„Za każdym razem byli tego świadkami i naprawdę nie rozumieli. Pan Tealight nawet robił pomiary, wiecie, czy słona, czy słodka, a jeśli słona, to jakie zasolenie, no i czy to co w niej mieszka, to mieszka tam naprawdę, czy ino ściemnia? I ten Kraken i Pięć Krwiożerczych Ośmiorniczek, no i czy pływają po niej Krowe Tratwy Ratownicze? I czy czerwone rybki sa trujące, a zielone powodują wyłącznie sraczkę, te w ciapki wymioty, a tamte z dziwnym paskiem potrafią zjadać własne oczy?
Czy ci, co wstaną w nocy na siku zatoną, czy jednak… zmieniają się w Tymczasowego Jezuska i stąpają suchą łapą? A może… może wszystko zanikało w momencie przebudzenia, albo wiecie, tylko się im tak wydawało? Może chodziło o głębokość snu Wiedźmy Wrony, która powiązana była z głębokością owej wodnistości i czy naprawdę to, co spadało noca z łóżka od razu tonęło? A może jednak można było to uratować? Tylko jak… jeśli się śpi, no i co z moczem? Znaczy wodną tonią, która chlupocze i wpływa na pracę pęcherza? No co? Czy zwiększa, czy jednak swoją niejednostajnością go usypia, a ze snami? Czy stają się bardziej wilgotne?
A może jednak chodzi o potwory?
Że wiecie, no one też chciały mieć trochę tego świata dla siebie, a że tylko nocą się im udawało dobrać do niego, ukradkiem lekko, więc dlaczego nie? Przecież nie ma w tym nic dziwnego, że morskość taka, nie do końca słona, bałwanowata i wyspiarska, tworzyła się wokół śpiącej…
A tak… dookoła posłania Wiedźmy Wrony Pożartej co noc tworzyła się Wodna Oaza Specyficzności. Gotowa was zatopić, ale i tylko zjeść.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Niezwyciężony” – … Kenyon. Autorka fatum. Niby tylu ją lubi, w USA kochają, a jednak sprzedaż kuleje. Kolejne wydawnictwo z ledwością wydało drugi tom… i raczej więcej nie będzie. WKURZA MNIE TO!!!
Wkurza mnie to, bo książka serio fajna. Dowcipna, giętka i prężna, a przede wszystkim chociaż bohaetr jest czternastoletni, całkiem dobra nie tylko dla nastolatków. Mamy tutaj Mrocznych Łowców, mamy i… w pewnym sensie Łowcowe Mapeciątka! LOL Są demony, zombie, więcej demonów i garść pradawnych stworzeń, a poza tym Nowy Orlean. Doskonała mieszanka przygody, intrygi w humorzastym sosiku. Szkoła i zwyczajowe, codzienne utarczki, ale przede wszystkim oni… niesamowicie skleceni bohaterowie Kenyon. Niepowtarzalni, każdy z nich wnosi do fabuły coś intrygującego. Naprawdę. Wszystko nie trzymałoby się kupy, gdyby nie oni, na przykład taki…
A nie, nie powiem Wam, powiem tylko, że WARTO. Nawet jeśli młodociane opowieści nie są dla was. Tym bardziej, że w gej historii przez cały czas wydaje się wam, że wiecie, co jest za zakrętem, a jednak… autorka zaskakuje. I jest tam Simi… ekhm, a no, nie miałam mówić o bohaterach. Kurcze, ale strasznie mnie korci!!!
Może rzeczywiście ludzie wolą kraść książki z chomików i innych miejsc. Tylko jak wtedy będziemy je wydawać? No i dlaczego autorka, której tak wielu podobno pragnie, całkowicie się nie sprzedaje? Może ktoś wie?
Nowe jedzonko!!! Dziwny zestaw, sama przyznaję, ale jakoś tak wiecie, baby to mają raz to, potem tamto i w ogóle. Kobieta nie tylko jest zmienną, ale przede wszystkim różnorodnie czytającą!
I pada…
Zwykle nocą, ale jednak w końcu pada. Od razu dół lesistości, a i inneych, bardziej odkrytych miejsc Wyspy się… ekhm, zazieleniło. Brzmi to trochę jak durna kreskówka z Simpsonów – ta o seksie, znaczy króliczkach. Wiecie, wstydliwe to lekko. Tak ta zieleń się spojawia, powoli pożera stare, zeszłoroczne liście. W tej wiosennej walce, w której może się krew nie leje, ale wiecie, krzyki słychać… cudownie spojawiają się na nowo lesne ścieżki. Jakby wszystko było w końcu na swoim miejscu. Bo może i te ścieżki były na wakacjach, może i za granicą…
Pąki też są, co garść drzew stoi jakaś kwitnąca dama w przyszłości owocowa… niczym biała zjawa, niewiasta w bieli, dziewica przed nocą poślubną i zaślubinami też… tudzież pranie w jakimś tam wypasionym odplamiaczu, co zeżarł wszystkie kolory. I tak stoi niczym ten obłoczek pomiędzy różnokształtnymi gałązkami, tymi nie do końca ukształtowanyi pączkami, albo maciupeńkimi, zielonymi listeczkami… Kurde, jakie one są słodziutkie, takie wilgotne się zdają i śliskie i z puszkiem na brzegach, no jakby wiecie sie dopiero narodziły i jeszcze nie zdecydowały, czy zostać, czy wrócić do drzewnego łona? Niezdecydowane, szczególnie w tym wietrze…
A tak, wieje, duje i ogólnie mówiąc tarmosi.
Wychodzi człek w naturę, a tu igły stare z góry desant przeprowadzają. Wbijają się w policzki, zatrzymują się we włosach, dobrze wiedzą, że kurde nikt ich sta nie wyciągnie przed prysznicem. Bo przecież spacery trwają i trwają i trwają! Najbardziej przerażające są jednak liście, serio! Biegną za człowiekiem wydając tak dziwne, człowiecze dźwięki, że już, już jesteś pewien, że zaraz i już jakiś morderca zetnie ci łeb, by krwią wypisać na brzozowej skórze: Kocham Matkę… a to tylko liść. Zwinięty, dziwnie opierający się temu, co zwiemy przemijaniem. Jak moja nauczycielka od rosyjskiego – a tak, uczył się człowiek tego przez tyle lat… bynajmniej kobieta wyglądała jak mumia za życia. Zbyt wiele opalania, suchość wszelaka i papieroski. No konserwa na amen. Pewno wciąż żyje i nikogo nie ljubljuje… Miała kobieta swoje szaleństwa…
Jak się okazało… i to całkiem organoleptycznie, no cóż, należy uważać po czym się w lesie pokrytym starymi liśćmi chodzi… bo można wpaść. I to całkiem mocno. Widzicie, u nas na Wyspie jest woda i to w różnych, czasem zaskakujących miejscach. Miejscach, w które ciecze sobie spływają, muliste mocno i raczej smrodliwe, a przykryte całkiem niewinnie wyglądającą warstwą liście i trawki!!!
A może to była zasadzka? W końcu, co ja tam wiem o Wyspie? Chyba trzeba spędzić tutaj co najmniej trzynaście żyć, by jakoś w ogóle to ogarnąć.
Naprawdę.
W końcu z czegoś robią te hamburgery, co nie? Może w te pułapki się coś, lub ktoś łapie, a potem jakoś sobie wszyscy radzimy? Bo przecież odcięcie od świata ogranicza nam nie tylko bufet, ale i zapasy, no i ten dostęp do smakołyków światowych. Nic ino banany i lekko zeschnięte winogronka. Wiecie… morze dookoła. Owoce powinniśmy chyba jednak znajdować gdzieś indziej.
Ech… jak na razie ptasie trele są, kwiaty i wszelkie wiosenności, łącznie z aromatami odchodowymi też. Prom znowu jest on, więc przybywajcie ludzie na Wyspę. Może i większość sklepów otworzy się dopiero na majówkę, ale co tam. Na co Wam sklepy! przyroda wystarczy!!! Aczkolwiek… powinnam o tym wspomnieć chyba, tak dla uczciwości, że kleszcze już się obudziły. Jakoś tak wredole nawet do mnie się dostały, a raczej starają się mnie unikać. Takam dla nich zwykle toksyczna. Pewno to wiedźmowość, a może mój okresowo cięty język?
W piątek mamy święto, więc wiecie, módlcie się!!! I radujcie też. LOL