„Ale przecież…
… z jednej strony to zwyczajne, normalne i całkiem naturalne, że świat się kołem kręci i to co wzrosło obraca się w popiół karmiący to, co wzrosnąć ma, ale jednak trochę to obrzydliwe. No sami pomyślcie, że jest w was coś z kogoś, kogo nigdy byście nie chcieli w sobie mieć, a nawet i blisko!!! Że praprzodek o smrodliwych stopach jest teraz częścią waszej ręki, czy nogi?! Nie, nie odcinajcie jej, no szkoda, zresztą ona i tak jest już wasza, nic tego nie zmieni, ale jednak… No dobra, może jednak nie myślcie. Może nadmierne myślenie nie jest dobre?
Z drugiej strony, a nawet i trzeciej, gdyby tak pójść dalej, to wywodzimy się wszyscy z jednego, więc winniśmy być rodziną, a jednak wkurzający sąsiad z naprzeciwka wzbudza w nas wyłącznie złe uczucia i bardzo mordercze zapędy, czyż nie? Znowu załącza łomot muzyczny i serio, ale to serio serio chce się wam go ogolić i rzucić na pożarcie lwom, bestiom i jeszcze małym, bardzo zgryźliwym mrówkom. Gdzie w nas rodzicielskość, dziecięca, wzniosła, uroczysta pobożność wobec tych większych, wyższych, mocniejszych. Oj oczywiście, że nietrudno być wiekszym, gdy mówi się o bardzo niskiej Wiedźmie Wronie Pożartej, ale jednak…
Gdzie ona?
Znaczy, jeśli chodzi o Wiedźmę, to właśnie siedzi w Chatce i myśli o tym, które obecnie ścieżki staranować swoją słodką obecnością. Co do całej reszty, znaczy Wyspy, to kąpie się w słoneczności i obrasta kwiatami, a na dodatek jeszcze ten błękit nieba. Strach zostać w domu, jakby wszystko miało się zaraz zakończyć… No i szczątki. Trzeba przyznać, że co do niech, to sa to formy poludzkie, z którymi serio można porozmawiać, nawet jeśli oglądało się po raz pierwszy „Manitou” z 1975 roku i dziwnie teraz się przygląda pryszczowi, który spojawił się na lewej powiece… Wiecie, każdy ma swoje demony. Ale na tego wystarczy ibuprom i spacer… Od razu ucieknie, jak tylko zrozumie jak bardzo można pierdzieć w lesistej samotności.
Ciekawe komu się dostaną jej szczątki pomylone…”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Obietnica krwi” – … zaskoczenie. Bo wiecie, stare wyjadaki to raczej ostatnio z taką niepewnością do nowości podchodzą. Wszystko tak jakoś na jedno kopyto, wszystko tak jakoś nie tak. A to tego za wiele, a tego za mało, a potem… Takie zaskoczenia to ja kocham!!! Pełne i uwznioślające.
Historia prosta.
Jest tyran, którego trzeba obalić, jest świat, który potrzebuje wyzwolenia, oraz są prochowi magowie i obdarzeni… Czyli wiecie, niby nic wielkiego, nic nowego, a jednak. Przede wszystkim sa tutaj niedomówienia, intrygujące postacie, oraz świat, który pod tajemnicami kryje kolejne tajemnice, a co więcej… Jest świat troszkę inny, ale pasujący, który na dodatek obserwujemy w tym dziwnym momencie przemian. Momencie często pomijanym, często zaledwie wspominanym. Istotnym, ale jednak dziwnie niewygodnym. Ale nie to jest najważniejsze, bo chyba najważniejsze są owe prawdziwości. Zmęczenie, ból, cierpienie, spryt i przyznanie się do porażki…
Pierwszy tom trylogii, już zamówiłam kolejne tomy. Nie mogę się doczekać dalszego ciągu, choć wciąż mnie zaskakuje, że nadal nie mam ulubionej postaci. Wiecie, w trylogiach zwykle wybiera się sobie pewną postać, któraś z nich jest naj, ale nie tutaj. Kurcze! Tutaj wszystkie są zajebiste!!! Każdy ma w sobie coś, zacięcie, humor, niesubordynację, tajemnice, trupy w szafie i niepewność.
Niczego nie można być pewnym… wiecie, jak to w fantasy!
Już ją widać.
Co prawda wciąż miejscami i czasem miesza się z polskimi robotnikami spragnionymi pomidorka ze śmietanką i cebulką, ale… już są. Dziwnie zaniepokojeni zamkniętymi sklepami, zaskoczeni pustką, ale i zauroczeni nagle na nowo odkrywaną ciszą, spokojnością, dzikością i wszelką kwietnością. W większości to oczywiście Duńczycy, choć zdarzają się zaskakujące, egzotyczne kulturowości. Wszystko wybuchnie już za kilka tygodni, więc ten wiosenny czas naprawdę można polecić tym, którzy nie przepadają za tłokiem, hałasem, którzy kochają ciszę, spokój i naturę, ale też znoszą z łatwością zapach gnojówki. No sorry…
Badania donoszą, że Turyścizna z Polski, to zaledwie 1 % wszystkich przyjeżdżających. Oczywiście w większości to Duńczycy, potem Niemcy… Trochę to zaskakujące spoglądają, a raczej podsłuchując rozmowy, ale może rzeczywiście na plażach tak wiele Niemców, że człek nie zauważa jak wiele w rzeczywistości tych osobników przybywa na Wyspę? Mimo niewielkiej powierzchni jakoś sie udaje nam wszystkich tutaj upchnąć tak, by nikt nikomu na głowę nie wchodził!!!
Wybaczcie, ale wracam do lasu, bo jakoś tam, w tej kompletnej ciszy leśnej, czyli wypełnionej śpiewem ptaków, stukotem dzięcioła, przemykającym sarnowatym stworzeniem, tudzież nagle umykająca spod stóp jaszczurką, która wygrzewała się na skale przy rzeczce… jakoś mi lepiej. Z dala od świata, a jednak w jego sercu. Jakby drzewa naprawdę potrafiły wyleczyć, pomóc i uspokoić. Tylko, do którego? No bo tak naprawdę tyle miejsc do wyboru! Tyle skał do obejrzenia, tyle drzew do obmacania, a z ową dolną warstwą zawilców i świeżej zieleni wszystko wygląda tak bardzo niewinnie i spokojnie. Baśniowo, ale bez Złej Królowej i Rumpelstika!
Zielono…
Mchy się prężą, trawki podnoszą, wszędzie narcyzy i żonkile, tulipany powoli… a tak, nawet w lesie można spotkać zagubionego gościa z czerwonym kielichem. Głównie jednak białe i lekko różowawe zawilce – w kilku miejscach nawet żółte – no i kokorycz. Gdy się dobrze przypatrzycie znajdziecie i złocienie i kępki fiołków. Te leśne zdają się mieć ogromne główki. Jakby życie pośród drzew serio dodawało im sterydów. Wszystko się nagrzewa, mimo wzrostu wietrzności i czasem prysznica deszczowego. Wszystko wzrasta i buzuje… wszystko też mocno bzyczy.
Zieleń powraca.
Najpierw rozkłada oczywiście swój gruby dywan. Tutaj przeciska się przez niego stara gałązka, tam znowu kilka zeszłorocznych trawek, a w kącie nawet jakieś sikorki… A tak, upodobały sobie dwumetrowe krzaki i choć trudno je złapać obiektywem, to warto posiedzieć na trawie i poczekać i posłuchac, i popatrzeć. Żółte brzuski cudnie komponują sie z błękitem nieba i wspaniałą, młoda zielonością listków. Ależ te sikorki niecierpliwe, zwinne bo zwinne, ale kurde, nie mogą usiedzieć w miejscu trochę dłużej? Nosz przecież nie nadążę… celuję i…
Mam jedną!
Piękna, tłuściutka całkiem, lekko obramowana listkami. Ech… wygląda jak jakiś klejnocik zagubiony w plątaninie gałęzi. Po chwili czuję jakiś wzrok na swoich plecach, odwracam się powoli gotowa na morderczy turkot piły spalinowej, tudzież maczetę zakrwawioną, czy też zwykłą linkę, a tam sarna. Ech, ta wyobraźnia. Nie żebyśmy nie mieli problemów na Wyspie z wszelkimi napadami, czy innymi sprawami, ale jednak główka pracuje. Jakże to smutne, że bardziej spodziewam się złoczyńcy, niż cudownego zwierzęcia? Czyżby moja dzicz przestała być ino dziczą…