Pan Tealight i Wielce Gruba Wiedźma…

„No nic innego nikomu nie przyszłoby do głowy patrząc na nią. Ale żeby nie było, była na diecie. Diecie obejmującej ucieczki przed bułeczkami i chlebkiem z masłękiem, grzaneczkami z pomidorkiem i serkiem… oj tak, grzaneczki!!! Biegi z przeszkodami, gdy chodzi o fasolkę i wpieprzaną codziennie miskę zielepuchy i nadmiernie pociągi… w kierunku wszystkiego, co ma w sobie wiele E i jest ogólnie zakazane. Z posypką najlepiej i polewką. I jeszcze z golonką. Serio, nie miało znaczenia, że nie trawiła mięsa od ćwierćwiecza… chciała kotletów, pieczonych kurek z pyrami kąpiących się w klarowanym maśle i jeszcze może majonezu? Oj tak, dużo majonezu!!! Ale poza tym, było nieźle. Znaczy ogólnie wiadomo, Wiedźma Wrona Pożarta była na wieczystej diecie ku szkieletowości, która często spadała z piedestału, a na widok pączka dostawała kociokwiku, na szczęście… na szczęście na Wyspie pączków nie było, więc… na diecie, która trwała, miała swoje doły i wzgórki i pizzę dwa razy w zaprzeszłym roku, ale… No ale wciąż była gruba. Taka obfita, tłuściutka i wszelako się trząsąca. Takie połączonie starego, zimnego kisiela, wiecie z korzuszkiem z galaretką z nadmierna ilością wody i do tego zwykła słonina. Taaaa… kiełbaski z ogniska. Parówka zwykła z chrzanem. Albo te no, zapiekane, albo tosty… No właśnie tak było, a sezon ludzkokąpielowy już za pasem! Należy ponownie, jak co roku zmieścić się w jeden, jedyny dostępny strój kąpielowy!!!

Ekhm… Oto i może dla innych nadszedł czas Wielkich Postów, ale dla niej i dookolnie jej orbitującego świata, była to codzienność.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

IMG_6940 (2)

Z cyklu przeczytane: „Jestem Grimalkin” – … chyba moja… Chyba moja ulubiona część tej serii. Jakoś tak, może wspólnota jajników, a może kurcze coś innego, ale tak… ulubiona. I pomyśleć, że to facet jest autorem tej serii.

Tak, Delaney podbił serca wielu i planowana premiera jego nowej książki „Arena 13”, już rozgrzewa serca zakochanych w jego sposobie narracji. W tej czystości opowieści, która zdaje sie młodszemu czytelnikowi kitu nie wciskać. Która, mimo iż skierowana do młodych nastolatków nie robi z nich idiotów, traktuje ich jak kogoś ważnego, istotnego i pewnego swoich umiejętności, ale też… gotowego na nauki. Na mądrość dorosłych, starszych, którzy jednak w młodości byli zwyczajnie tacy sami. tacy jak oni teraz. A jednak…

Ta część to opowieść o kobiecie! W jaki sposób facetowi udaje się aż tak dobrze opisać kobiecość? Waleczną, pełną sprzeczności, ale też świadomą swojej mocy i powinności. Jedyną, która może… wygrać?

IMG_6702

Czasem się zastanawiam jak to jest z miłością na Wyspie. Bo, że Wyspę należy kochać na zabój, na zawsze i do ostatniego kawałka sernika dla niej, to wiem, ale co z ludźmi? Bo wiecie, jeśli chodzi o zwierzątka, to lisy się ostatnio opindalają. No strasznie się opindalają, znaczy wiecie, w miłości. Co jak co, ale lisowa populacja nam kuleje. Foczki są, w nadmiarze, króliki też, mnożą się chyba przez pączkowanie, bo wciąż ich wszędzie przybywa… i nie mówię tylko o tym, że w sklepach już czekoladowe uszaczki, wszelkie marcepanowe jajeczka i takie tam… Nawet jak człowiek w religijności chrześcijańskiej mało obyty, to jednak nie ucieknie przecież od świętowania. Żeby nie było, ja czekoladę w każdym kształcie, mi za jedno, ale wolę Mikołaje!!!

Nie wiem jak u królików, ale zające chyba są okay. Znaczy w ilości, znaczy w miłości i w ogóle, chociać dawno nie widziałam tego, co uskutecznia dżogingi pod moim oknem, na drodze dojazdowej, na asfalcie, gardząc trawą, a nawet chodniczkiem. Może kurna ma takie ogumienie, albo wiecie, paputki zakłada asfaltowe… żesz, kiedyś to zając bosy biegał, ale w dzisiejszych czasach owej dziwnej filozofii i cywilizacji, to pierun je wie. Pewno kurna ma adidaski. Możeliwe, że jego bose skoki obrażały czyjes uczucia religijne, jak biedne świnki w lesie… ech…

A miłość, no wiecie, pewno w powietrzu. Mokro w końcu dzisiaj, nader mokry, ciapajowyty nibyśnieg z niebios spada… wiatr duje i szarpie wszystkim tym, czym da się potrząsnąć, podzwonić, potelepać. W powietrzu dziwnie potępieńcze wrzaski tych, co po weekendzie nie mogą dopiąć portek i tych, co to sobie buty obtarli na spacerach, znaczy buty nie, wróć… nogi se obtarli, ale nowe buty muszą znowu na spuchnięte gicze o poranku nałożyć. Bo moda najważniejsza. Tym bardziej, że ta moda to obecnie podobno pokręcona jak bicz po praniu w nazbyt wysokiej temperaturze. Widzicie, podobno co sie człowiekowi podoba, to nie jest moda, ino używanie, a to, co się nie podoba, znaczy na pewno jest sztuką, a ci, którym się nie podoba za głupi są na sztuki użytkowanie…

Miłość… ciekawe, czy świat nas kocha takich porąbanych? Może jednak nie? A może ma w sobie specjalne miesjce dla nas? Cóż, raczej chyba nie powinno się o to pytać w poniedziałek, czyż nie? Nie jest to dobry czas na wszelakie rozważania. Nawet te sercowe. A już na pewno nie po walentynkach, gdy jedni obżarci czekoladą, a drudzy zjeżeni, bo nikt ich nie kocha…

IMG_0151

Ludzie się kochają… chyba?

W sklepie znikają bardzo szybko bukietowe cuda wianki. Róże, mieszanki, goździki, czasem nawet frezje, maleńkie, jeszcze nierozwinięte tulipanki, nawet te żółciutkie, chociaż trzymane bez wody, dziwnie otępiałe żonkile. Do tego oczywiście musi być wino, bo przecież na Wyspie wino to się leje strumieniami. Tak to jest, jak nie ma się zerowości na dmuchanie w baloniki. Można sobie wypić i potem jedzie jeden z drugim, jakby śledził węża. I to całkiem jadowitego!!! Ale co się dzieje za zamkniętymi drzwiami? Nie wiem? Ten wiedźmi antropolog kulturowy, niespecjalnie lubi zaglądać ludziom do łóżek, więc sorry miśki… ale za to pary na spacerach, tulące się, idące za rączkę, w wieku całkiem przeróżnym, obecne!!! I strasznie jest to piękne, takie wiecie, uśmiechanie się do siebie wzajemnie, takie podpatrywanie innych, którzy robią dokładnie to, co ty. Męczą się wspinając się na skały, a potem sapiąc łapią tę drugą osobę, coby ich wiecie, lekko popchnęła, podciagnęła i już… szczyt.

To może ludzie się kochają na Wyspie?

W końcu śluby mamy, rozwody też, ale to szczegół, najczęściej wciąż te polskie związki, znaczy wiecie… no na kocią łapę. Każdy ma tam jakąś kærste. Tudzież jakiegoś. Je z nią, spaceruje, czasem pewno i robi te inne rzeczy… ale, tak naprawdę, jaka to jest miłość? Ta zwyczajna, nastoletnia, choć już od dawna jest się nazbyt dorosłym… czy może całkiem inna, wynikająca z ogromnych opłat za energię? Z podatków przytłaczających tych samotnych? Czy Tubylcy są bardziej kochliwi, czy jednak skąpi? A może zwyczajnie… ten sposób miłości zdaje się im być bardziej opłacalnym?

No tak jak to jest z miłością?

Na pewno każdy na Wyspie kocha swoje hobby. Serio, bez hobby tutaj nie istniejesz i najlepiej, jeżeli masz wiele owych hobby, no i oczywiście wciąż je zmieniasz i na dodatek któreś z nich to sport. bieganie najlepiej, albo wiecie… rower! Oj tak! Może rzeczywiście tubylcom niepotrzebna miłość cielesna, jeśli mają sporty?

IMG_8975

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.