Pan Tealight i Przesyłka Priorytetowa…

„Dziwnie, na pozór całkowicie nietypowo, a nawet dziwacznie, Białe Domostwo cieszyło się wiosennym słonkiem. Wystawiało do niego swoje zmarznięte, wciąż jeszcze smagane mroźnym wiatrem ściany i dach, mrugało wyczyszczonymi szybkami, wdzięczyło się, pyszniło odmalowaną, drewnianą ozdobnością… Schody wprost zdawały się zapraszać, by na nie wejść, nacisnąć klamkę, może wcześniej zapukać…

A jednak dziwny mężczyzna w czerwonej kurteczce, kasku i… niebaczących na wietrzne zakusy krótkich spodenkach odkrywających owłosione golenie, nie zdecydował się na zapukanie. Jego paliczki nie rozstukały się po drewnianej powierzchni drzwi, nie zgubiły rytmu kosteczki na równej powierzchni. Raczej cichaczem podczołgał się i ostrożnie, nawet nie oddychając, chociaż jego twarz zaczęła przyjmować iście śliwkowy odcień, ułożył na pierwszym stopniu, ale równiutko, paczkę. Pudełeczko niewielkie przewiązane nad podziw nie wygniecioną i ogromną kokardą.

Srebrną… w różowe serduszka.

Może i nikt by się o nią nie potknął? Może i by jej nie zauważyli… ale jednak ostatnio Wiedźmy z Pieca, cokolwiek niespokojne, dziwnie rozanielone, a potem wkurzone, czysty borderline jak nie wiem co… rzucały się po wszystkich pokojach, półkach i szafach i nadmiernie sprzątały. Serio farba na ścianach zaczęła się głośno domagać wyzwolenia od owej katorgii wiecznego przecierania, mycia, poprawiania, ozdabiania i innych, wszelako domagających się milczenia, czynności. Dlatego, gdy ino szron spełzł z kamieni i traw, z rozpękających się pączków i pierwszych kwiatków… Wiedźmy gromadnie wylazły z Domostwa z zamiarem umycia ponownie schodków, wypielenia co tam jest do wypielenia i może, no upchnięcia gdzieś jeszcze kilku zapomnianych przez wszystkich cebulek?

I natknęły się na pudełko.

Pan Tealight miał tego dnia nie wstawać z łóżka. Po prostu obłożyć się poduszkami, spać, jeść, czytać i pisać, nie opuszczając tego miejsca… takie miał marzenie od zawsze i jak zwykle coś mu przerwało jego wypełnienie. Babski rwetest, koszmarne wrzaski, latające za oknem kawałki szmatek, a czasem i coś bardziej namacalnie cielesnego… jakieś miotły, jakieś wachlarze, welony… całe stadko podpasek, zapasek i dziwnie spętane wzajemnie plemię pończoch…

A gdy wyszedł ukazało się jego niewidzącej fizjonomi piekło. Prawdziwe. Najprawdziwsze. A w środku jego, spokojnym okiem cyklonu spowita stała Wiedźma Wrona Pożarta zapatrzona w rzezany i kryształowy, lekko skonfundowany w piórkach, wyposażony w oczy, usta czerwone i uszy z kolczykami, zębiska kłapiące i lekko obity, niewielki obcas… kapeć na swojej prawej stopie!”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)


Pożywienie… Znaczy się książki prezentowe od Dobrych Duszków takich, wiecie co postanowiły dać mi wymarzone i coś do poczytania…

Na Wyspie ludzie się budzą. Nie, wcale nie znaczy to, że spali przez zimowe miesiące… no może tylko niektórzy, ale jakoś tak budzą się wewnętrznie. Wypełzają z domków, trzepią włosy i kołdry, pozbywają się przeszłości i domagają się przyszłości. Łakną cudownie niewiennie nowego. Czegoś, co będzie nieokurzenie nieznajome. Czegoś, co pozwoli i im na kolejną szansę… na odrodzenie.

Tak, wydaje się, że co roku ludzie tutaj oczekują odrodzenia. Szansy na coś, co nigdy się im nie przytrafiło. Snu spełnionego. Tego przygodowego, nawet jeśli trochę strasznego, to przecież nie szkodzi… kolorowego, zmiennego, gdzie wszystko jest możliwe. Tego, gdy nie wie się, że wciąż się śni, ale jednak strach nie paraliżuje do końca. Jednak nie wiąże, nie pozbawia oddechu. Pozwala mieć nadzieję na zwycięstwo, na równe szanse, na wszelaką sprawiedliwość, chociaż nie do końca wie o co się prosi.

Bo jeżeli prosisz o nieznane, powinieneś pamiętać, że twoje reguły nie będą tam działać. Nie będą nawet postrzegane jako możliwe. Raczej jako coś, co nadaje wszystkiemu co robisz dyskretny posmak egzotyki.

A jednak…

… a jednak przecież co roku ludzie łaknęli odrodzenia i je otrzymywali. I wiecie co, chyba nawet nie narzekali na to, co dostali. Chociaż może niektórzy narzekali, ale tak cicho, że nikt ich nie wysłuchał? Nie wiem. Większość przyjmuje swoją szansę. To, o co prosili. I wkracza w ową nowość.

Nie bojąc się.

Raczej z dreszczykiem zaskoczenia, że znowu jakoś im się udało!!!

Wysupłując się z zimowych pieleszy… z obrzydzeniem i smętnym poczuciem, że o czymś chyba zapomnieli, rozrywając pajęczyny, krzaki róż, któe co poniektórzy wraz ze skaleczeniem od wrzeciona znaleźli na swoim progu, w kominie i pod oknami, myjąc zęby, zdrapując zakładki z oczu, obcinając paznokcie, coby jednak sobie ich nie wydłubać, potem dyskretnie sprawdzając stan czystej bielizny… Po prostu budzą się. Do końca. Na dobre i na to, co możliwe, że początkowo wcale takie nie będzie, a potem no sami wiecie, jakoś tak się okaże…

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.