdym deszczem od zeszłego wieku i kurzem, który jednak czasem odpadał zostawiając dziwne, pustawe kształt, gotowe się przebudzić w każdej chwili i zaryczeć… potwornie. Pajęczyny, ale bez pająków, dziwnie skamieniałe, artystyczne, ale wiecie, od różnych twórców…

Lubiła je.

Ślepe, a jednak patrzące. Jakby wywrócone na drugą stronę, jakby nagle wszystko dookoła nich stało się domem, pokojem, a one oknami świata. Świata wywróconego na drugą stronę. Wcale nieprasowanego, sporadycznie pranego, nieupiększanego, a już na pewno nie tak, jak to sobie ludzie lubili upiększać, wiecie na ich ładnie, nie na okien ładnie. Bo okna miały swoją definicję piękna i zamykała się ona w zdaniu: inne się nam podoba, a jak się podoba, to bierzemy.

Lubiła je.

A one? Cóż… czasem ją zauważały.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Ciemniejsze niebo” – … nie wiedziałam. Serio nie wiedziałam, że Skandynawia tak Kanary okupuje. Kurcze… niby rozumiem, ale jednak wiecie, przecież tam w tej Skandynawii takie upały!!!

Opowieść jest… interesująca, ale jakaś lekko niezbieżna. Jakby pomysł był, ale postacie aż nazbyt chciały powalić nas swoją indywidualnością, a cała reszta wiecie, miała utopić w upałach każdego czytelnika. Coś tutaj nie gra. Dobra, pomysł jest intrygujący, dwie linie czasowe, retrospekcje i już wiesz, kto jest zabójcą, ale kurcze, kto, czy też raczej kim on/ona jest? Bo tyle czasu minęło Bo tyle się zdarzyło. Kolejne zwłoki i nasza dziwna para detektywów, tak wiecie po skandynawsku czyli: były glina i dziennikarka. Oni serio na tych kursach z pisania mają gotowe szablony i się ich trzymają. Nie ratuje tego nawet sama wyspa.

Przeczytać można i tyle. Z jednej strony oglądamy intrygującą grupę społeczną. Miejscami powalająco specyficzną, a przecież i prawdziwą, ale z drugiej czegoś tu brakuje. Bohaterka to osobnik, którego chce się rąbnąć w łeb a jej partner to… nie no serio, kolejny glina po przejściach. Nie.

W tej powieści wszystko po prostu nie ma jaj!!!

Recenzja: „Pokój artysty”.

Walić problemy. Walić kolejne wpadki finansowe, dziwne spotkania w sprawie drzewa i smerfowego domka, walmy to wszystko. Bo przecież może i tak za chwilę świat ten cały się zawali, więc… kurde no, nacieszmy się przyrodą.

Nim nam ją odbiorą.

Może i nie lubię lata, ale gęstości nie można mu odmówić. Wszędzie są liście i owoce. Ale to wszędzie. Większość pól już zaorana, na części wciąż jednak jeszcze się płożą dziwnie umęczone patyczki noszące ziarna. Jakby wiecie, już odpuszczały, czekały tylko na zbieracza, który pozwoli im odejść w zapomnienie. Umrzeć. A może tylko się przemienić? Bo przecież to o to chodzi. O wielkie koło natury.

W dół i do góry i dookoła.

Prosty świat.

Drzewa po prawej, po lewej skały.

Tutaj rzeka, tam morze. Tutaj staw, tam stadko owiec, choć wiecie, owce to w wielu miejscach mamy. Nadal policja stara się wymusić na właścicielach psów prowadzanie ich na smyczy, ale przyjezdni mają ich gdzieś – bo przecież należy to robić grzecznie – a mieszkający tutaj w większości albo mają psy albo ich na nie nie stać. Nie oszukujmy się, podatek za tego czworonoga jest ogromny!!! Najgorsze są starsze osoby z wielkimi psami, które są dość natrętne, a nawet i agresywne, albo ci, co to postanowili zakupić sobie szczeniaka i skurczybyk oczywiście jest niewybawiony i niewybiegany, bo oni tylko spacerują powoli… więc wskakuje na każdego i wszystko. Jak na przykład na mnie mokrą, właśnie wkładającą sobie do uszu rozłożone na ręczniku kolczyki. No rzesz. Przemiły szczeniak, ale w cholerę no, nie chcę pogubić moich drobiazgów. I pazury miał nieprzycięte. Bolało jak cholera!!! Ludzie… używajcie mózgów nie tylko do robienia sobie na nich tatuaży, czy też wszczepiania czipów, czy innego shitu!!!

Przyroda…

No tak, w przyrodzie jest pięknie.

Zrobiło się cieplej, więc wiecie ludzie trochę mniej marudzą. Pranie schnie radośnie, roślinki jednak wciąż protestują. Jakoś tak wsio marnieje w oczach. A i mi się ono słonko całkiem nie podoba. Wiem, wszyscy szaleją, a ja mam je gdzieś. No jakoś tak… wciąż zimy wyglądam i tyle. Inaczej nie umiem egzystować. Kompletnie!!!

Wyspa oczywiście żyje Królową. No wiecie, te wszystkie posty o drama queenie, czyli jej małżonku, jakoś tak sprawiają, że spora część Duńczyków z chęcią by mu skopała, co tam się kopie w takim momencie. A ponieważ Królowa przybywa po raz pierwszy nie na dłużej, to jakoś tak się wszyscy podniecają tym i tak dalej. Jak nic nie będzie dni wolnych w robocie z tej okazji, ale co tam, machać flagą i stać trzeba. Może w końcu się załapię na jakieś widowisko? Bo przecież ma odwiedzać tyle miejsc, a jedno po raz pierwszy od wielu lat, więc…

Z trzeciej strony, ciekawe jaka będzie pogoda?

A u was jak, upalnie?

Tak w ogóle, to kibel zaczyna wydawać mi dziwne odgłosy. Nie nadaje jeszcze Radia Maryja, ale czasem mi się wydaje, że jest blisko. Naprawdę blisko. I co wtedy? No wiecie, taką tutaj propagandę siać i w ogóle… trza chyba coś z tym zrobić przed przybyciem Królowej. Nie żeby się miała zabawiać w moich utensyliach, ale jednak wiecie, to jak z tymi świętymi obrazkami wystawianymi wszędzie, gdy papież miał przyjechać. Jest w tym jakaś świętość ogromniasta. Starsza nawet niż one papieże. Bardziej niż on, dziwnie niebiańsko błogosławiona. W końcu władca namaszczony, władca z ramienia bóstw wszelakich, władca z władców… Co to nawet nie może sobie religii wybrać. Dziwne to, czyż nie? Kurcze, właśnie to sobie uświadomiłam, że Królowa nie może się na pogaństwo przepiętrolić. Hmmm… ta korona to cholerne zniewolenie.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.