Pan Tealight i Pani Kasiora…

Siedzi Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki na podłodze i przędzie zawzięcie. Wbrew wszelkim regułom, wbrew jej wyrywającym się myślom, kręci się koło, szczękają przęśliki, na wiele rąk tak przędzie, na obolałe palce, na odarte skórki, wyschnięte dłonie, rozdwojone paznokcie… na obolały krzyż i protestujące nadgarstki. Siedzi i tak dziwacznie, niezwykle, wyciągając ręce przed siebie, jakby ktoś inny poruszał za sznurki, rozpostartymi palcami, przędzie.

Ze słomy przędzie złoto… śpiąc.

Czy ukłuła się wrzecionem? A może jednak to tylko wywołana przez monotonię stuknięć hipnoza? Trans wymarzony przez kogoś innego, ot dziwna cisza w eterze, bo przecież śpi… ale w końcu nie śni. Nie ma przy niej ni karła z dziwnym imieniem, ni księcia nad podziw dzielnego i urodziwego, ni króla, który doprawdy wciąż w to nie wierzy, chociaż przecież widzi…

Właściwie, to gdzie ona siedzi? W jakiejś wieży, czy też lochach? A może jednak w miłej spa okoliczności, która jednak domaga się zapłaty za swoje usługi? W niewoli u smoka, co się mu zamarzyła kolczuga na utyte ciało, zdobna i strojna z najcieńszego pozłotka, a może jednak w niewoli u czarownicy, której kochankowie powariowali i zakochani obecnie tylko wzajemnie sami w sobie, domagają się od swojej wciąż Pani… zbędnych fatałaszków? Któż ją tam wie… wypatrując oczy Ojeblik – mała, ucięta główka kierowana przez Chochela – chochlika pisarskiego, w gaciach w zeberkę, z podwiniętymi nogawkami i wypchanym frontem… nic nie widzi. Wiedzą, że Wiedźma Wrona i jest i jej nie ma. Może żyje, ale tak doprawdy czyż to jest życie…

A jednak ona wciąż przędzie. Złote kłębuszki zwijają się same u jej nagich stóp. I nagle słychać kroki. Wrzeciono milknie, koło się zatrzymuje. Głowa Wiedźmy opada na wznoszącą się spazmatycznie pierś odzianą w skąpą koszulkę. Nie widzi, nie słyszy, nie zdaje sobie sprawy z tego, że Pani Kasiora nie jest zadowolona ze splotu dzisiejszej nici, jak zwykle… I ponownie Wiedźma Wrona Pożarta nie zostanie ni księżną o złotym skarbcu ni burżujską celebrytką.

Nic z tego.

Wracaj staruszko do swojej przytulnej, ale jednak malutkiej Chatki, dla ciebie nie ma dziś dobrej nowiny…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)


Z cyklu przeczytane: „Morze spokoju” – … bo życie boli. Ale jakoś dorosły po przejściach wydaje się być czymś bardziej zwyczajnym, niż młody człowiek. Młodość nie kojarzy się nam z przebytą drogą przez mękę, raczej z oczekiwaniem na to, co się stanie. Początkiem, który nie jest świadomy tego, jak rozwinie się jego droga.

Młodzi bohaterowie Millay jednak wydają się być aż nazbyt dorośli. Przeżyli swoje, a jednak nie użalają się nad sobą. Zmienili się, wykształcili pewne systemy obronne i prą dalej wbrew wszystkiemu, często też i wbrew samym sobie… Odczuwają strach, boją się do końca, ale jednak skrywają większość tych uczuć. Nie rozpylają ich w powietrzu, brak im owej „dramy”… ale są też inni. Pozbawieni owej nastoletniej pewności bycia władcami świata.

Oto opowieść o trójce przyjaciół. O ludziach u początku swej dorosłości. Opowieść wzruszająca, współczesna, nie stroniąca od typowego im języka, a jednak inna. Szokująca miejscami, rozdrabniająca nasze wnętrzności, zaskakująca… a potem, wraz z zakończeniem, przynosząca nowe emocje. Właściwie cokolwiek powiem, będzie aż nadto. Polecam nastolatkom i tym trochę starszym. Ale nie po to, by szukać rozrywki, raczej by wejrzeć w człowieczeństwo, poznać nagłą dorosłość, zrozumieć „systemy obronne”, które nie zawsze są tylko i wyłącznie hormonalnym szaleństwem… by ujrzeć prawdę. Zrozumieć, że tak często wielu z nas musi się narodzić od nowa, od nowa nauczyć się mówić, chodzić i ufać i kochać…

… pozwolić sobie na wolność od myśli…

Na białych płatkach porozsiadały się Plotkary.

I szumią. Plotkary mają to do siebie, że są małe, względnie jednak rozrosłe w swym gatunku i głośne. Oj głośne ponad wszelką miarę. Siedzą gromadnie przy herbatce, kawce i ciasteczku, przy chwiejnych srebrnych stoliczkach z filiżankami w pulchnych dłoniach, poubierane w zwiewne kiecki. I szemrzą… na każdym płatku buchającej pięknem i aromatem czeremchy, wielce tam owocowej drzewności i wszelkich innych gałęzi, które stać na owo baśniowe, balowe rozdmuchanie w kreacjach…

Plotkary to wróżki gaduszki. Ich całe życie nie tylko polega na zbieraniu plotek z całego świata, ze wszelkich jego wymiarów, na wsłuchiwaniu się w nie, zapamiętywaniu, ale też na tworzeniu ich. Szemrzące głosy wbijają się w podświadomość przechodzących ludzi i nnych stworzeń, w sny śnione i te, które dopiero zasypiają, w marzenia i dziwne zamyślenia, w nosy wąchających i zamyślenie tych nie zwracających na nic uwagi, zamkniętych w swoim czasie i ciasnej przestrzeni.

Wydaje się wam, że na was Plotkary wpływu nie mają?

A takiego kabanosa!!!

A jednak w zimowe i późnojesienne miesiące, Plotkary ucichają na rzecz Bajarek. Jakoś tak im się lepiej życie układa, gdy po prostu żyją obok siebie, a nie wzajemnie sobie na głowie. Zsuwają się Plotkary z jabłuszek jesienią, z gruszeczek i śliweczek i pełne owej słodkości w większości zasypiają… poza Najstarszymi Strażniczkami, zdolnymi przekazać wszystko co się dzieje każdej ze swego plemienia. I Bajarki, zakutane w kożuczki i szale, moszczą się w swoich puchowych gniazdkach, zdolne przetrwać każde zimna tchnienie. W pobliżu progów domów i okien, przy rynnach, a już przy kominach to najchętniej… zwolenniczki dymnej diety, sprowadzającej najlepsze wizje snują swoje, zbierane po światach wszelkich, opowieści.

Bajarki tak naprawdę nie różnią się od Plotkarek. Też gromadzą się zwykle wspólnie, ale u nich prym wiedzie Babucha. Najstarsza, niektórzy mówią że Pierwsza w Wielu Postaciach, Matka. Dziwnie zawsze zaspana, wyposażona w fajkę ze zdobionym, zaskakującym wiekością cybuchem, swoistym berłem swej władzy, ma w sobie ziarna tak naprawdę najważniejszych opowieści, ale i miejsce na nowe, zawsze… Zimową porą jakoś plotki nie są najważniejsze. W blasku świec, ognia i wszelkich, nie bojących się zimnych wiatrów świetlistych, baśnie toczą swoje nici, plotom niczym wielkie pajęczarki najpiękniejsze, najbardziej niesamowite opowieści…

… niektórzy mówią, że każda z nich kiedyś się wypełniła, lub dopiero będzie miała miejsce, więc słuchajcie… suzmu wiatru, grania w kominie, świerszcza pod podłogą… każdego szpetu, każdej nuty…

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.