„Do końca to trudno powiedzieć co w życiu jest niespodzianką, a co ino czymś co wynikło z czegoś, co zostało dziwnie, flejtuchowato i głupkowato niezauważone, więc właściwie nie ma prawa mieć w sobie znamion niespodziewankości, ale raczej konieczność… ino że wiecie, jak ślepy chce zobaczyć, to widzący głowę w piasek! Skomplikowane to… Mniejsza, więc nie do końca można mówić o przedwczesności, ale z drugiej strony, gdy wciąż jeszcze w tyłek podwiewa, gdy kurtki odkładać daleko nie można, a rękawiczki należy trzymać gdzie się da, to raczej turystyczny ruch nie wydaje się być tożsamy z wysoko notowaną przez wielu codziennością…
Bynajmniej Wyspę okupują jajka. Toczą cię po skałach, jakby kurcze każda płaszczyzna nie tylko do nich należała, ale też im się należała, no i w ogóle była ich! Spojawiają się wszędzie tam, gdzie ich się człek nie spodziwa i straszą. Najpierw te samobójcze zrzucają się z gałęzi i dachów… tak, coby przechodzący oczywiście myślał, że to jego wina. Rozbijają się telepiąc wnętrznościami na prawo i lewo. Tutaj rozleją białko, tam upłynnią żółtko z malowniczym zawijasem. Rozbiegany wzrok tego, którego wykorzystały szuka zarodka. Owego kwilenia tej maleńkiej niewinnej duszy, której nie pozwoliło się narodzić, wykluć znaczy, dojrzeć. I pewno znajduje. Jeśli napadł cię akurat ten najbardziej sprawny, to wszystko zostało przygotowane. Na pewno jest tam jakaś laleczka, pacynka, jakaś no problematyczna część jajeczka…
Inne jajka, malowane, zmienne, dziwnie otrzaskane w owej kamienneh codzienności Wyspy… szykują się na Turyściznę, która oczywista rzecz na ten okres spojawiła się przedwcześnie. Bez ciepłej pogody, bez morza i wszelakiej rozbieralności. Ale owe podmioty Turyścizny w większości mają tutaj swoje domki, swoje kąty, swoje zazimowione, opuszczone ściany. Stęsknione domy, które nauczyły się już jednak, że czasem ludzi tam nie ma, ale jednak nie pogodziły się ze swoją sezonową samotnością. Bo z tym nie można się pogodzić… ani z tym, że tak naprawdę ludzie przybyli, powrócili, by ganiać jaja po skałach, a nie całować ich utęsknione drzwi, osamotnione framugi i zapłakane tapety! Żaden z domów nie rozumie owej jajecznej pogoni. Owego samobójczego zewu, który ogarnia te dziwne przedmioty. Ani ptaków, które zdają się nie zwracać na to wszystko uwagi.
Przedwczesny Wytrysk Turyścizny musi się jakoś wiązać z tym nalotem jajek, ale jak? Co robią oni, że trafia się ta pielgrzymka nabiałowa tylko na Wyspie? No musi być przecież owo COŚ… ale dziwnie niepożądanym zdaje się myślenie nadmierne o tym. Czcijmy w tym wymiarze swobodną niewiedzę. A jednak… Wiedźma Wrona Pożarta spoglądając na ów deszcz jaj, z ukrytego schronienia, o którym wiedzieli wszyscy, ale udawali, że jest inaczej, na owo samobójcze wezwanie, na te skorupki, na miękko i twardo, po benedyktyńsku, kluseczki jajeczne, na owe krojone w sałatce i oczywista sadzone i jajeczniczkę, no jakoś tak źle się czuła. Na te skąpane w farbkach, ale i te wysadzane w burakach, cebuli i zbożach… kurkumie, kawie i czerwonej kapuście. Bo przecież dla każdego coś miłego. Ale i na te białe i bardziej cieliste, w piegi. Jakoś tak nie były jej… w smak.
Tylko dlaczego?”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Życie to cyrk, czyli prosiaczek Fryderyk i miś Freginald” – … opowieść inna. Opowieść bez Prosiaczka właściwie, chociaż w pewnym sensie wciąż z nim. Ale inna. Znaczy się nie dzieje się w okolicach czytelnikom znajomym, ale w owych całkiem odmiennych i za bohatera głównego ma… misia. Misia o imieniu LUIZA!!! Tak, właśnie tak!!! LUIZA.
Jeżeli już czujecie się lekko skonfundowani, to nie ma sprawy. Ponownie kolejna, cudownie wydana, ilustrowana, świetnie przetłumaczona, dopracowana książka Waltera R. Brooksa to zabawa dla małych i dużych. To dla jednych powrót do dzieciństwa, słodkiej naiwności i ufności, a dla drugich radość z przygód i nauka, jak zmagać się z przeciwnościami, jak walczyć o marzenia…
W tych małych książeczkach za każdym razem udaje mi się odnaleźć owe proste mądrości, ową cudowną dziecinność, ale nie głupotę, nie opowieści, które w nikłym poważaniu mają czytelnika. Wprost przeciwnie. Brooks nie tylko wymaga od czytelnika pewnej inteligencji, ale też cudownie wpływa na jej rozwój! Wystarczy ziarenko, a on już użyźni ziemię, podleje, no sami wiecie!!! Jakoś w owych „starodawnych” w wymiarze chronologicznym opowieściach, jakoś łatwo i przebiegle może, zamknęły się prawdy, które nie poddają się upływowi czasu. Owa urocza staroświecka normalność, której polityka wtedy nie tykała.
Owe uniwersalne iskry zdolne pomóc każdemu.
No i tak… Påske.
Powoli na Wyspie spojawiają się turyści. Ci wiecie, tacy odważniejsi, co się nie boją zmarznąć, podmoknąć, co mają tutaj swoje sommerhusy… co zwyczajnie nie dbają o ciepłe morza i oczywiście o te zoperowane kobiety, co były mężczyznami, ale mikrego wzrostu. I co serio chcą by się nimi zainteresować. Oj nie, z Wyspy raczej nie przywieziesz sobie skośnookiej pomocy domowej. No chyba, że któraś z chęcią umknie dawnemu panu, a u nas rozwody to sprawa zalogowania się na odpowiedni adres WWW i już po ptakach. Znaczy po ptaku…
Bynajmniej turyści. Lekko przemarznięci, lekko dziwnie roztrzepani, jakoś tak po prostu nietutejsi. Niby woleliby się umieścić w kąpielówkach, ale przecież im obmarzną wszystkie członki. A może i coś więcej? Człowiek potem znajduje te wszystkie zagubione Ciuszki Mocy i nawet nie podejrzewa, że tam przecież coś może jeszcze być. Coś całkiem do turysty nieprzytroczonego. Coś, co wybrało własne życie w inności, dzikości Wyspy, co zapragnęło się uwolnić!
Hmmm… nie wiem, czy chcę o tym myśleć.
Bo wiecie, teraz szczególnie, na Wyspie spojawiają się ci, którzy choć oszołomieni, to nie mogą być tutaj forever and ever, więc… może części ich cielesności decydują się na odłączenie od macierzy? Tak, by w ten dziwny sposób po prostu jakoś połączyć się na zawsze z tym miejscem? Aczkolwiek nie jest to coś, o czym człowiek chce myśleć, gdy zmrok go osacza. Bo przecież do jasnych nocy jeszcze czasu kawał… A po nich znowu zima nadejdzie.
Okres jajeczny w tym roku niestety ma już przekwitnięte bazie. Za to drzewka owocowe się starają, ale też jakoś tak powoli, jakby wciąż na coś czekały, jakby się bały, jakby nie były pewne, czy to odpowiedni timing? No nic, Gudhjem szykuje się do jajecznych maratonów, do gubienia jajek i znajdowania jajek, do wygrywania ich i oczywista do przegrywania. I do jedzenia! Bo przecież w końcu po przerwie otworzą się sklepy, znowu więcej stóp będzie przemierzalo drogi, ścieżki i chodniki. Znowu pojawi się urozmaicenie w napisach na rejestacjach… No tak, sezon nadchodzi. Nie wiem, czy jestem na niego gotowa? Może nie jestem? Może… a co tam, będę sobie gotowa!
Kto mi zabroni!!! Tylko dlaczego do dzioba mają najechać nas motorowcy? No dlaczego!!!??? Ja nie chcęęęę!!!