„Zrobić: uszyć, wyhaftować, wypleść, wymotać, strikować, szydełkować, drutować, zdobić, farbować i jeszcze nizać… oj tak, nanizanie jest bardzo ważne w tym zawodzie. Chłoporobami ich zwą. Zwykłe ludzie, a jednak jakże potrzebne, a może nie ludzie, może… co innego? Bo jak oni mogą tak zwyczajnie, nawet bez burz, bez doktoratów, gorzej, bez wszelkich pism naukowych, profesur i innych tam… robić chłopów. I to tylko w tą jedną noc, Wigilię Bezgłowego Walentego. Dla tych, którzy rzucili zaklecie, zebrali pieć róż o płatkach już lekko przewiędłych w imię wieczności, pięć płatków świeżych przebiśniegów dla niewinności frywolnej, cztery jabłczane nasionka, dla seksów, piętnaście flaszek okowity… i z wszystkiego uwarzyli napój, traktowany cukrem, który wlewszy do butelczyn wystawili w lekko mroźną noc… ci w zamian otrzymali o poranku walentynkowym jego – Chłopa Walentynkowego.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Upadek” – … wampiryczni. Niby już tyle tych opowieści było o wampirach! Z tej i tamtej strony, strasznych i łyskających światłem. Wiejskich i miejskich i pierun wie jakich jeszcze… a jednak oto drugi tom trylogii nader… reżyserskiej! Specyficznej. Lekko robalowej.
Oto świat został zaatakowany przez Mistrza i jego… członków. Pradawna moc, której początku wciąż do końca nie rozumiemy targa metropolią. Czy ktoś uwierzy biednym meczennikom? Naukowcom i staruszkowi? Oj, pewno nikt, wiec… przygotujcie sie na mocny opór wszechświata i polityczne gry, gdy w tym samym czasie Mistrz przeprowadza swój plan. W końcu kto by tam słuchał starca?
Tego, który to wszystko przewidział…
Drugi tom to taki… przerywnik, ot kilka obrazów. Kilka zerknieć w pamietniki głównej grupy, kilka obrazków z codzienności tych, co nie wierzą i oczywiście sam Mistrz, który gardzi tymi, którymi sie żywi. Do tego pewne pradawne moce, bo jaki bez nich byłby świat i właściwie to wszystko. Matka kochająca i teskniąca za synem, a jednak przede wszystkim tylko… pragnąca krwi. Ojciec i jego kochanka, szczurołap i starzec… W jak łatwy sposób można zniszczyć świat dzieki poprawności wszelkiej…
Ta powieść przeraża, ale nie samymi wampirami i pragnieniem wieczności, nie. Ta powieść przeraża tym w jaki sposób można wykończyć nas… zwykłych, biednych ludzi. Krowy na polu, ot coś, co sie hoduje i potem zjada… mięso…
… worki krwi…
Wiecie co? Najfajniejsze jest to, że człowiek jakoś tak może wyjść z domu i już ma morze, albo skały, albo las, stawy, jeziorka, wszelakie dziwne twory zmieniane wiatrem i solą… albo taki port, kurcze, port to też specyficzna naturalność. Jak na przykład dziki Hammerhavn. Czasm się zastanawiam jak to jest mieszkać zaraz nad morzem, nad falami, pomiędzy wiatrami, wciąż w solance. Czy mocno to wpływa na skórę? Rzeczywiście twarz staje się ogorzała i od razu każdy jest morskim wilkiem? Zaraz… dlaczego wilkiem? Czemu nie misiem? W końcu misia można spotkać na krze, ale wilka, raczej nie tak czesto, zdaj mi sie… No i kogo byście się bardziej bali? Misia, czy jednak zmarzniętego wilka co nie ma w zębach puchatej foczki?
No nic… stoję w porcie, lekko gołym, skalistym miejscami, dziwnie wygryzionym w twardym klifie. Po prawej parking, wielki i ogromny, aż proszący sie o zabudowanie, albo lepiej… zalesinie! Jakże cudnie wyglądałyby tutaj takie miniaturowe krzaczki i wszelki cuda skalne, jakże pasowałyby do tych kolorowych chateczek rybackich, pewno łódki tam sypiają, do owych kilku domków wielce tam wcale nie letniskowych, chociaż za takie uchodzą. Do owej wody… w porcie spokojnej, odciętej od burzliwych fal strefą betono-kamienistą. W porcie obrobionym piaseczkiem biało-złotawym woda spokojna, mieniąca sie zielonkawościami i żółcieniami, niebieskościami… za falochronem są fale i skały. Burzliwość granatów i błękity nieba. Oj tak… dziś niebo jest błękitne i zaciera granicę swą z horyzontem, jakby zwyczajnie, nie bacząc na nas maluczkich, bzykało się na całgo z ową morskością.
Tak bardzo niepewne jest to wszystko, gdy przychodzi sztorm. Wiatr spycha każdego z kamieni, pożera to, co dopadnie, przewraca… i tylko te krzywe, wakacyjne, rozrywkowe chatki stoją taki dziwnie… niknąc. Takie z jednej strony nowe, z drugiej już zasolone do granic możliwości. Może z nimi sztormy nie chcą się zabawić? Może tak naprawde fale wybiegają ze swej misy tylko dlatego, że chcą się pobawić… zaprzyjaźnić, poznać, wysłuchać, ale też opowiedzić, polizać, pomokrzyć…
Stojąc w porcie, szczgólnie tak dzikim, musisz myślć o Latającym Holendrze, piratach i wszelkich abordażach. No nie da sie inaczej. Spoglądając na owe uśpione, kolorowe łódeczki na piasku i kremowej trawie, marzysz o przygodach i podróżach, albo jak ja, zastanawiasz sie, gdzie jest aviomarin, bo już na samą myśl… ci niedobrze. Z jednej strony te wszelki łódeczki są takie niemożliwie romantyczne. Takie baśniowe ili tylko… legendarne. Jakby były w stanie przekroczyć granice, których sama nigdy nawet nie dotkne… jakby widziały, że mogą, ale nie chciały.
Zapatrzona we wszystkie te błękity, niebieskości, granaty i inne turkusowości, w szmaragdy, perły, kryształy promieni… właściwie chyba nie myśle o niczym, po prostu jestm. Jestm tutaj i nie moge w to uwierzyć. Wychodzę z domu i widzę morze. Jak to możliwe? Jak bardzo jest to szalone? I pomyśleć, że zdawało się być niemożliwym? A nawet ponadludzkim?
Wychodzę, otulam sie portem i zastanawiam nad tym, gdzie są wszyscy. Czy planują wakacje, czy jednak postanawiają w tym roku nigdzie nie wyjeżdżać? A może po prostu chcą pójść na całość i zaszaleć? W końcu świat ostatnimi czasy zdaje się taki bujający, niczym owa łódka na sztormowych falach, lekko wymiotujący, dziwnie zamrocozny… wszystko, co możesz zrobić, to modlić się, ale do kogo? Do czego? Czy do fal, do wilgotnych bóstw, do Pana Mórz i Pani Zmienności, czy też do Damy Wietrznej, Babci Prządki… Tej, Co Włada Niebem, a może jednak Ziemistej Dziewki? Do Tańczących Bliźniąt, które burzą nieczęstą spokojność, a może do tych, co Przywołują Wieczną Cisze? Tak łatwo się tutaj modlić, tak ciężko w nic nie wierzyć… gdy te fale rzeźbią skały, gdy wiatr pozwala sobie na wszystko, gdy natura…
… sprawia, że odczuwasz atawistyczny lek…
Wychodzę daleko w morze, niby wciąż stoję na kawałku kamiennej mozaiki, niby to coś utworzyli ludzie swoimi dłońmi, a jednak nie czuję się bezpiecznie, jakbym przekraczała granice, za którą czeka mnie tak wielki nieznane, że… nie wiem nawet czego się spodziewać. A to przecież wciąż tylko port!!! Miejsce, w którym możesz w końcu dotknąć stopami ziemi, przestać sie bujać, zaznać spokoju, ale czy… czy ci, którzy tutaj się skrywają, naprawde go pragną?