„Właściwie, to Wiedźma Wrona Pożarta podejrzewała, że Wyspa ma gdzieś grawitację i w pełni swojej niesamowicie zadufanej kobiecości, zwyczajnie sobie lata, skacze z kwiatka i fali na kwiatek i falę, i ogólnie mówiąc, robi co się jej żywnie podoba.
Bo może.
No i oczywiście ma wiatraki.
A jeśli ma wiatraki, to wiadomo, że zalęgną się jej Kiszoty. Nosz kurcze! Przez tą całą ekologię i odnawialną energię, świat doprowadził do narodziny nowych gatunków… a może tylko odrodzenia sie tych zapomnianych? Już nie polujących na Wołki Mąkowe, a raczej tylko na skrzydła. Zazdrosnych, bo przecież sami nie potrafią latać, na dodatek mają małe, chuderlawe Koniczki, na których sie poruszają… i tyle. Sami się ino tocza, nóżki mają pałąkowate, niezdolne do biegania czy tańców. Rączki długie i chudziutkie i brody, wszyscy mają brody przykrywające ich prawie nagie, bezwłose ciała. Co z rozmnażaniem? A kto to wie… nikt nie będzie przecież prowadził badań!!! Może pączkują, może są z jaja… podobno rodzą się na koniach, ale czy konie to ich matki?
Brrr!!!
Obkrzykują jeden z drugim Dostojne Wiatrakowości, nazbyt dla nich wysokie, nazbyt wietrzne, niedostępne, jakby serio nie do końca zdawały sobie sprawę ze swojej pokurczliwości. Pieśni układają, wiersze, każdy tyż ma swoją Dulcyneę… jakąś Boginkę Niecielesną, która się im pod wpływem ziół wszelakich i wielce frywolnych ukazuje, ale poza tym ubaw roku tak na nich spoglądać. Choć i trochę niedobrze sie robi, szybko biegają pokurcze… oczywiście poza nim. Zawsze przecież jest jeden… ten nazywa się Kiszot Bezdon.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Trzy sypialnie, jeden trup” – … Roe. żadnych wampirów. Lekkie uzbrodniowienie i poszukiwanie mieszkania. Ech… na dodatek miłość, całkiem nagła i pastor. Kurcze, niektórzy to serio mają rozterki amoralne!!!
Kolejny tom serii o Aurorze już nie bibliotekarce. Nasza młoda bohaterka ma kupę kasy i własciwie nic do roboty. No bajka kurcze! I ona się nudzi, serio? Mamusia co prawda stara się wkręcić ją w nieruchomości, ale Roe się opiera i całkiem się jej nie dziwię. Co to za obrządek, coby w pokazywanym domu znajdywać trupa…
Jak zwykle śledztwo, które właściwie bez zadnych poszlak doprowadza do schwytania mordercy i tyle. Nic nowego, nic ciekawego, nic, kompletnie nic. I pomyśleć, że i z tego Harris zrobiła serię… Kurcze! Może jak zrobią serial, to da się to jakoś spożyć? Ktoś chętny? Jakieś stacje? W końcu brak opisów i głębszych myśli ułatwia pracę reżyserom i scenografom! Pole do popisu, jak nic!!!
PS. Można czytać od którego miejsca się chce. Nic tu nie ma znaczenia.
Tegoroczny Store Bedadag się skończył, ale… dorwałam zapiski dotyczące obchodzenia owego Dnia Modlitwy datowane kilka dobrych wieków wstecz… Między innymi nakazywało się wtedy (a wszystko przez Christiana V – 1686) modlitwę, zakazywało pracy i podróży wszelakiej, ale i zabawy!!! Nakazywało zamknięcie karczm i piwnic… Hmmm, ogólnie mówiąc umartwiać się i na klęczkach święty dzień odpukiwać! A co dziś… Cóż, dzisiejsze czasy dzięki temu, że to był piątek, charakteryzują się bułą – nadal z kardamonem, albo, dla tych bardziej pogańskich lodami z kardamonem, spacerami, rżnięciem trawników po raz pierwszy w sezonie i… lenistwem. Psa wyprowadzić, sprzątnąć doookoła siebie, no wiecie… zwykły, wolny dzień. Nawet nie wiem co się dzieje w kościele. Nie mogę tam wejść, bo zaczynam dymić…
Serio!!!
… więc dlaczego wciąż to świętujemy? Tradycja, czy jednak pragnienie zerwania się z roboty? Bo, nie oszukujmy się, tutaj religijność to spacer po lesie, a taki las nie wymaga przestrzegania dziwnych zasad. Nie śmiecić i nie niszczyć, to wszystko, poza tym: oddychać, bawić się, wąchać i podziwiać. Słuchać ptaków, wytrzeszczać gały na te ich kolory i wiecie, być… Ale dlaczego wciąż te święta? Nie żeby było to coś złego, każdy musi co jakiś czaas odpocząć od roboty, zająć się domem, tudzież obeżreć lodami i cieszyć się tym, że rano nie trzeba wstawać, a jednak wciąż świętujemy rzeczy, sprawy i wydarzenia, które serio mało kogo obchodzą.
Mniejsza.
Był długi weekend i to jest najważniejsze! A w maju kolejne przed nami! Nie pytajcie o co chodzi, na szczęście w kalendarzu wsio wypisane. I tak każdemu zależy na wakacjowaniu się. Większość z Tubylców Wyspy wyjeżdża na jakieś wakacje zagraniczne, czego nie rozumiem, ale niech im będzie. Mnie zatyka za każdym razem, jak złażę z Gudhjem do Melsted. Wystarczy mi. Kocham ten Mniejszy Kraniec Świata, nawet jeżeli trza się bić o butelki w Kvickly. No wiecie, nietrujące takie…
Mniejsza… kolejny długi weekend już wkrótce!
Pogoda na dziś… specyficzna.
Niby ciepło i lekko wieje, a jednak… kurcze te chmurki! Zielone rażąco pola walą po gałach opierając się ciemnej, ciężkawej chmurze. Ech, a te obłoki, wiadomo, że one raczej deszczowe, miejscami dziwnie kobaltowe, ale jednak te kształty. Tu ludzik Michelin, tam znowu łabędź z lekko rozwianymi skrzydełkami i chorobliwie wrednym pyskiem… dziobem się znaczy, tam goła baba, a tam falliczny obrzęd pogański z wszystkimi najważniejszymi gusłami i bóstwami. Oj, nie ma co, dziś niebo ma w sobie wszystko. I nic to, że nagle zaczyna lać. I z błękitnego nieba i z tego lekko chmurzastego. Uciekać, czy jednak przeczekac, w końcu plaża tak korci…
Zwykły spacer.
Twardy piasek, sypki wyłącznie miejscami, sprawia że idzie się całkiem małoboleśnie dla dupki i ud. Idzie się i idzie i wcale nie ma znaczenia, czy człowiek gdzieś dojdzie, czy ino będzie zbierał te maleńkie, falowane muszelki? A może zaskoczą go zwłoki ogromnego łabędzia z wyżartym jeno jednym miejscem, jakby ktoś go dorwał i wyssał mu ino watrobę, albo te no… płucak! Może w okolicy działa jakiś Pożeracz Łabędzi? A może ino łabędzić? Nad głową rozlega się wrzask dwóch Łabędzich Strażników patrolujących nieboskłon. Szukają kogoś? A może już znaleźli i wyrównali rachunki? Ale ja mam czyste sumienie, raczej uciekałam przed tymi gadzinami niż je konsumowałam, więc idę dalej. Bo i co robić, gdy chmury jeszcze daleko, a malownicze taki, po prawej turkusowo-błękitno-kobaltowe morze, po lewej niewielkie, piaszczyste wydmy z pojedynczymi drzewkami owocowymi, za nimi chatki letniskowe, cudowne, drewniane, malownicze, malowane w radosne farby, jakże zachęcające by ino się uwalić na takim tarasiku, przykryć kocem i zwyczajnie pójść w kimę. I nie wracać…
Tak bardzo korci mnie i woda i piasek.
Możnaby popływać nie zważając na zimno, wiatery i chmury zbliżające się coraz bardziej. Wielkie, ciężkie, brzemienne wodą, która może mnie nie rozpuści, ale kurde, no jak mogę ryzykować? Przecież to świąteczny weekend. Głupio byłoby złapać teraz jakąś anginę czy coś? A nie, ją już mam, więc może jednak się skusić, ale co z zezwłokiem łabędzia? Jeśli nagle te kołujące olbrzymy stwierdzą, że to moja wina… Ooooo… uratowana przez nadciągające chmury, uciekam.
Bo przecież deszcz deszczem, ale kto tam wie co z tego nieba dziś spadnie? Może jakaś kara za niekościelność? Brrrrrr!!!