„Czasem tak się jej robiło i tyle.
Wiadomo, ludzie, nawet jeśli wiedźmy, to wciąż są to bardzo chorowite stworzenie. Tutaj je przewieje, tam bakcyle opadną, albo wirusy, tudzież zwyczajnie biologia przypierniczy i już… po człowieku. Kurcze, jacy ci ludzie krusi są, jacy dziwnie łatwi do uszkodzenia… Oj, oczywiście, że dziwne wahania pogodowe na pewno miały z tym coś do czynienia, ale żeby od razu tak puchnąć. I to tak wyraziście niejednorodnie i nierówno!!!?
No jak można?
Bezczelność!
A przecież Pani Wyspy się tak stara! Jak można tego nie docenić? Jak można tak puchnąć i nie wyrażać swojego zapotrzebowania na pogodową różnorodność? A może to jakaś apatia? Nie? To chociaż epidemia? Z jej strony, wiedźmiej, naprawdę Wyspa się tego nie spodziewała! Że nie zostanie doceniona za wszelką temperaturową różnorodność. Że najpierw słonko i upał, że taki ma rozstrzał Celsjuszowy, a potem mróz i śnieg. A może Wiedźma Wrona zwyczajnie się obraziła, bo nie do końca ją śnieg ten musnął? Ale przecież mogła się przejść dalej, no mogła!? Kurcze, a może nie mogła? Marnie wygląda i grzeje tak, że każdy grad przy niej zamienia się w parę…
Wyspa nie była pewna tego, dlaczego jej Pierwsza Z Wiedźm tak bardzo nie wyraziła zadowolenia szronem i przymrozkiem. A może jednak to transmutacja? Zaklęcie jakieś rzucone, może należy ją egzorcyzmowac, skąpać w miodzie, potem obtoczyć żądłami? Może jednak to pomoże? Ale co, jeśli to tylko klątwa? Może samo przejdzie? Gorzej, jeśli genetyczna wpadka i tak już jej zostanie? Głupio tak z taką nierówną, spuchniętą jedynie po lewej stronie wiedźmą się prowadzać. No przecież trzeba mieć jakieś normy. To w końcu w pewnym sensie, porąbana i mało atrakcyjna, ale jednak wysoce patriotyczna, nacjonalistyczna, tudzież zawodowo chorobliwa i frikowa, ale jednak dość wizualna… twarz Wyspy!
Rozterki wszelkie bujały się nad Wyspą, a Wiedźma Wrona Pożarta nawet o tym nie wiedziała, ino puchnęła, chomiczyła się i cierpiała…”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Zombie.pl” – … bo tak. Wyobraźcie sobie, że świetnie się bawicie, budzicie się rano, a tutaj zombie. Zwyczajność? Ale przecież to tylko w filmach, bajkach, spiskowych teoriach, czy jakoś tam…
Zombie nie ma, nieprawdaż?
Nasz bohater budzi się w świecie, w którym każdy chce go zjeść. Cóż, na dodatek w Polsce, co sprawia, że wszystko jest odrobinę bardziej skomplikowane. W głowie ma jedno: wrócić do domu, do żony i synka. Tylko jak? Jak poradzić sobie w świecie, w którym słowa: „you wanna piece of me” są prawdą? Zwykłą codziennością? Jak poradzić sobie w miejscu, w którym nic już nie jest ważne. Ni zawartość portfela, ni osiągnięcia…
Trzeba przyznać, że powieść zaskakuje.
Nie mamy tutaj naukowych dywagacji, nie ma dociekań kto lub co to sprawiło, poza kilkoma chwilami rozmyślań, nikt nie stara się ratować świata. Na dodatek nasz bohater, to straszna… dupa. No sorry no, może wiele osiągnął w biznesie, ale jako osoba, ech, szkoda gadać. Na dodatek postępowania, jego wybory są dość dziwaczne. Znienawidziłam go od początku, ale może o to chodziło? Kolejne spotkane postacie wprowadziły mi jeszcze większy zamęt i nagle mnie uderzyło: cholera, przecież to właśnie tak mogłoby wyglądać. Właśnie tak!!!
W Polsce…
Przerażająca lekko opowieść uderzająca w socjologiczność i ową dziwną nieporadność jednostki, ale też i ułańska fantazję Polaków. W ich religijność i wieczystą potrzebę zniewolenia. Kurcze… na pewno kontrowersyjna ze sporą ilością latających elementów nieumarłych. Dobrze napisana, ale szokująca! Raczej dla odważnych!!!
Jakby etnograficzne rozpoznanie Polaka pod wpływem nagłe zzombienia…
Śnieg…
Padał śnieg. Padał w Szczecinie i Niemczech, w Danii też, jakieś 15 centymetrów nawet. Zasypane żonkile, narcyzy i tulipany. A u mnie co? Nic… Nie no, żeby nie było, pod Klemensker był śnieg, ale w Melsted słonko i piękna, dramatycznie wyrysowana na błękicie kobaltowo-szklista chmura. Trawa zielona wzbijała się ppod sam nieba skłon, ale nic to, żadnych mrozów, żadnych śniegów, nic… nawet deszczyku obiecanego, kompletnie nic! Czyżbym nie zasłużyła na śnieg swoim zimie poddaństwem? No weźcie no!? Jak można mnie było ominąć?!!!
Nie ma śniegu i nie było. Może i aura lekko zimnawa, trzy stopnie powyżej zera raczej chyba zwyczajowo nie zdarzają się w końcu kwietnia, ale… to przecież natura. Wystarczyło spojrzeć na jabłonie nie chcące wypuścić kwiatków i od razu czuć, że coś z tą pogodą jest jednak nie w ten deseń. Że to jeszcze nie lato. Czereśnie tyż nic nie wypuszczają, magnolie wciąż zamknięte. Widzicie, one wiedziały i się nie otwierały! Albo, coś w ten deseń? No nie wiem, ale przyznaję, że zieleń mnie znowu zaskoczyła. Pojawiła się wszędzie. Może i te listki wciąż takie nieodprasowane, ale co tam. Przecież za kolejną chwilę będą znowu prościutkie, tudzież skaładane. Jak te kasztanowe. Pomyśleć, że takie wielkie liście mieszczą się w takich maleńkich pączkach? Śliskich i mocno kleistych? Albo te brzozowe? Widzieliście jakie są pomięte?
Kto je prasuje?
A kto krochmali?
Wiosna, jak nic! Zielonkawa radośnie i niewinnie, szalenie miejscami, a nawet i podejrzanie? Wyłażą liście i kwiaty, pączki przekwitają i zawiązują się owocki… Dlaczego to wszystko tak szybko się zmienia? Dlaczego? A co jeśli zmarzną? Co, jeśli wszystko już zakwitłe po prostu, zwyczajnie zniknie?
Szczególnie po tym przymrozku?
Wyspa…
Miejsce, w którym serio wszystko się może wydarzyć, gdzie wszystko jest możliwe, a i wszystko się może nie wydarzyć. Gdzie turkusowość fal i białe plaże biją się o laur najpiękniejszej z różowymi i skalistymi, z kobaltowymi, ciężkimi falami. Jakby już nie były pewne, że mogą być najpiękniejsze, że każda potwora znajdzie amatora… Jakby pragnęły dowodó? Korony i berła, tytułu…
Panowanie przejmują nad ciszą kosiarki.
Przycięte drzewa i kwiaty z zabawnymi minami w układzie gałęzi, spoglądają na ludzi męczących się spacerując za maszynami, lub starającymi się nie zasnąć, gdy jeżdżą na tych śmiesznych, małych traktorkach. Natura musi mieć wielki ubaw patrząc na ludzi. Naprawdę. Na te wyrywania chwastów spomiędzy płytek chodnikowych, układanie kamyczków, wysypywanie, albo usuwanie nadmiernych wysypów… Ech, wszystko to jest takie pogięte!!!
Właśnie spadł grad, teraz znowu słońce. Jak nic podniosą lament wielbiciele spiskowych teorii dotyczących zmian klimatycznych. A klimat na to co? A robi co chce. Pewno, że ludzie śmiecą, brudasy z nich straszne i produkują szit ogólny, ale jednak… czyż świat nie zmieniał się od zawsze, czy jednak Etna pierdząca nie smrodzi bardziej? A może to ino wina krowich wydzielin? Ech… kto to wie? Nikt. Serio, nikt nic nie wie. Poza Wyspą oczywiście, bo ona wie wszystko, ale nikt jej nie słucha. I czy to ma znaczenie kto co wie i co sobie myśli? Przecież znaczenie ma tylko to, co jest… a jest chłodno, zimno nawet, przymrozkowo miejscami.
Świat i ludzie, ludzie i świat… jakbyśmy byli czymś odrębnym? Z Wyspą sorry, ale tak się nie da. Po prostu. Albo jesteś nią, albo spier… znaczy wypad z baru! Ale w końcu klimat to cała ziemia, więc i tak nam się oberwie. A może świat potrzebuje właśnie takich zmian? Może zwyczajnie o to chodzi, by coś było pustynią, co było morzem, a pustynia wodnym rajem? A może…
Czasem serio jestem pewna tylko jednego: my ludzie wiemy tak bardzo mało.