Pan Tealight i Ślepa Dziurka…

Zasadził Pan Tealight Dziurkę… w ogrodzie.
I chodził ową Dziurkę podglądać… co dzień.

Dziurka cudnie rosła. Wprost od początku zyciem tętniała. Z maleńkiego wysianego, w końcu przeobraziła się w sadzonkę… a w końcu i znalazła się w przygotowanym dla niej Leśnym Ogrodzie. Miejscu specjalnym, magicznym, dziwnie pustym i pełnym jednocześnie. Świadoma dookolnego świata, jednak tak naprawdę wierzyła tylkow swojego Szarego Ogrodnika i samą siebie i huk rozbryzgujących się na omszonych kamieniach wodnych potężności…

Podlewana, odplewiana, osłaniana, dokarmiana, głaskana i szeptaniem uspokajana przez długi czas była wstydliwym sekretem szarego mężczyzny. I chociaż pora roku wciąż na zbiory wczesna, dzielna rosła i marzenia miała. Ale nie zdradzała się z nimi. Jakoś tak nie wypadało. Na owej pięknej grządce, otoczona starymi świerkami, tuż przy wodospadzie… rosła.

On odwiedzał ją często. Właściwie gdy tylko mógł i karmił ją historiami o dziwnej małej wiedźmie, o częściach ciała wolnych i niepokornych, o stworzeniach i cudach, o niecudach i planach. Zwierzał się jej ze wszystkiego, a gdy tylko zmęczona w końcu usypiała kołysana jego mało brzmiącym głosem… on patrzył. Bo Pan Tealight nie robił przecież niczego ot tak po prostu. Nawet hobby miał zawsze dopasowane do potrzeb swego kompleksowego szaleństwa.

Dziurka wyglądała jak jabłonka. Tylko, że zamiast jabłek miała dojrzewające na złoto kluczyki, a zamiast pnia wielką dziurkę od klucza, zdobioną fantazyjnie dookoła, z której wyrastały konary w kształcie niezdecydowanych dłoni. Ale wciąż no jak jabłonka, znaczy w duszy, wiecie… marzenia. Gdy zasypiała, klucze nagle się budziły i poruszały w dziwnym rytmie tylko przez nich słuchanych melodii, a Pan Tealight przytykając niewidzącą zwyczjanie głowę do jej pnia spoglądał w to, co jeszcze niestworzone. Co dopiero miało zostać wymyślone, na coś ktoś za godzinę mógł wpaść… ale z powodu nadmiernej emancypacji mediów, nie miał na to czasu…

I podziwiał.

I karmił się możliwościami, a potem smutniał… wiedział, że nie może o swoim tworze, owej cudownej roślince powiedzieć nikomu. Bo w końcu żałość, którą odczuwał po każdych odwiedzinach… była nazbyt bolesna.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)


Z cyklu przeczytane: „Black Out” – … dla mnie fantasy. Dla innych czysta codzienność. Czy wciąż kogoś dziwi, że do mnie nie można się dodzwonić, że wiem gdzie jest mój telefon – stary model co ino dzwoni – gdy mu się bateria wyczerpuje? Ciebie? A może ty mnie rozumiesz? I to, że nie oglądam TV, nie czytam gazet, aspołecznie nudzę się na spędach ludzkich i robię rzeczy inaczej niż inni? Komputer znoszę, z bólem i ogólbym wkurzeniem, nie umiem się nim bawić i cieszy mnie to, że pisać i gapić się jednocześnie na niego nie muszę. Nie odnajduję w nim rozrywki zraniona plastikiem i brakiem papieru. Brakiem dziwnej czułości…

Podobno jestem dziwakiem, ale to wyjaśni Wam, dlaczego ową współczesną sensacyjną powieść uznaję za fantasy. Bo dla mnie wszystko ponad laptop to fantasy. Okulary googla, cuda ajfonowianki… po prostu.

Nasi bohaterowie są młodzi. Rodzeństwo, którego ojciec oskarżony został o najgorsze zamachy terrorystyczne, oraz młody haker. Potrzebują siebie nawzajem, ale czy są gotowi na prawdę? Czy czip w mózgu może spowodować brak człowieczeństwa w człowieku? Brak innościm odmienności, indywiduwalności? A może tylko i wyłącznie… brak bolesnej samotności?

Bo „Black Out” to opowieść o rodzinie, o potrzebie bliskości… gdzieś w tych najgłębszych pokładach, przykrytych rozmyślaniami na temat współczesności, techniki wyskakującej już teraz z każdego miejsca. O człowieku, który nie potrafi być sam ze sobą. Ale też o ludziach, którzy chcą żyć inaczej, o potrzebie wolności i życia zgodnie z naturą. Ale przede wszystkim historia o indywidualności. Może i przeznaczona dla czytelnika wkraczającego w dorosłość, ale napisana tak dobrze, że moje stare ja naprawdę pożarło tę powieść w wieczór… i teraz znowu zbyt wiele myśli. Bo po przeczytaniu nie odkładacie tej powieści. Nie zamykacie jej… tak naprawdę to ona otwiera coś w was. Potok pytań, potok myśli, dziwne spojrzenie na telefon, laptop, sieć… dziwną świadomość ludzkiej głupoty, odrzucenia tego, co naturalne i możliwe nawet bez techniki! Owego zwykłego, ludzkiego geniuszu, który jest w każdym z nas jeśli dobrze poszukać.

Ale przede wszystkim to jedna z mądrzejszych opowieści o współczesności. Naprawdę polecam. Warto!

Wyspa kąpie się w słonecznym prysznicu. Wydaje się, że promienie zaczynają wiązać się w małe kuleczki i bombardują jej powierzchnię. Czy mają działanie oczyszczające, czy też przywracają blask na nieoranej jeszcze powierzchni? Pierun dokładnie wie, ale świnia z niego i nie odpowiada na moje poknięcia i smsy! Dlatego wiąż pokutuję w mojej skrytce pełnej nieświadomości. Ale może i to lepiej? Jeszcze bym się dowiedziała na co te kulki oddziałowywują i postanowiła się odmłodzić? A przecież serio wiedźmie to raczej nie wypada, co nie?

No chyba nie?

Bynajmniej pączki trzaskają i pierwsze kwiatki rozchylają na gałązkach swoje płatki. I oczywiście listki wychodzą. Znowu takie nowe, wilgotne dziwnie, błyszczące niczym lakierowane. Cud się dokonał ponownie? Bo to jest cud. Dziwny, powtarzalny, zaskakujący po zimowych miesiącach… a przecież przewidywalny? Chociaż zawsze czuję ową dziwną niepewność. To drżenie żołądka, niczym po bigosie z dawnych czasów… tłustym, mięsistym, wietrznym… to drżenie, mówiące że pewność to błąd, że nawet wschód słońca nie jest pewnikiem, jeśli nie zaśpiewają ptaki. Mogą być nawet worny, wschód słońca ma kiepski słuch i słonie na małżowinach…

Bo to jak z tym motylem, co sprawcą jest tsunami, trzęsienia ziemi, czekoladowego mleka u krowy, tudzież i dziwnego plackowatego łysienia na pośladkach i psów… a może u mężczyzn, nie wiem. Zdania na pewno są podzielone, jak ze wszystkim, Bozia kazała się dzielić, więc oddawaj ten ostatni placek! Z jagódkami? A skąd masz? Nie, no na pewno jagódki same nie przypełzały…

… tak, tak, tak… słonko wpływa wylewnie i potliwie na mózg. No rzuca się. Może bipolar jest, a może to tylko nerwica natręctw, a może po prostu czekoladki się mu skończyły w tajnym schowku? Pierun wie… ale jak mówiłam, do niego to raczej po odpowiedź nie ma co lecieć, zamknięty taki w sobie.  No i mieszka w dziwnej dzielnicy. Same tam różowe i fioletowe domki ze złotymi zwieńczniami, barokowe mebelki łyskają przez polerowane szybki i raczej mdli.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.