„Przemijanie.
Pan Tealight we wszelkich, skomplikowanych i dziwnie jednobarwnych wymiarach swojej nieprzemijalności, bytu pierwszego który wynalazł kapcioszki króliczki – no cóż, co prawda pierwszy model był ciepły naturalnie, ale wiecie, trudno było go utrzymać pod łóżkiem, uciekały – tego, który nigdy nie twierdził, że coś było, by tylko być… No właściwie kogoś, kto nigdy nie umrze, zginie, zmarnieje, postarzeje się, tudzież dostanie zmarszczek i obwisów i… no wiecie sami… bynajmniej, Pan Tealight nie doświadczał przemijania. Tak sprawy dookoła niego zmieniały się, był tego świadomym. Rosły, malały, jęczały mniej lub bardziej… były rozbijane, były składane, zszywane i prute ponownie, łatane i ogólnie mówiąc prane, farbowane, haftowane i dziwnie zmieniające swoje przeznaczenie. Jak od ślubnej sukni do szmaty…
A jednak czasem nawet owego szczupłego, szarego, bosko ustosunkowanego osobnika, jakoś tak opadało zwątpienie. Szczególnie, gdy Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki doprowadzała go do szewskiej pasji… oraz rzeźniczej pasji i szczególnie architektonicznej też. Znaczy doprowadzała go do tego samym spojrzeniem i milczeniem, i jeszcze oddychaniem, mało subtelnym przetwarzaniem O w CO… a nawet i dwa i trawieniem, nawet jeżeli trawiła tylko sama siebie. Znaczy z trudnością znaczy się nawet ona, no mniejsza…
Chodziło o pomniki.
Znaczy te dziwne, właściwie nikomu niepotrzebne, jeśli nie były z czekolady lub magicznie po każdym gryzie, na kruchym spodzie i obsypanego cukrem pudrem, odnawialnego sernika… Te stojące, leżące, pełzające nocą ciemną… rzeźby. Dziwnie straszące odpadającymi z czasem nosami, łuszczącą się farbą, błędnie opisanymi fundatorami, tudzież tymi, którym postawiono… na stałe to coś, co teraz warto byłoby obalić, bo i tak nikt nie pamięta.
Więc dlaczego nagle Pan Tealight spoglądał na Wiedźmę Wronę Pożartą i czuł, że to ona. Ona jest jego galaretowatym pomniczkiem. Statuetką wielkości takiej, że nie da się jej trzymać w łapie, nawet takiej genetycznie modyfikowanej, i z uśmiechem udzielać wywiadu dla zjeżdżających się kosmitów…
… a jednak…”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Wyspa ma się dobrze. Chyba? Po tych wszelkich wiaterach doprawdy przetrzebiło nam zalesienie. Na dodatek kilka z moich ulubionych drzewek niestety nie przetrwało. Będę strasznie za nimi tęsknić… Wiem, że to zwykłe przemijanie, ale jednak tęsknię. Bo przecież były i ich nie ma… No dość tego rozmiękczania się na drobne.
I to bez płynu do płukania, no jak można? Odrobinę godności w tym jakże podeszłym wieku mi się należy!
Ale na nowe drzewka tak długo trzeba czekać! Aż będą wielkie i potężne i takie twórczo przerażające, grające konarami w berka z prakami, uczące liście tańczyć, albo tudzież być zwyczajnie pomocą dla tych, którzy pragną ich towarzystwa. Bo bez drzew to serio łyso jest. I wcale czacha Wyspy nie wygląda bardziej od tego męsko! No piękna jest i kształtna, ale bez przesady!!! A może to tylko ja mam do drzew stosunek taki… matczyny? Nadmiernie pieszczotliwy. Dziwnie przytulacki i ogólnie mówiąc no nadpobudliwy? Przecież nie mam korzeni?
A może już je mam…
Połączenie z Wyspą mam.
Gorzej, to jakby odnowiona pępowina. Ino ta jest z żelaza, stali, hebanów i serc z kamienia, łez z krokodyli i butów z metalowymiw wstawkami i tych cementowych. No ogólnie metali i betonów wszelakich, co się ich ni rdza ni miotła ni siekiera żadna nie ima. Uciąć się tego nie da. Przerwać ni przegryźć też, chociaż zdaje się, że pożuć można, bo dziwnie smaczne… czyż to nie jest kanibalizm? Hmmm? Totalne niewolnictwo. Na dodatek tak naprawdę bardziej bliski mi jest tylko jeden skraj Wyspy.
Jakby nie umiała oddychać gdy się od niej nazbyt oddalam.
Paranoja i fanatyzm? Oj oczywiście, że tak! A dlaczego nie? Też mam prawo do bardziej popularnych zboczeń!!! Zaszaleję!!! Coś mi się od życia należy, nie będę walczyć z ową niewolniczą miłością, z tym uczuciem przygnatającym, przyszpilającym mnie do kamienni, do skał i fal… za stara jestem!