Pan Tealight i Czas Pierwszych Przetworów…

„Na Wyspę opadła Wiosna.

Opadła lekko, malowniczo, ale i dostojnie, no i trochę niepewnie, jakby niewinnie, ale wdzięcznie. W tym roku Wiosna żeńska, dziwnie dziewicza, wstydliwa, rumieniąca się już na sam fakt pewnej możliwości… od początku zaczęła opóźniać, dziwnie spowolniać, przykrywać wszelakich kopulujących mgłami… I tych w gniazdach i tych pod nimi, tych we wciąż chłodnych bajorkach, na gałązkach – tych nader nadzwyczaj sprawnych fizycznie, fantazyjnych, nie bojących się spaść – na kępkach trawy i na kamieniach… no wiecie, gdzie się dało!!!

W Rzeczce o Fikuśnym Bobkowym Imieniu wezbrały czyste, przejrzyste, dziwnie lustrzane i chciwe odbić wody. Omszone kamienie błyszczą się rzadkimi kropelkami porzuconymi przez Zwolnione Płaczki. Siedziały teraz wszystkie, wychudzone, z rozpuszczonymi włosami i ubrudzonymi twarzami, odziane w kiry i przybrudzone szarości na powalonych jesienią drzewach i słuchały… Upojone nie łkały, zauroczone słuchały rozkochanych, rozochoconych ptaków w gałęziach, szepczących, trelących, śpiewających swoje napiękniejsze, uroczo zwodniczo, uwodzicielskie arie.

Na mszawo-czosnkowym brzegu, lekko odchylone od fal i rozbryzgów, pyszniły się swoją niewinnością pokrętną… przylaszczki. Wojsko do wynajęcia, któremu raczej nawet ci dobrze płacący nie powinni nigdy ufać. Bo Przylaszczkowa Armia w tym roku, jak zdarzało się to raz na wiek, nosiła w sobie zaskakującą niespodziankę. Przynoszącą jednym koszmary, innym znowu myśli, które zawstydzają nawet po wiekach… nigdy nie pozwalając o sobie naprawdę zapomnieć…

Owe piękne dzwonki, mleczno białe, szaro białe, lekko różowawe, dotknięte jagodowymi promieniami, ale i te prawie żółte i zaskakująco purpurowe… sklejone rosą wyciśniętą Spod Welonu Wieków… nosiły w sobie zarodki Wszetecznych Wróżek. Najbardziej poszukiwanej mocy na świecie. Najrzadszej, najbardziej niebezpiecznej, ale i owej, bez której nic nie mogło się kręcić… bez której tak naprawdę wszystko mógłby trafić Szlag, gdyby kolega wywodzący się z Pierwszych i Wiecznych, w końcu nauczył się celować i wstał z tej wytartej kanapy pełnej pudełek po pizzy i daniach na wynos, podejrzanie śmierdzących, no i gdyby doprawdy mu się chciało, a tak serio mu się nie chce, bo ogląda kolejny odcinek „Vampire’s Diaries”. Czy coś tam innego, może jakieś Kardaszyjany, albo „Breaking Bad”? Nie wiem, dawno go nie widziałam. Chociaż przysłał kartkę Wiedźmie Wronie na urodziny, zawsze o niej pamięta, co trochę ją przeraża.

… wróżek, które właśnie Chochel – chochlik pisarski Wiedźmy Wrony i Ojeblik – mała, ucięta główka nie należąca tak naprawdę do nikogo, zbierali skwapliwie i pieczołowicie do słoiczków ze złotymi wieczkami. Do pojemniczków, które zdolne były zniszczyć każde marzenie czegokolwiek smacznego, by potem na żywca zalać suki wrzącą, słodką polewą, poddusić aż one przestaną się motać, dodać wanilii, trochę lawendy i kory z czereśni… i wekują na wieczność.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)


Z cyklu przeczytane: „Prosiaczek Fryderyk. Wielka wojna o imbryk” – … bo bycia dzieckiem nie można tak po prostu zakończyć, odrzucić, wyplenić z siebie. Ale można owo bycie zagubić w zwyczjaności. To do człowieka zależy, czy zachowa w sobie ową słodką naiwność, czy pozwoli sobie na więcej, na życie nie pozbawione uśmiechu, szaleństwa skakania po kałużach, pląsów w deszczu, czy uśmiechu na widok wiewiórki i fikołków, zwierząt, które mówią, lodów, i baśni właściwie miejących wciąż miejsce, może i nawet tuż za progiem?

Chyba dlatego tak doceniam owe przepięknie wydane powieści Waltera R. Brooksa. Ilustrowane, w twardej oprawie z okładką, dziwnie prosto, z uroczą lekkością słów, podstępną mądrością opowieści zakradającą się do duszy i doprawdy przeniesamowitymi postaciami… zarazem zwierzęcego, jak i pokrętnie ludzkiego świata, one po prostu ujmują. Dałam się im porwać.

Dzięki nim z łatwością, dziwnie miękko, z poślizgiem powracam do świata, w którym bajki miały na celu uczyć. Nie zajmować się poprawnością polityczną, czy dziwnie obecnie pojmowaną łagodnością obyczajów i pokrętną akceptacją wcale nie nowoczesnej odmienności. Po prostu oto opowieść o ludziach, o ich przywarach i zaletach, o nagradzaniu dobra, ale i o źle, które nie zawsze musi być stłamszone, ale czasem zwyczajnie można mu wybaczyć, a nawet je odmienić!!!

Polecam wszystkie opowieści! A w tej szczególnie zakończenie!!! Ową ponadprzeciętną inteligencję fabuły, ludzi pełnych niesamowitych wad i zwierzęta, które są w stanie nauczyć człowieka… jak nim naprawdę być!!!

Wiosna.

Znaczy do końca to wiecie co… no nie wiem!!! Dziś przez kilka godzin było tak parno i duszno, że można było wyciągnąć stare kości, wciąż jeszcze z mięskiem na nich i urządzić niesamowite barbacue. A potem wszystko się odwróciło ogonem i psem, i w ogóle na opak, że można mu było tkanki w środku porachować i zaczęło wiać jakby gromada potępionych dusz zatańczyła w powietrzu zaraz po nadzwyczajnie kapuściano-brukselkowo-cebulowej uczcie. I aura dziwnie zgęstniała. Chociaż zdaje się, że powinna była się jak ma w zwyczaju, przewietrzyć, co nie?

A nic z tego…

Jakby ktoś przysiadł na tym czymś co robi świeże powietrze i ryczał i wiecie, no nikt nie wie jak tutaj powiedzieć przygnębionemu, że zaraz nas udusi, bo przecież on wciąż te słoności roni i roni i roni…

Oddechu!!!

No nic, po deszczu znowu słońce i w końcu można oddychać! Tylko, czy to serio jest wiosna, czy jednak coś, czego jeszcze nie było? A może w rzeczywistości to całe ziemskie dojrzewanie, które wciąż ma miejsce, szykuje dla nas jeszcze więcej niespodzianek. Może lata nie będzie?

Ech, albo znowu wydusi z nas wszystkie ciecze?

Najważniejsze, że w końcu liście wyłażą, a wszelaka kwiatowość leśna podnosi się dzielnie i prze ku wróżkowości. Bo w owej świeżutkiej zieleni młodziutkich, bobasowych listków, w owej miejscami pozostałości jesieni, wszystko wygląda właśnie tak full fairy. Że oglądając się nie tyle mamy wrażenie, że wróżki właśnie obsrały nam włosy, ale po prostu chcemy psiknąć wróżkozolem. Bo przecież ich tam nie może NIE BYĆ, co nie? Na pewno są, w takich okolicznościach natury… i własnej, przebieglie rudej zwykle lub blond, wrodzonej przebiegłej napastliwości.

Wredne są!!! Penwo z powodu tych cienkich talii i ogólnie wszelkiego wychudzenia i wycieńczenia…

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.