Pan Tealight i Wiedźmy Sen…

„Nie żeby zwyczajnie nie śniła…

Wszyscy się już przyzwyczaili do tego, że jakoś tak jest. Ona śni, świat się z tego śmieje. Ona przechodzi za lustro, welony zrywa, plącze się w nie i się rani… ale śni. Bo może i chce, może nie ma na to wpływu, albo wpływa na to całkiem pokręcono? Ale jednak śni. Lubi to, wprost nie może bez tego egzystować, wprost… nie myśli, nie oddycha bez snów. Potrzebuje ich. I nic poza tym…

Widzicie, z tym snem było inaczej…

Najpierw wziął i opętał Wiedźmę Wronę, wlazł z nią, w spoconą, podkołdrową istotę, napoduszną, w dłoni ściskającą kamienia i wisiorek z łódką, z lewej mającą książkę, z prawej pluszaki, swojego chrapiącego Chowańca i świat cały, nagle niemogący spać gdzieś w oddali… i pomieszał jej zmysły, pozwolił jej uwierzyć, że niemożliwe jest możliwe, a możliwe nazbyt nudne. Czyli nic nowego. Jak zwykle uczynił wszystko to dziwaczne, całkiem zrozumiałym i zgodnym z fizyki, chemii i innych nauk prawami, a to wytłumaczalne tak nieporrzebnym, że kto by tam sobie głowę zawracał. Dorzucił szaleńcze kolory, bo serio naukowcy muszą się w tej gesti mylić i pozwolił jej pływać, kraść krówki ze sklepu, latać, mieć wypadek, być Simem…

A potem zwyczajnie z niej wylazł i poszedł na spacer.

Mimo nocy naprawdę dobrze się bawił. Pamiętał o tym, by pożyczyć wiedźmie buty i bluzę, wziąć też garść słodyczy, których strzegły oddziały Wrednej Mrówczej Armi, więc raczej mu się nie spieszyło. Zaglądał do okien, wciąż jeszcze rozświetlonych świeczkami, oraz do co prawda zamkniętej lodziarni, ale kto by tam się snowi długo opierał? Zjadł kilkadziesiąt gałek i było mu niedobrze, więc przysiadł na skałach i po prostu patrzył na choineczki na falach. Falach ziemnych, czarnych, miejscami błękitnych. Rozświetlonych księżycową poświatą… Gdy mu przeszło mdlenie, zajrzał do sklepu z cukierkami i objadł się tych z solonymi orzeszkami i kwiatem czarnego bzu, a gdy znowu było mu niedobrze i tak spełzł w granice piekarni i dobrze się bawił gorącym wypiekiem. W końcu niektórzy sypiają w dzień…

I przez cały czas się śmiał, że Wiedźma Wrona Pożarta nie wie skąd się w niej biorą nadprogramowe kilogramy…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

IMG_3336 (2)

Z cyklu recenzja: „Król fryzjerów, fryzjer królów”

IMG_0139

Nocne padanie…

Oj cudowne jest nocne padanie. Na Wyspie deszcz pachnie jakoś tak, no jak powinien. Świeżo i pięknie, oczyszczająco i chłodno. Nawet letni, ciepły deszcz przynosi dziwną ulgę, gdzieś w środku człowieka. Ale nocą nie stoisz na zewnątrz, sorry ale sen odpuszczam tylko wtedy, gdy hest snestorm… wtedy przez dłuższą chwilę, z gołym tyłkiem muszę zatańczyś pośród śnieżnej zawiei, ale jeśli chodzi o deszcz… wtedy czas na sen. I na specjalne dziwne sny. Jak dziś… sen o promie, sklepie na nim, w którym kupowałam krówki, ale nagle wszyscy zniknęli, a mnie ktoś wyciągnął ze sklepu, prom odpłynął – czyż nie byłam w jego wnętrzu? A potem przeszłam po wodzie – kompleks Jezuska – no by na zakończenie mieć wypadek w dziwnym świecie Simów, gdzie ich wcale nie mordowałam – mordowanie Simów jest fajne – ale zwyczajnie miałam wypadek autem, a potem sikałam w jakimś domku, gdzie gospodarze mnie nakryli, zbiegłam ze znajomymi do lasu… bo nie byłam sama, ale z jakimś facetem i dziewczyną… i nie wiem już co mam myśleć. Oj tak. Myślicie, że dla mnie już tylko Jung, czy jednak dziadzia Freud, wiecie ten od wszędobylnych wszędobylskich penisków?

Jest coś dziwnego w tym niepanowaniu nad snami. Zauważyliście to? Z jednej strony podobno czerpią tylko z tego, co już znamy, co widzieliśmy, mówią nam, że niczego sami nie wymyślamy, a jednak… na Wyspie śni się jakoś tak bardziej szalenie. I wszystko jest takie… naturalne za zamkniętymi oczami, a czasem i w ciągu dnia, gdy wszystko powinno być życiem, a wciąż jest snem. Gdy zamyka się oczy na ile się da… dzięki czemu serio można szybko pisać na klawiaturze. Serio. Jak nikt nie rozprasza, śmiga się jak jakiś zdezelowany kałasz!!!

IMG_9958

Najfajniej się śpi, gdy pada deszcz.

Gdy owa cała zewnętrzność nasiąka, nagle wszystko już nie szeleści, wszystko nabiera głębi i soczystości. Pozbywa się zmarszczek.Znowu jest młody, jędrny i łagodny w dotyku. Znowu wszystko może, a ten który śpi za murami… może o tym słuchać. Wystukiwana pieśń, taka o ściany, szyby, odrzwia i dachy, o kominy i rynny pełne maleńkich, moknących pewno ptaszków, usypia. Tuli i kołysze. Jakoś tak brzmi dla mnie naturalniej niż bicie serca, niż śmiech niewinnego, niż życzliwe napomnienia. Jakoś tak jest… normalniejszy, naturalniejszy. Najbardziej bezpieczny? Tylko dlaczego odgłos natury jest tym bardziej wybieranych, niż oddech tej, która powinna cię kochać? Tych, których nazywasz rodziną, a którzy są tylko strachem?

Zastanawiam się czasem, ilu uważa, że mieszkający na Wyspie są egoistami nie dbającymi o resztę świata? A tak, wcale nie jest to zmiana tematu, a raczej dziwna refleksja, która mnie naszła pod wpływem owego padania i krpplenia. No i którą przemyślałam plewiąc żarliwie i z wielką depseracją, ogródek. Wyrywając trawki spomiędzy płytek chodnikowych. A tak, ja wyrywam. Reszta Wyspy je przylpala, a ja wyrywam, ot tak jakoś… wyrywam. Nie polewam chemią, nie rażę płomieniem, choć ogieniek mnie kręci… tylko wyrywam. Powracam do owej dziwnej, skomplikowanej ziemnej roboty… bo jak wyplewisz, to widać, że wyplewione, bo dotyk ziemi, nawet jak glizda się trawi… uspokaja, pożera nasze lęki i nadmiary hormonalne… żarłoczna taka. A może zwyczajnie starsza niż my? A po deszczu mi się fajno plewi. Jak się plewi, to głowa myśli… o egoiźmie. Usłyszałam to kiedyś, nie spłynęło po mnie, bo taka mało gładka widać jestem…

… i teraz myślę…

Czy ucieczka rzed światem to egoizm? A może zdrowy egoizm? A może tylko pragnienie życia… powolniej, bliżej świata natury? Czy u innych to tylko zazdrość, czy brak zrozumienia, że można żyć inaczej? Bez reklam, bez telefonów, bez wszelakich bilbordów. Bez… nadmiaru rzeczy?

Można?

IMG_0119

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.