Pan Tealight i Egzorcyzmy Wiedźmy Wrony…

„Bolesne miało być.

No i zgodne oczywiście z całym filmowym rytuałem, czyli wiecie: rzygi, latania i dziwne głosy. No i jeszcze te kiecki latające wbrew regułom fizyk wszelakich i może te dźwięki. No potrząsania, poszeptywania, trzaskania i jęczenia… ech! Chciała, żeby wszystko było jak należy. Problem był w tym, by wybrać, co z niej wypędzić. No nie żeby na zawsze, wiecie, była przyzwyczajona do swoich demonów, spiritów i wszelkich duchów, ale jednak chciała spróbować tej dziwnej rzeczy…

Egzorcyzmów.

Nie spraszali co do tego jakiegoś księdza, pastora, czy też szamana, bo jakoś nie było potrzeby. Wiedźma Wrona Pożarta nabyła książki odpowiednie, Młot na czarownice i Salem miała obczajone na pamkę, więc stwierdziła, że będzie grała w tym wszystkim dwie role. I egzorcyzmowanej i egzorcysty. Reszta zajęta była robieniem popcornu, ciastek maślanych, herbaty, napojó procentowanych wszelako, oraz też i galaretki, wiecie na wypadek łapania bytów, by im miękcej było, by się wiecie nie pobiły, nie pouszkadzały. Przygotowali najpierw łóżko w Białym Domostwie, ale w obliczu przewidywanego burdelu, który mógł się spojawić, a i niechęci do sprzątania przejawianej przez wszystkich mieszkańców raczej, no zwyczajnie, jakoś tak przenieśli się do lasu, bo wiecie, z Wiedźmy i tak ekologia wylezie, więc i po co to sprzątać. Lepiej zwyczajnie, niech się rozłoży… Jak już wylezie, może i komuś tam zasmakuje, może i komuś się spodoba, wiecie, różne są gusta i guściki…

No to byli gotowi, ale ona wciąż nie mogła się zdecydować. Niby kilka duchów zgłosilo się na ochotnika, ale jakoś się nie czuła dobrze wybierając jednego z nich. Tylko jednego, albo aż jednego. A co jeśli wybierze źle i nawet przez tą chwilę, kiedy nie będą płączeni, to wiecie, jakoś tak nie będzie już sobą?

Dlatego, którego wybrać?

I czy w ogóle warto?

Siedziała tak na łóżku w środku lasu, a mrok powoli zapadał. Większość uczestników dziwnego spotkania już sie zmyła spędzona nocnym chłodem, głodna, wszelako pogyziona przez rónego rozmiaru kwiopijców… no wiecie, każdy jednak najpierw dba o siebie, nie oszukujmy się!!! A ona siedziała i myślała. I siedziałaby tak długo, gdyby nie jej własny, nie GMOowany Chowaniec, który miał dość bycia samemu w Chatce i najzwyczajniej w świecie zawlekł ją do domu, w której właśnie przemówił Wishing Well. I niestety trzeba było go wymienić, a to oznaczało kolejne problemy… i lepiej przed problemami duchów i stateczności Wiedźmy Wrony nie naruszać.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Zdrajca” – … baja. Cudny. Choć odrobinę przewidywalny. Choć zakończenie trochę trzepie człeka po mordzie. Choć coś w środku odbiera wszelaką nadzieję. Choć…

No ale the show must go on!!!

Czyli Dresden pod ścianą chroni swego wroga. Chroni, bo w niego wierzy. A to oczywiście oznacza modzenie, kombinowanie, walkę ze skórozmiennym, problemy rodzinne i wciąż niesubordynowaną uczennicę. No i pomoc od gliniarzy, bo przecież. Ale za to będzie mógł pojeździć wypasioną limuzyną. Chociaż, on i tak woli inne pojazdy. No i oczywiście znowu skopią mu tyłek i nie tylko…

W tej historii ponownie chodzi o zaufanie, przyjaźń i magię. O poświęcenie dla tych, których się kocha i no ba, no pewno: o tajemnicę. Kolejną. Dziwną. Inną. Wszystko jest oczywiście kontynuacją poprzednich tomów, więc zaczynajcie od początku!!! By poznać dziwnego osobnika, z sercem na dłoni, pokręconym poczuciem humoru i pewnym skrytym pragnieniem, które sami musicie odkryć.

Jak zwykle świetna zabawa.

Recenzja: „Tylko milion”.

Po prostu…

W tym miejscu wolno.

Wiecie. Wyleźć z roboty, zabrać bułę i omastę i pobiec na plażę. Wiecie, zwyczajnie tak. Uwalić się w piach, i przemyśleć sprawę: jedzenie najpierw, czy kąpanie? Oj ta woda taka czyściutka i piękna. Fale niezbyt wielkie, można pływalnie poszaleć, jak nurkujesz cudny ten piasek widać, warkoczowaty takowy w splocie. Po prostu raj. Nie chce się wyłazić z wody, a w końcu, gdy już trochę rozum się okąpie i wiecie, zaskoczy, że niczego nie żarliście właściwie od rana, to wypełzacie na piasek i słabo wam strasznie, ale… nie jest źle. Doczołgacie się do buły z omastą, czy tam sałatki z okrasą i wiecie, łapiecie siły. A potem może jeszcze raz, choć im bliżej wieczora prawdziwego, tym zimniej. Naprawdę zimniej, ale dziś było takie słonko, więc… może zostać na zewnątrz, olać robotę domową i tą, którą z roboty przytargaliście i po prostu skoczyć jeszcze raz w fale. Takie dziwnie ciepłe nagle. W one piaski, w tą ruchliwość wszelaką…

Po prostu popłynąć, popracować ramionami, aż w końcu zaczyna boleć, aż w końcu siadacie na dnie i pozwalacie się falom obijać. Tylko uważajcie, bo przecież kamyczki są tutaj gdze niegdzie obecne. Zawsze uważajcie w wodzie!!! Bo ona jest zwodnicza i lubi i obić i wciągnąć. I po prostu zrobi z wami co chce, jeśli przestaniecie mieć baczenie na siebie i nią samą.

A raczej na nie. Na morze.

A potem… bo przecież jak już tu jesteście, to może na lody. Po raz pierwszy dostajecie dużą porcję softice’ów i kurcze popadacie w marazm. Nie dość, że waży to z kilogram – razem z posypką orzeszkową, to na dodatek jeszcze wielkie jak ludzka głowa. Ale bez włosków. I kurcze wiecie, że nie dacie rady, ale wydaliście 38 koron, więc dacie z siebie wszystko. Zresztą i tak trzeba dotrzeć do tego miejsca, skąd teraz zachody słonka widać najlepiej. I siadacie, kładziecie się, a potem latacie wzdłuż nabrzeża, by złapać te promienie, te kolory na falach, bo dzięki wodorostom wszystko nagle takie purpurowe. Piękne i niesamowite… i macie romantyczny wieczór.

Ech…

Wakacje wieczorne.

Pan Nemo i zaginiona dziennikarka.

Ludzie kryminały o Wyspie piszą i się nie ma co dziwić. Nie dość, że człek sam się rozgląda i sobie notuje to i inne, to jeszcze poczyta w gazetach o łodzi podwodnej rakietowca i nagle się okazuje, że gościa oskarżają o zamordowanie pasażera.

Potem nagle pasażer szwedzkiej narodowości okazuje się być pasażerką. Potem nagle znika, gdy łódź tonie. Właściciela łodzi ratują, a potem oskarżają o śmierć współpasażerki. Nie dość, że mityczny pasażer okazuje się być babą, to jeszcze na dodatek dziennikarką, której nieprzybycie do domu zgłosił kochanek. I nagle sprawa się mota, bo utonął w okolicy, laskę podobno wysadził gdzieś pod Kopenhagą… i jakoś wierzyć mi się nie chce, że nawet w takim miejscu, to jakoś tak nikogo jebany ubot nie zdziwił i laska z niego wyskakująca… a jeśli nikt jej nie zobaczył i jej wysiadania, to może jednak… no i teraz człowiekowi mózg buzuje.

Zabił ją?

A może ona wciąż w tym ubocie na dnie morza…

Niespodzianka!!!

Okazuje się, iż utonięcie nastąpiło na siedmiu metrach, więc będzie wyciąganie podwodnej. Oczywiście wiecie kto za to zapłaci: pan, pani i tak dalej… Serio, wkurzające to wszystko, że niektórzy to mają w dupie i środowisko i cały świat. Aaaa… miałam zacząć od tego, że wszystkiemu winni są ci tumanowaci, co to wysadzają rakiety co roku w Nexø, ale już mi się nie chce. Po ich podzieleniu się na dwie antagonistyczne grupy oczywiście wszystko się dzieje po duńsku. Wiecie, czyli się wali. Bo w Danii to czas trwania wszelkich pomysłów to jeden sezon i tyle. Jak przetrwasz dłużej, to się o tobie nie pisze, więc lepiej zniszczyć coś i zrobić coś nowego. Wtedy napiszą dwa razy… i reklama darmowa właściwie. O czymś w końcu pisać muszą.

Ciekawe czy ona żyje, czy nie? Czy jej ciało uwięzione zostało pod powierzchnią? Nurkowie podobno sprawdzili, ale…

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.