Wietrzenie Pożartej Przez Książki…

Pan Tealight nazywał to „wietrzeniem ptaszka”. Co dziwne, nikt się nie śmiał, gdy w dziwnym kalendarzu, skleconym ze starych pocztówek i zalizanych na śmierć znaczków pojawiał się czerwony, właściwie krwisto-czerwony, napis – DZIEŃ WIETRZENIA PTASZKA!!!


Aby wszystko odbyło się jak należy, trzeba było najpierw pomodlić się do wszelkich Bogów, Duchów, Stworzeń Bytowych i Niebytowych… Zawartość „Sklepiku z Niepotrzebnymi” była tutaj bardzo przydatna, ale nawet obwieszony amuletami – poza tym, iż czuł, że wygląda jak ostatni paranoik – Pan Tealight czuł się niepewnie. Było to jedno z tych uczuć, które zdawały mu sie obce i niewyobrażalne… oczywiście do dnia gdy poznał Wiedźmę Pożartą. Myślał o tym pierwszym spotkaniu, gdy nagle odcięta główka, która zawsze mu towarzyszyła w okolicach stóp, zajęczała. Wiedział co miała na myśli. Za chochlikiem pisarskim wiedźmy, zwanym Chochlem, unosił się tylko pył. Skubaniec nawiał jak zwykle. No nic, trzeba będzie sobie poradzić bo na Chowańca Wiedźmy nie ma co liczyć.

Za miękki skubaniec…

Pan Tealight nim jeszcze zastukał w niebieskie drzwi, miał w głowie skonstruowany misterny plan. Najpierw trzeba było wyłapać otaczające Wiedźmę książki. Strażniczki, Opiekunki, oraz te Terroryzujące… Czyli coś z cyklu walka z wiatrakami, gdzie siedzi smok i stado teściowych… i wściekły olany pies dingo. Potem następowało zlokalizowanie książki, którą Wiedźma akurat czytała i zapakowanie jej do bardzo żertej, drażliwej i kąsającej zawsze w prawe kolano, niebieskiej, włochatej torby. Potem dorzucić książkę zapasową i tą, której nie można zostawić samej, długopisy, notesy, amulety i wybrane pluszaki – zrobić opatrunek na kolanko. Ubieraniem Wiedźma Pożarta Przez Książki powinna się zająć sama, jeżeli tylko wspomni się o możliwości zrobienia dobrych zdjęć… albo poprosi się pluszaki, one miały na nią czasem jakiś wpływ… albo powie się o wyprzedaży książek.

Cóż, rodziny się nie wybiera.

NIECH ŻYJE WIOSNA!!! Pomyślał ze zgryzotą Pan Tealight i zastukał w niebieskie drzwi… pragnąc by jednak nikt nie otworzył. Nie miał jednakowoż tyle szczęścia, nie mógł potoczyć się za odciętą główką, która zwyczajem główek postanowiła się oddalić z miejsca możliwego spłaszczenia… czyli potoczyła się za Chochlem. ZDRAJCZYNI, zajęczał Pan Tealight. Ale nic nie mógł zrobić. Musiał podążyć za przeznaczeniem. Walczyć… zrzucić z Wiedźmy zimową osłonkę! Wywietrzyć te piórka, pozwolić jej krzywić się na słońce i wdychać morze. Zbierać kamienie i tęsknie spoglądać na wystawy sklepowe… Musiał pozwolić Wyspie ją DOTKNĄĆ.

Musnąć.

Posmakować.

Przypomnieć sobie o szaleństwie.

Bogini Wyspa pragnęła wietrzenia jej jedynego Kobaltowego Ptaszka 🙂

PS. Recenzja „Pustynna włócznia”.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz